Rozdział 12

14 3 0
                                    

Głosy z dołu stawały się coraz bardziej przytłumione, jakby mój umysł sam próbował je wyciszyć, odciąć się od tego chaosu. Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się opanować, ale emocje były zbyt silne, zbyt gwałtowne. Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie. Moje odbicie było rozmyte przez łzy, które zaczęły płynąć niepowstrzymanie.

Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić galopujące myśli, ale serce nadal waliło jak szalone. Z każdą chwilą narastało we mnie miażdżące poczucie winy. Czy to możliwe, że to była kara? Los chciał mnie ukarać za to, co zrobiłam, za decyzje, które podjęłam. Gdybym bardziej walczyła, próbowała przekonać zarząd, aby dał Tony'emu drugą szansę, może Mace byłby teraz bezpieczny.

Wspomnienia zaczęły do mnie wracać. Obraz Tony'ego, siedzącego naprzeciwko mnie, jego oczy pełne desperacji, jakby wiedział, że gdyby zaczął mnie błagać byłoby to na próżno. Zwalniając go, czułam, że odebrałam mu coś więcej niż tylko jego karierę w firmie. Może wtedy to była tylko decyzja biznesowa, ale teraz widziałam w niej coś o wiele gorszego. Tony był jedynie trybikiem w wielkiej korporacyjnej machinie, a ja byłam tą, która pociągnęła za spust.

Nie mogłam dłużej znieść tego ciężaru. Osunęłam się na podłogę, a łzy płynęły strużkami po moich policzkach. Gorzki smak żalu wypełnił moje usta. W tamtej chwili poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Każda sekunda w tym miejscu uświadamiała mi coraz bardziej, że zamiast przynieść ulgę, przyniosłam tylko więcej cierpienia. Nie tylko innym, ale i sobie. To była najgorsza kara, jaką mogłam sobie wyobrazić.

Nagle za drzwiami usłyszałam kroki, po czym rozległo się delikatne pukanie. Serce zabiło mi mocniej, a myśli kotłowały się w mojej głowie.

– Dawn? – odezwał się łagodny, wyraźnie zmartwiony głos Chloe. Wzięłam głęboki oddech, próbując zebrać resztki sił, zanim podeszłam do drzwi. Otarłam dłonią mokre od łez policzki, a potem uchyliłam drzwi.

– Cześć – wysiliłam się na blady uśmiech, który bardziej przypominał grymas.

– Pieprzyć ich – wycedziła głosem ociekającym gniewem, ale było w nim też coś opiekuńczego. – Jak się trzymasz?

– Niezbyt dobrze – przyznałam trzęsącym się głosem.

– To nie twoje zadanie trzymać wszystko w ryzach – odparła jakby chciała mi przypomnieć, że nie muszę brać na siebie odpowiedzialności za każdy chaos, który dzieje się wokół.

– Dzięki... Jest tu bałagan, ale chcesz wejść? – Skinęłam głową w stronę mieszkania. Chloe przez chwilę się zawahała, ale potem przytaknęła. Jej twarz złagodniała, choć w oczach wciąż czaił się cień smutku.

Gdy weszła do środka, wydawała się mniej pewna siebie niż przed chwilą. Jej krok był ostrożny, a spojrzenie błądziło po pokoju, jakby szukała czegoś, na czym mogłaby się skupić. Kiedy zauważyła gitarę opartą o ścianę, na jej ustach pojawił się ledwo zauważalny, nostalgiczny uśmiech.

– Mace próbował robić wheelie przed sklepem z płytami, żeby mnie rozśmieszyć. – Wskazała na rower górski. – Nigdy mu się nie udało. Raz upadł w tak zabawny sposób, że nie mogłam na niego patrzeć bez śmiechu.

– Chciałabym to zobaczyć – odpowiedziałam, próbując wyobrazić sobie ten moment. Uśmiech, który zagościł na twarzy Chloe, był krótkotrwały, ale zauważalny. Ruszyła dalej, a ja poszłam za nią. Jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu stojącym na kominku. Podniosła ramkę, a palce delikatnie przesunęły się po krawędziach fotografii, jakby dotykając wspomnień.

– Zrobiliśmy to zdjęcie rok temu – wyznała cicho, a w jej głosie słychać było głęboki ból. Jej ręce lekko drżały, kiedy usiadła na kanapie, wciąż patrząc na fotografię. Łzy spłynęły po jej policzkach, cicho, bez szlochu, jakby nie mogła już ich powstrzymać.

Shades of forgivenessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz