Rozdział 9

18 4 1
                                    

Podczas całej drogi Mace tryskał dobrym humorem w przeciwieństwie do mnie i do Ryana. Kiedy księżyc wspiął się wystarczająco wysoko na niebo, aby jego blask oświetlił drogę przed nami. Terenówka Ryana podskakiwała na wyboistej, leśnej drodze, a ja czułam jak dreszcze przebiegały po moich plecach na widok krajobrazu, który przypominał scenę z horroru. Siedząc na tylnym siedzeniu, nerwowo tupałam nogą. Ryan zerkał na mnie przez tylne lusterko, jakby teraz dopiero uświadomił sobie, że faktycznie nie miałam z tym nic wspólnego. Mace natomiast pośpiewywał pod nosem do piosenki lecącej z radia.

Zatrzymaliśmy się przed żelazną bramą, na której wisiały liczne tabliczki z ostrzeżeniami i zakazami, nie pozostawiając złudzeń co do niebezpieczeństwa. „Zakaz wstępu", „Teren prywatny", „Niebezpieczeństwo" krzyczały wyblakłe litery, przypominając, że to miejsce dawno straciło swoje przeznaczenie. Rozejrzałam się, zauważając w oddali kontury walących się budynków i rdzewiejących maszyn. Stare konstrukcje wyglądały jak martwe świadectwa dawnej świetności kopalni, teraz ciche i zniszczone przez czas.

Ryan włączył latarkę, a jej blask wyciął ostre cienie na murze przed nami. Ruszył wzdłuż niego razem z Mace'em, który już wydawał się pochłonięty tą przygodą nie zważając na nic.

– Dawn! – zawołał mój brat, wskazując na dziurę w murze. Bez chwili wahania przeszedł pierwszy, idąc dalej z zadowoleniem wypisanym na twarzy.

Nie podzielałam jego entuzjazmu. Czułam się niepewnie, jakbym stawiała krok w stronę czegoś, czego lepiej było unikać. Z napiętą twarzą złapałam dłoń Ryana, który pomógł mi przejść przez otwór.

– Tędy! – zawołał Mace, zerkając na nas przez ramię.

Weszliśmy na teren kopalni, a ja automatycznie skrzyżowałam ręce na piersi, próbując stłumić rosnący niepokój. Światło latarki Ryana tańczyło po zrujnowanych budynkach i rdzewiejących maszynach, rzucając długie cienie, które jeszcze bardziej podkreślały stan opuszczenia tego miejsca. Wszystko wokół wydawało się martwe i zapomniane. Walące się ściany budynków i przeżarte przez rdzę urządzenia, które kiedyś służyły wydobyciu surowców.

Główne wejście do kopalni było zamknięte przez zardzewiałą, masywną bramę, na której ledwo widoczne logo sugerowało, że kiedyś to miejsce tętniło intensywną pracą. Teraz jednak natura zaczęła powoli odzyskiwać teren. Rośliny i drzewa porastały ruiny, wdzierając się między maszyny i budynki, tworząc surrealistyczny kontrast między zaniedbanym przemysłem a dziką przyrodą, która próbowała na nowo zawładnąć tym miejscem. Całość emanowała cichym, ale niepokojącym, postapokaliptycznym pięknem.

– Dawno mnie tu nie było – wyznał Ryan, rozglądając się wokół.

– Nie zajmujesz się tutaj swoimi strażniczymi sprawami? – zapytałam, próbując rozładować napięcie.

– Teren prywatny – odparł, kręcąc głową. – Poza moją jurysdykcją. Tata przywoził mnie tu często, kiedy byłem mały. Byłem jego początkującym górnikiem.

Zaśmialiśmy się, gdy wypowiedział ostatnie zdanie.

– To było jeszcze zanim górnictwo zaczęło oznaczać wysadzanie szczytów gór – dodał.

– Powinnam być teraz przerażona? – zapytałam, zaczynając dostrzegać coraz więcej szczegółów, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności.

– Z doświadczenia wiem, że wpadanie w panikę prawie nigdy nie jest wskazane – odpowiedział spokojnie.

Skinęłam głową, wiedząc, że mogłam zaufać Ryanowi. Jego opanowanie było czymś, co podziwiałam, zwłaszcza że na co dzień musiał radzić sobie z zagubionymi i przerażonymi turystami w górach. Cieszyłam się, że tu jest. Jego obecność dodawała mi otuchy.

Shades of forgivenessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz