Rozdział 14

12 3 0
                                    

Siedziałam na końcu pomostu z jedną nogą spuszczoną w dół. Czubek buta prawie dotykał tafli wody, wzrok mimowolnie powędrował w stronę parku. Nie miałam jeszcze okazji, by dokładniej zwiedzić okolicę, więc postanowiłam to zrobić teraz licząc, że może w ten sposób choć na chwilę odciągnę myśli od tego, co mnie przytłaczało.

Park rozciągał się przede mną, skąpany w ciepłym, złocistym świetle słońca. Promienie, które przefiltrowane przez gęste korony drzew, tworzyły na trawie delikatną mozaikę cienia i blasku. Subtelna gra świateł miała w sobie coś hipnotyzującego. Drewniane ławki, rozrzucone w różnych miejscach, wyglądały, jakby czekały na zmęczonych przechodniów, oferując chwilę wytchnienia w tym malowniczym zakątku.

Śpiew ptaków delikatnie unosił się w powietrzu, jakby drzewa stały się sceną dla ich własnego koncertu, a wiatr łagodnie szeptał w gałęziach. Ten naturalny krajobraz działał na mnie uspokajająco, jakby wypełniał każdą cząstkę mojego ciała, powoli rozpuszczając napięcie, które wcześniej mnie nie opuszczało.

Kiedy mijałam jeden ze stołów piknikowych, zauważyłam kilka pustych butelek po piwie porzuconych niedbale na trawie. Westchnęłam ciężko. Choć nie byłam barmanką, wiedziałam, że ich miejsce było gdzieś indziej. To miejsce zasługiwało na lepsze traktowanie. Zebrałam butelki, a w miarę jak wrzucałam je do pobliskiego kosza.

Nagle zauważyłam coś, co sprawiło, że odskoczyłam z zaskoczeniem. W jednym z drzew wyrzeźbiono twarz na tyle realistyczną, że przez moment miałam wrażenie, jakby drzewo żyło i obserwowało mnie swoimi drewnianymi oczami. Zbliżyłam się ostrożnie, przyglądając się rzeźbie. Była to twarz starca, jego rysy ostre i wyraźne, z głębokimi zmarszczkami i surowym, niemal gniewnym wyrazem.

Rozejrzałam się uważniej po parku i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam więcej takich rzeźb. Twarze, wyrzeźbione z niezwykłą precyzją, przedstawiały różne osoby a każda z nich zdawała się nosić w sobie jakąś opowieść, tajemnicę. Zastanowiło mnie, kto był autorem tych dzieł i dlaczego tak mocno wpisały się w krajobraz tego miasta. Nie sądziłam, by całe Pine tkwiło w pogańskich rytuałach, mimo iż te rzeźby emanowały jakąś mroczną energią.

W centralnej części parku natknęłam się na drewniany mostek przerzucony nad leniwie płynącym strumieniem. Woda, odbijając promienie słońca, migotała na jego powierzchni, a cała scena miała w sobie coś z obrazów starych, sielankowych wiosek.

Zatrzymałam się obok starego, zardzewiałego wózka górniczego, który teraz służył jako donica pełna kwiatów. To była chyba najbardziej oddająca klimat Pine rzecz, jaką dotychczas zobaczyłam. Wydawał się symbolizować przeszłość tego miejsca. Górnicze korzenie, ciężką pracę i ludzi, którzy, choć minęli, nadal byli obecni w historii tego miasta. Przeszłość w Pine nie była martwa.

Kiedy wychodziłam z parku i minęłam mosiężny pomnik górnika, zauważyłam Pike'a. Opierał się o maskę swojego samochodu, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, ale kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko i machnął w moją stronę. Odwzajemniłam jego gest, podchodząc bliżej. Mężczyzna wyglądał, jakby ostatnie dni nie były dla niego łatwe.

– Cześć, Pike – przywitałam go, próbując utrzymać lekki ton, choć wewnętrznie czułam się przytłoczona.

– Hej, jak się trzymasz? – zapytał, a w jego głosie słychać było szczerą troskę.

– Bywało lepiej – odpowiedziałam, odgarniając włosy z twarzy.

– Jasne – mruknął, drapiąc się po karku, jakby zdając sobie sprawę z tego, jak mało odpowiednie było jego pytanie w tym momencie. – Głupie pytanie.

Shades of forgivenessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz