Rozdział 23: W trakcie

4 2 20
                                    


Serce zdawało się pulsować, jakby jeszcze żyło, a to jedno słowo, wyryte w jego tkance, wydawało się być równie tajemnicze, co przerażające. To był znak – wiadomość od Penelope. Zanim Alex zdążył zareagować, usłyszał huk. Powietrze rozdarło się od gwałtownego uderzenia, a nagle z gęstwiny wyłoniła się Penelope, wraz z rodzeństwem, poruszając się z gracją drapieżników, gotowych do ataku. Ich ruchy były płynne, niemal nieziemskie, a broń w ich rękach lśniła w świetle księżyca jak instrumenty zagłady.

Rozpoczęła się walka.

Alex i Victor stawili im czoła, poruszając się z precyzją, jaką mogło zapewnić jedynie doświadczenie bojowe. Cios za ciosem, blok za blokiem – ich ruchy były zgrane, ale w obliczu przeważających sił wroga wydawali się być jak pionki na szachownicy, której zasady dyktowała Penelope. Walka była brutalna. Krew tryskała na ziemię, ciała padały niczym marionetki z przeciętymi sznurkami. Trupy rodzeństwa  leżały wokół nich, a polana powoli zmieniała się w pole bitwy pełne chaosu. Alex i Victor czuli, jak zmęczenie ogarnia ich ciała, ale nie mogli przestać. Musieli walczyć. Ich serca biły w rytm dzikiej furii, a myśli krążyły wokół jednego celu – powstrzymać Penelope. 

Alex, dostrzegając moment zawahania w szeregach przeciwników, sięgnął po kryształowy artefakt. Złapał go mocno i odwrócił się w stronę Penelope, która stała kilka metrów od niego. Z jego dłoni wystrzeliły promienie oślepiającego światła, rozpraszając ciemność i wprawiając przeciwników w chwilowy chaos.

– Penelope! – zawołał, jego głos pełen był gniewu i desperacji.

Penelope uniosła brew, wyraźnie zaskoczona, choć na jej twarzy szybko zagościł uśmiech. 

– Czyżby to gra wstępna, kochanie? – rzuciła, jej głos był chłodny, niemal drwiący.

Po tych słowach zniknęła w mgnieniu oka, pozostawiając za sobą ślad chaosu i zniszczenia. Alex i Victor, mimo że walczyli do upadłego, wiedzieli, że to zaledwie preludium. Penelope uciekała, ale nie została pokonana – jeszcze nie.

– Kurwa, uciekła! – wykrzyknął Alex, próbując złapać oddech, wściekły, że pozwoliła im znowu wymknąć się z rąk.

Victor spojrzał na niego, w jego oczach malowało się zmęczenie, ale i determinacja.

– Teraz musimy się przygotować na kolejną falę. To nie koniec. 

Stanęli ramię w ramię, odgarniając pot z czoła, wiedząc, że to nie była ich ostatnia walka. Cień Penelope wciąż wisiał nad nimi, a powietrze, pełne zapachu krwi i spalenizny, wciąż drżało od nadchodzącej burzy. Musząc stawić czoło kolejnemu atakowi, Alex i Victor rzucili się w wir walki z furią, która zepchnęła na bok ból i wyczerpanie. Ich ciała, mimo ciężaru zmęczenia, działały w pełnej gotowości. Każdy mięsień był napięty, każdy oddech krótszy, jakby każda sekunda mogła zdecydować o ich życiu lub śmierci. Na polanie panował chaos, a bitwa rozbłyskała w nocnym mroku niczym błyskawice przecinające czarne niebo.

Rodzeństwo atakowało z nieokiełznaną furią. Ich ostrza migotały w świetle księżyca, świszcząc przy każdym zamachu. Jednak Alex i Victor stali razem jak skała w samym sercu burzy, niewzruszeni, odpierając każde uderzenie z precyzją i zimną, wypracowaną kalkulacją. Alex nie pozwalał sobie na żaden błąd – jego miecz przecinał powietrze z chirurgiczną dokładnością, blokując ciosy w ostatniej chwili, kontrując bez wahania. Czuł jak wraca mu bitewna pamięć z przed wieków. Victor walczył z dziką siłą, jego uderzenia były jak młot, rozbijający każdy słaby punkt w szeregach przeciwników. Choć byli otoczeni, ich współpraca była bezbłędna – jeden cios Alexa prowadził do kolejnego ruchu Victora, jakby obaj funkcjonowali na jednej fali myśli, zmuszeni do wyostrzonej czujności przez zbliżającą się nieuchronnie śmierć. 

Heaven ArcaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz