ROZDZIAŁ 9

99 9 0
                                    

  Uchyliłem lekko powieki, od razu, wiedząc, że coś jest nie tak.

  Leżałem. Ale nie był to stary, cieniutki i niewygodny materac. Leżałem na czymś miękkim, dodatkowo po raz pierwszy od rozpoczęcia się zimy, choć zaczęła się niedawno wiosna, było mi ciepło.

  Było mi naprawdę dobrze, ale gdzie ja byłem…

  Powoli coraz bardziej otwierałem oczy, aż w końcu, w pełni zobaczyłem idealnie biały sufit. Dopiero teraz, dotarł do mnie dźwięk denerwującego pikania.

  Gdzie ja do cholery byłem.

  Nagle zaczęły wracać do mnie ostatnie wspomnienia, przed tym, jak straciłem przytomność.

  Gwałtownie podniosłem się do siadu, od razu, rozglądając się dookoła. Byłem w niedużym pomieszczeniu, w którym od razu rozpoznałem sale szpitalną.

  Mój oddech znacznie przyspieszył, przez co maszyny obok mojego łóżka, zaczęły wydawać jeszcze bardziej denerwujący dźwięk niż dotychczas, a przez mój ulepszony słuch, stawało się to coraz bardziej nie do zniesienia.

  Przeniosłem wzrok w stronę drzwi, zza których usłyszałem kroki. Nie myliłem się, bo już po chwili do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w biały fartuch oraz tego samego koloru spodnie i buty. Na twarzy miał też podobnego koloru ścian, maseczkę, którą, od razu, gdy zamknął drzwi, zdjął.

  Patrzyłem na niego niepewnie i nieufnie. Od małego bałem się lekarzy i im po prostu nie ufałem.

  — Dzień dobry, Peter. — Przywitał się miło, z uśmiechem na twarzy.

  Przebrałem obojętny wyraz twarzy, marszcząc lekko brwi.

  Zasada numer trzy. Nigdy nie ufaj dorosłym, możesz liczyć tylko na siebie. — Była to jedna z wielu moich podstawowych zasad. Szczerze mówiąc, nie musiałem się w ogóle starać, żeby się ich trzymać. Wszystko wychodziło ode mnie… Naturalnie?

  — Co ja tu robię? — Zapytałem na starcie, głosem wypranym z emocji.

  Lekarz wciąż z uśmiechem na twarzy, podszedł bliżej i usiadł na stołku, który stał obok łóżka.

  Westchnął, odpierając łokcie o kolana, garbiąc się przy tym.

  — Słuchaj, Peter. — Zaczął, patrząc na mnie, że współczuciem w oczach, czego nie znosiłem. — Nie powiem ci teraz za dużo, zaraz będzie tutaj psycholog i...

  — Jak się tu znalazłem? — Przerwałem mu, coraz bardziej czując niepokój.

  Ostatnie co pamiętałem, był moment w trakcie mojej kary, podczas której pan Adams zaczął całować we mnie pistoletem. Nic więcej nie pamiętałem.

  Młody lekarz, zmarszczył lekko brwi, przekrzywiając głowę.

  — Nie pamiętasz, Petey. Mogę tak do ciebie mówić?

  — Nic nie pamiętam. — Odpowiedziałem na jedno z dwóch pytań. — Ostatnie co pamiętam to jak… — Zatrzymałem się gwałtownie.

  I co ja miałem mu teraz powiedzieć? Pan Adams mnie zabije, jeśli go wydam.

  — Jak Edward Adams, znęcał się nad tobą. — Stwierdził, a mnie zatkało.

  Spuściłem wzrok, patrząc w podłogę… Ale… Nic z tego kompletnie nie rozumiałem, jak, ktokolwiek się dowiedział? Przecież… Przez cholerne cztery lata nie mogli mnie znaleźć. Nie chcieli…

  — Spokojnie, przepraszam, nie chciałem tak tego prosto z mostu ująć. Przepraszam  ja… — Zaczął się jąkać, a ja zdałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej wtrącił mi się cholernie niekompetentny lekarz. — Wybacz, nie potrafię gadać na takie tematy. — Westchnął załamany.

Spider-man | Nie potrzebuje pomocy. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz