Rozdział 22 - Już tak jej nie strasz

15 3 0
                                    

Kordian co pewien czas zerkał na dziewczynę. Na jego niewprawne oko Oliwii groziło zapalenie płuc lub coś podobnego. Szczękała zębami, usta miała sine, kilka razy kichnęła, a ogólnie przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Mimo wszystko dzielnie szła pod górkę, nie skarżąc się na nic i tylko raz niemal się wywróciła na błotnistym fragmencie, ale podtrzymał ją w ostatniej chwili.

– Kiedyś ten skrót był w ogóle samą ścieżką, teraz przynajmniej zrobili schody i kawałek chodnika, więc da się iść nawet w taką pogodę – wyjaśnił, gdy wspinali się najbardziej stromym kawałkiem.

– Schodziłam tędy do parku – mruknęła Oliwia. – Zanim się rozpadało, więc bez atrakcji w stylu wodospadów na stopniach.

– Dodatkowe punkty doświadczenia w poznawaniu okolicy. I nie uciekaj tak na bok, ten parasol jest wprawdzie spory, ale nie aż tak.

– Przepraszam, chciałam ominąć kałużę – wymamrotała, a on poczuł wyrzuty sumienia. Pewnie i tak miała już dosyć tego dnia, nie musiał jej dokładać, nawet jeśli zrobił to zupełnym przypadkiem.

– Próbowałem tylko utrzymać rozmowę – rzucił pierwsze, co mu przyszło do głowy. – A w ogóle po co jechałaś dziś do parku?

Zanim odpowiedziała, kichnęła dwa razy.

– Ciąg dalszy projektu z polskiego. Miałam dorobić kilka zdjęć romantycznego miejsca. Liczyłam na trochę mgły nad stawem, może jakieś ładne fotki z latarniami. Dostałam ścianą wody na twarz. Dość dosłownie.

– Małecka jednak szaleje... Widzisz tamte budynki? – zmienił nagle temat. – Ten czwarty z kolei to mój.

– Chyba dam radę. – Uśmiechnęła się blado. – A twoja mama jaka jest?

– Straszna. Na twoje szczęście, tylko dla mnie.

Gdy byli już niemal przy klatce, deszcz zaczął słabnąć, lecz dla odmiany pojawił się chłodny wiatr. Kordian zerknął z ukosa na Oliwię, lecz dziewczynie było chyba wszystko jedno. Wpuścił ją do środka i zdążył jedynie wspomnieć, że idą na pierwsze piętro, gdy usłyszał otwierające się drzwi mieszkania.

– Chodźcie szybciej, herbata gotowa na początek. Ależ pech z tą pogodą.

Mama wyraźnie ożyła, gdy tylko poczuła się potrzebna. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Oliwię, która została przedstawiona jako koleżanka ze szkoły, by od razu po kilku łykach gorącego napoju, zagonić dziewczynę pod prysznic. Wcisnęła jej puchaty ręcznik i jakieś dresy, a potem spojrzała na syna.

– Zagrzeję jeszcze zupę. Myślisz, że zje krupnik?

– Zapytaj ją, choć wydaje mi się, że zje wszystko.

– Ależ przemokła, biedaczka. No nic, idę szykować jeszcze coś rozgrzewającego. Za kilka minut dostaniesz zupę! – krzyknęła jeszcze w kierunku łazienki, zaś sama ruszyła do kuchni.

Kordian westchnął, nie bardzo wiedząc, co powinien teraz zrobić. Warować pod drzwiami nie zamierzał, iść do swojego pokoju raczej nie wypadało. Przypomniał sobie o plecaku Oliwii. Niósł go przez całą drogę, po przyjściu do domu postawił przy drzwiach, lecz w sumie wypadałoby sprawdzić, czy bardzo przemókł. Przynajmniej się czymś zajmie. Z drugiej strony nie do końca był pewien, czy wypada grzebać komuś w jego rzeczach, nawet w słusznym celu.

Rozstrzyganie tej kwestii zajęło mu na tyle dużo czasu, że kiedy w dużym pokoju pojawiła się najpierw Oliwia w zbyt luźnym dresie, a potem matka z talerzem zupy, on nadal siedział nad przyniesionym plecakiem.

– Coś nie tak z moimi rzeczami?

– Być może są mokre. Chciałem wyjąć i rozłożyć do suszenia, ale jednak bez pytania to niezbyt.

Tylko nie randka!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz