Rozdział 4

705 101 1
                                    

Na torze w kółko powtarzałem sobie, że nie jestem w Holloway i nie muszę ścigać się z Liamem. Mogłem trochę odpuścić, zrelaksować się i po prostu cieszyć się jazdą. Ale łatwo było to mówić, trudniej zrobić. W domu nasze wyścigi były niemal jak bitwy na śmierć i życie – każdy z nas chciał być najszybszy, a Liam, z jego większym doświadczeniem, był moim głównym rywalem. Zawsze chciałem go pokonać, bo gdy tylko wygrywał, nie mógł się zamknąć na ten temat przez cały dzień. Jednak teraz nie było w okolicy mojego brata.

Chciałem nawet, żeby Corey ruszył pierwszy, ale jego reakcja była tak ślamazarna, że w końcu wystartowałem pierwszy, a on podążył za mną z lekkim opóźnieniem.

Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie Collie, która zawsze przed naszymi wyścigami gokartowymi mówiła, że tym razem na pewno nas pokona. Była wtedy taka pewna siebie, że nie sposób było jej nie wierzyć, mimo że wygrywała rzadziej, niż by chciała.

Zwolniłem trochę, żeby Corey miał szansę mnie dogonić. Ale było tak oczywiste, że celowo zmniejszyłem prędkość, że pewnie od razu się zorientował. Nie przeszkadzało mi to. Nagle przyspieszył, próbując mnie wyprzedzić, ale ledwo wyrobił się na ostrym zakręcie, przez co musiał zwolnić, a ja nie mogłem powstrzymać śmiechu.

– Serio? – krzyknąłem, nadal się śmiejąc. – Musisz nad tym popracować!

Po chwili wyrównał tempo i zbliżył się na tyle, że prawie się zderzyliśmy. Znowu zwolniłem, tym razem bardziej ostrożnie, żeby nie doszło do wypadku.

– Nie odpuści – rzuciłem z uśmiechem, patrząc, jak się stara.

Corey jednak dość szybko zrezygnował ze ścigania się i zaczął jeździć spokojnie i ostrożnie. Kiedy zatrzymaliśmy się, zdjąłem kask i poprawiłem włosy, zaczesując je palcami do tyłu.

– Nie bawię się tak, gburze.

Tym razem nie zwróciłem mu uwagi na to, jak mnie nazwał, tylko się zaśmiałem.

– Następnym razem dam ci wygrać – powiedziałem, śmiejąc się. – Nie no, żartuję. Nie dam.

Moje słowa były lekko prowokacyjne, a w głosie brzmiała nuta żartobliwości.

– Jednak cię nie lubię. Oszukiwałeś, przyznaj się.

– Ciekawe jak! Popracujemy nad twoim refleksem, bo mogłeś ruszyć wcześniej.

Jego włosy odstawały w każdym kierunku, ale kompletnie się nimi nie przejmował.

Patrzyłem na niego z uśmiechem, podziwiając jego swobodę i luz.

– Jesteś typem kierowcy, który trzyma rękę na klaksonie już, jak światło zmienia się na żółte? – zaśmiał się. – Żeby jak najszybciej pospieszyć samochód przed sobą?

– Nie. Trąbie na nich tylko jak debil siedzi w telefonie, zamiast ruszać. A to w sumie często się zdarza. Chcesz jeszcze pojeździć?

– Chyba mam dość.

Oczywiście wujek Peter zdążył zadzwonić do swoich pracowników, i przekazać im, że pod żadnym pozorem mają nie brać ode mnie pieniędzy.

– Nie, nie weźmiemy. I tak byliście krótko – powiedział mężczyzna, kiedy oparłem się o ladę, za którą siedział.

– No weź, Peter się nie dowie. A nie macie żadnego słoiczka na napiwki?

– Nie.

– A powinniście – stwierdziłem i westchnąłem cicho, wiedząc, że raczej nie wygram. – Zawsze mogę zostawić tu pieniądze, a ty będziesz udawał, że ich nie widzisz. I zauważysz, dopiero jak wyjdziemy.

Melting for love #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz