Rozdział 13

12 3 0
                                    

Otworzyłam drzwi na dach i poczułam delikatny powiew chłodnego powietrza, który na chwilę mnie zatrzymał. Oparłam się o framugę, wpatrując się w błystkę wiatrową. Jej cichy, metaliczny dźwięk roznosił się w przestrzeni. Wszystko tutaj przypominało mi moje brata, a widok pustych puszek po piwie na stoliku ugodził mnie niczym nóż. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez; zaczęły zbierać się w kącikach moich oczu, a poczucie straty przestało być tylko przelotną myślą. Stawało się bolesną, nieodpartą rzeczywistością.

Usiadłam na krześle, czując, jak całe moje ciało opada, poddając się ciężarowi emocji, którym do tej pory starałam się nie ulegać. Wzrok wędrował ku odległym górom, których szczyty lśniły pod pokrywą śniegu. Były tak odległe, a jednocześnie tak bliskie. Jak wszystkie te marzenia, które miałam kiedyś, a które teraz wydawały się poza zasięgiem.

Słowa, które chciałam wypowiedzieć, dźwięczały mi w głowie, choć nie było nikogo, kto mógłby je usłyszeć.

Mace, myślałam, że tym razem będzie inaczej. Naprawdę w to wierzyłam. Po tylu rozczarowaniach w życiu, pozwoliłam sobie na odrobinę nadziei. A ty, nawet kiedy cię odtrącałam, zawsze byłeś przy mnie. Zawsze. Bez względu na wszystko.

Spojrzałam na puste krzesło obok, a łza, która spłynęła po moim policzku.

Siedziałeś tam, dokładnie w tym miejscu. Mówiłeś mi wtedy, że nie jestem zepsuta, że zawsze będę twoją młodszą siostrą, a ty zawsze będziesz mnie wspierał, niezależnie od wszystkiego. Teraz leżysz poważnie ranny, a ja nie wiem, w co mam wierzyć. Poza tym, że znów mnie opuściłeś. Znowu nie miałeś na to wpływu, a ja zostałam tutaj. Sama.

Podniosłam się z miejsca, nie mogąc dłużej znosić ciężaru wspomnień, które przyklejały mnie do tego krzesła. Chodząc po dachu, przyglądałam się wszystkiemu wokół, próbując wchłonąć każdy szczegół tego miejsca, które Mace tak kochał. Karmnik dla ptaków, zwykle pełen życia, teraz był pusty. Flaga Kolorado, niegdyś intensywnie kolorowa, teraz wyblakła pod bezlitosnym słońcem. Każdy element tego dachu przypominał mi, jak wiele Mace znaczył dla tego miejsca. Był jego sercem i duszą, a teraz, bez niego, wszystko wydawało się martwe.

Uśmiechnęłam się smutno, gdy dostrzegłam mały zestaw do golfa, który pewnie rzadko był używany. Ale wiedziałam, że nawet z tego Mace potrafiłby czerpać radość, jak zawsze odnajdując w prostych rzeczach sens, który innym umykał.

Odwróciłam twarz ku słońcu, pozwalając promieniom oświetlić moją skórę. Moglibyśmy mieć jeszcze tyle wspólnych chwil, Mace. Tyle zachodów słońca, które moglibyśmy podziwiać razem. Gdybym tylko nie była takim tchórzem. Zadrżałam lekko, gdy poczułam lekki, ciepły wiatr, przynosząc wspomnienia i ukryty ból.

***

Schodząc po schodach, z każdym krokiem czułam narastające napięcie. Powietrze w barze było ciężkie, niemal przytłaczające, a cisza, która mnie uderzyła, była nienaturalna. Wnętrze wyglądało jakby ktoś dopiero co opuścił to miejsce po długiej, burzliwej nocy. Nikt nie siedział przy stolikach, nikt nie rozmawiał. Jedyna osoba, która wciąż tu była, to Jed, krzątający się za kontuarem, próbujący uporządkować chaos pozostawiony po spotkaniu.

Idąc przez salę, zauważyłam przewrócone krzesło. Bez namysłu podniosłam je, starając się w ten sposób jakoś przywrócić porządek, choćby drobnym gestem.

– Hej, dzieciaku, nie musisz tego robić – odezwał się mężczyzna, a w jego głosie dało się słyszeć rezygnacje. Zbliżył się do mnie, jego krok był powolny, jakby cały ten dzień odbił się na nim mocniej niż chciał to przyznać. – Serio, zostaw to.

Shades of forgivenessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz