— Tak, do jutra. — Rzuciłam na pożegnanie do Ned'a, od razu, kierując się w swoją stronę.
Dzisiaj nastał upragniony piątek, przed weekendem. Minął mi już mój pierwszy tydzień szkoły i, szczerze mówiąc, nie było tak źle jak myślałem, że będzie. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie ten głupi Flash, który się mnie czepił. Codziennie gadał coś do mnie obraźliwego, na początku nie brałem tego jakoś do siebie, ale gdy mówił już o moich rodzicach… Bolało.
Szedłem pomału przez ładny park, który dzięki rozpoczynającej się wiośnie, ładnie rozkwitał, przybierając kolory.
Droga do mieszkania zajmie mi około trzydzieści minut, a jak będę szedł naprawdę wolno, jeszcze więcej. Ale nie śpieszyło mi się wracać tam, gdyż po prostu będę się nudził. May zapewne nie będzie, znów wróci późno w nocy, a mi nie widziało się siedzenie samemu w czterech ścianach. No może nie samemu, bo na klatce schodowej, zawsze siedzi wielu bezdomnych.
Wypuściłem głośno powietrze, rozglądając się dookoła, cały czas go szukając.
Jestem pewny, że moja „wolność i normalne życie” długo nie potrwają. Pan Adams zawsze powtarzał mi, że niezależnie od wszystkiego, zawsze mnie znajdzie, a przekonywanie mnie, że jestem już bezpieczny, bo on siedzi w więzieniu, wcale mnie nie uspokajało.
Obróciłem lekko głowę w stronę wesołych okrzyków dzieci bawiących się na placu zabaw.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy wyszedłem już z parku i szedłem wzdłuż ulicy.
Małe pociechy swoich rodziców, oblężały cały plac, bawiąc się na huśtawkach, zjeżdżalniach, domkach albo ganiając za sobą.
Moją uwagę przykuł jeden chłopczyk trzymający w dłoniach maskę Iron man'a.
Gdy ja byłem jeszcze takim małym gówniarzem jak niektórzy z nich, nigdy nie słyszałem o kimś, takim jak Avengers'i. Moi rodzice nigdy mi nie opowiadali o bohaterach Nowego Jorku. Dowiedziałem się o kimś takim dopiero w domu dziecka, ale już od początku ich nie lubiłem.
Tacy z nich bohaterowie, że nie potrafią zatrzymać tego zła, o którym mówią, że bez przerwy powstrzymują.
Przeniosłem wzrok na brązowo włosego chłopczyka i tego samego koloru włosów dziewczynkę kopiących razem w piasku. Mimowolnie przypomniałem sobie o mojej kuzynce. My też się tak bawiliśmy, dopóki okrutnie nie odebrano nam dzieciństwa. A dokładnie to mi, bo jej odebrano życie.
Nagle, mimowolnie lekko wzdrygnąłem się, słysząc głośny i rozpaczliwy pisk kobiety. Patrzyła ona w coś przed sobą, biegnąc w tamtą stronę. Podążając za nią, przeniosłem wzrok w kierunku, w którym ona patrzyła.
Mała, na oko sześć lat, dziewczynka, biegła przez sam środek drogi, a paręnaście patrów od niej, dokładnie to po jej prawej, jak i lewej stronie, jechał tir ze zwykłym samochodem, wprost na czołówkę.
Mój oddech zaczął przyspieszać, a ciało lekko się trząść.
Nie myśląc za dużo, zacząłem biec.
Wyminąłem matkę dziecka, a następnie wbiegłem na drogę, zbyt wyraźnie, słysząc trąbienie obydwu pojazdów, które według mnie za sześć sekund, zderzą się.
Blondyneczka, patrzyła jak zachipnizowana w dużego tira, który miał zaraz w nią uderzyć.
Nie mam pojęcia, jakim cudem w ogóle do niej dobiegłem, ale szybko złapałem ją w ramiona, od razu, odskakując najdalej, jak mogłem do przodu.
Przyciągnąłem mocno jej małe ciepłe ciało do swojego, a jedną ręką, złapałem ją za tył głowy.
Przecież to takie głupie.
CZYTASZ
Spider-man | Nie potrzebuje pomocy.
FanfictionCześć, jestem Peter Parker i jestem nikim. Peter Parker według samego siebie oraz ludzi którzy mieli okazję go poznać, był przeklęty, i to w dosłownym sensie. Trzynastoletni chłopiec, który w swoim tak krótkim życiu przeżył zdecydowanie za dużo...