Rozdział Szesnasty 💀Enzo💀

34 0 0
                                    

– Gotowy? – głos Pablo wybrzmiał donośnie, wprawiając mnie w chwilowe odrętwienie.

– Jak nigdy wcześniej. – Kąciki mych ust uniosły się w iście diabelskim uśmiechu. Ostatki człowieczeństwa i dobra wyparowały ze mnie na amen. Pozostał tylko gniew; furia; chęć zniszczenia. Człowiek, którym byłem, umarł, a na jego miejsce wstąpił ktoś zupełnie inny. Odmieniona wersja wikarego, któremu bliżej było do piekła niż nieba.

Poczułem dreszczyk adrenaliny, a w ustach smak zemsty. Była kurewsko słodka i uzależniająca. Przysięgam, że nigdy wcześniej nie zaznałem tego uczucia.

Plan był jasny – zniszczyć Marco i całe Bractwo Salvatore. Kryminaliści zebrani przez Pablo okazali się nadzwyczaj przydatni. Jeden z nich zaimponował mi odrażającymi pomysłami tortur, którymi miał zostać uraczony sam przywódca.

– Już nie mogę się doczekać – dodałem po chwili namysłu. Pablo odwzajemnił mój złowieszczy uśmiech i posłał mi dwuznaczne spojrzenie. Gdyby ktoś mi powiedział, że mój przyjaciel – ceniony prokurator – jest chorym pojebem, gotowym do wymierzenia kary na własną rękę, postukałbym się palcem w głowę, twierdząc, że mówi brednie. Okoliczności zmieniają człowieka. Życie go zmienia. Otaczając się zewsząd złem, chłoniemy je niczym gąbka.

Ale w tym przypadku było inaczej. Być może nasz plan był nieodpowiedni, ale nie był zły. Ci ludzie zasługiwali na śmierć. Demony musiały zniknąć z tego świata. Nie mogłem pozbyć się wszystkich, ale usuwając jakąś część, zbliżałem ziemię do nieba.

Wysiadłem z mercedesa, zostawiając Pablo w środku. Teren z każdej strony był obstawiony przez naszych ludzi, a właściwie ludzi Delgado. Chwilę po tym, jak wybiegłem z tego okropnego miejsca, zostawiając biedną dziewczynę na pastwę krwiożerczych istot, zmądrzałem. Zadzwoniłem do Marco z prośbą o spotkanie jeszcze tego samego dnia, w międzyczasie ustalając wraz z przyjacielem plan działania. Wyczekiwana godzina zbliżała się dużymi krokami, a ekscytacja tylko rosła na sile. Salvatore był głupcem, niczego się nie domyślał.

Przejechałem palcami po uchwycie czarnej spluwy i zacisnąłem się na niej mocniej. Sentyment do tej małej zabawki zawdzięczam sarence. Gdyby wiedziała, że jej pistolet posłuży do zabicia mordercy, byłaby szczęśliwa.

Uśmiechnąłem się, widząc zmierzającego w moją stronę Marco. Świat spowijał mrok, a dookoła rozciągały się połacie skarlałych drzew i krzewów. Miejsce, które wybrałem, nie było przypadkowe. Leśna dróżka, otoczona zewsząd roślinnością prowadziła wprost do posiadłości Corleone. To tam miał dokonać się wyrok. Z dala od cywilizacji i świadków. Rozejrzałem się dookoła i dopiero gdy byłem pewien, że przywódca zjawił się sam, zbliżyłem się w jego stronę, podając mu dłoń na przywitanie.

– Co się stało, Enzo – przerwał uciszony gestem mojej dłoni. Przyłożyłem mu palec do ust w mgnieniu oka, przymykając tę odrażającą mordę.

– Pozwól, że to ja będę mówił, a ty grzecznie posłuchasz, głupcze – poinstruowałem. – Długo przyglądałem się temu twojemu Bractwu. Zbyt długo. Nadeszła pora, byś nam wszystko wyśpiewał, bo moja cierpliwość się skończyła.

– O czym ty mówisz? – wtrącił rozjuszony, miażdżąc mnie bladym pustym spojrzeniem. Całkiem zabawne, zważając na fakt, że za chwilę przemieni się w takie na wieki wieków.

– Zamknij się! – warknąłem, szczerząc kły. Sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni i niepostrzeżenie wysunąłem z niej czarną zabawkę. Zawiesiłem uchwyt na palcu i bezceremonialnie obróciłem ją dookoła własnej osi, prezentując staremu sukinsynowi jego przyszłość. Zrobił krok w tył, potykając się o wystającą gałąź. Dobry mi, kurwa, przywódca. Chyba bandy pojebów.

POISONED SOUL: Temption, Desire and Evil | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz