ROZDZIAŁ IX

9 1 0
                                    

Caleb

Spotkanie z Gregorym nigdy nie było czymś, na co czekałem z niecierpliwością. Zawsze miało w sobie element grozy – czułem to napięcie w powietrzu, te spojrzenia jego ludzi, które nigdy nie były neutralne. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, zanim coś pójdzie źle.

Dotarłem na miejsce, opuszczoną halę na obrzeżach miasta, która służyła za ich nieformalne "biuro". Betonowe ściany były popisane graffiti, wokół walały się butelki i śmieci, a w powietrzu unosił się zapach benzyny i dymu papierosów. Zawsze tu tak było – zimno, wilgotno i duszno zarazem. Gdy wysiadłem z auta, czułem, jak adrenalina zaczyna we mnie krążyć szybciej, choć próbowałem tego nie pokazać.

Na zewnątrz czekało dwóch typów z gangu Gregory'ego. Jeden z nich, Mike, zawsze patrzył na mnie jak na świeże mięso. Z niechęcią skinąłem im głową, a oni odpowiedzieli tym samym, choć ich oczy były jak zamknięte drzwi. Zwykle trzymali dystans, ale wiedziałem, że to tylko fasada. Gdyby Gregory dał im sygnał, nie wahałby się mnie skrócić o głowę.

Wszedłem do środka, gdzie Gregory siedział na jakimś starym, zniszczonym fotelu. Wyglądał jak król, mimo że jego „tron" był godny wysypiska. Jego ciemne włosy opadały na czoło, a oczy były zimne, bez jakiejkolwiek iskry współczucia. Nigdy nie wyglądał jak ktoś, kto dałby ci drugą szansę.

– Caleb. – Jego głos zawsze miał ten niski, groźny ton. Nawet gdy nie podnosił głosu, brzmiało to jak ostrzeżenie.

– Gregory – odpowiedziałem, starając się nie zdradzić swojego niepokoju.

Jeden z jego ludzi przyniósł krzesło i postawił je naprzeciwko Gregory'ego. Usiadłem, próbując się nie rozglądać, choć wiedziałem, że są tu wszyscy jego ludzie. Każdy z nich gotowy na sygnał. Zawsze byli, choć nigdy tego nie mówił na głos.

– Masz dla mnie pieniądze? – zapytał bez zbędnych uprzejmości.

Wyciągnąłem kopertę z wewnętrznej kieszeni kurtki i rzuciłem ją na stół. Gregory otworzył ją, przeliczając banknoty z precyzją, jakby miał wbudowany kalkulator. W międzyczasie patrzyłem na jego ręce – spokojne, opanowane, jakby miał nad nimi pełną kontrolę. To były ręce człowieka, który nigdy nie miał wątpliwości co do swoich decyzji.

– Dwanaście tysięcy – powiedział po chwili, odrzucając kopertę na stół. – Brakuje czterech.

Wiedziałem, że nie pójdzie łatwo. Zawsze tak było. Zawsze musiałem się z nim spierać, jakby sam fakt, że staram się spłacić dług, nie wystarczał.

– Resztę będę miał po weekendzie – odpowiedziałem spokojnie. – Po wyścigu.

Gregory uniósł brew, jakby to, co powiedziałem, było zabawnym żartem. Potem pochylił się nieco do przodu, opierając łokcie na kolanach.

– Po weekendzie, powiadasz? – jego głos był spokojny, ale w jego oczach dostrzegłem coś niebezpiecznego. – Wiesz, Caleb, miałem już dość twoich „po weekendzie". Miałeś czas. Dużo czasu.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, jeden z jego ludzi podszedł bliżej, jakby czekał na sygnał, by mnie dopaść. Musiałem zachować zimną krew.

– Jestem blisko. Daj mi trochę więcej czasu, a spłacę wszystko – powiedziałem, choć wiedziałem, że błaganie nigdy nie działało na ludzi takich jak Gregory.

Gregory uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie sięgał jego oczu.

– Czas, Caleb, to coś, czego zaczynasz mieć coraz mniej. A ja zaczynam się niecierpliwić. – Jego głos stał się zimny, a atmosfera w pokoju gwałtownie się zmieniła. Gregory patrzył na mnie jak na zwierzynę, której właśnie nakłada się pętlę na szyję.

Fighting HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz