2

3 0 0
                                    

Lili

Przekroczyłam próg domu.
Przywitała mnie cisza. Boże, jak dobrze. Brak konfrontacji to najlepsza opcja. Ostatnimi czasy nie umiałam porozumieć się z najbliższymi. Nie wiem, ale jakoś ich cele i moje cele – to były dwa odległe światy. Jakbyśmy żyli na innych planetach.
Ja swoje, oni swoje.
Dużo mówili i pewnie uważali, że ja z tego wynoszę coś dla siebie. Właściwie to tak powinno wyglądać. Ale niestety. Ja nie słuchałam.
Za to jak twierdził tata, byłam : „taka sama jak mama", „uparta pewnie po sąsiedzie" i „wkurzająca jak jasna cholera".

Na paluszkach przemknęłam przez hol, salon i już byłam przy schodach. Poszło łatwiej niż ostatnio. Teraz jeszcze tylko parę schodów i szczęśliwie schowam się w swoim pokoju.
Jeden stopień, drugi stopień ... trzeci ...

-Lili wracaj! –

Cholera! Cholera! Cholera!

Dzisiaj pewnie się dowiem, że ojciec w szale i złości na mnie zamontował czujniki na podczerwień. No to zostanie mi tylko opcja okno.
Wkurzona zawróciłam na schodach. Tupiąc głośno piętami po gołych deskach zamanifestowałam swoją złość. Aby wiedział, że już jestem wściekła, i jeżeli będzie naciskał to będzie tylko gorzej.

-Lila, ja cię słyszę. Dobrze i wyraźnie. Tupanie w niczym ci nie pomoże. A masz szansę mnie zezłościć –

A gadaj sobie zdrów. I tak będę tupać. Może wtedy odczepisz się i skupisz na kimś innym. Dlaczego zawsze to ja jestem na celowniku? Jakby całe życie ojca polegało na maltretowaniu mnie i tłamszeniu mojej niezależności, a mój indywidualizm i niezależność już dawno na kopach wywalił za drzwi z domu.

Zatrzymałam się przed drzwiami jego gabinetu.

Łypnęłam zła w kierunku biurka za którym siedział. Nie wyglądał na złego. Raczej zrezygnowanego. Zastanowił mnie. Dlaczego tak wygląda? Przecież chyba mnie wezwał, aby się pokłócić, czyli jak zwykle. A tu widzę go zmęczonego, z poszarzałą twarzą. Gdzie jego duch walki? Gdzie jego zaciętość? Jeszcze nie zaczęliśmy a on już się poddaje?

A może tata jest chory? Wezwał mnie właśnie po to, aby zakomunikować swoją ciężką chorobę? Rany, tato ...

-Dobrze się czujesz? – na końcu rzęs już wisiały mi kropelki łez. Głupia jestem, bo nawet nie potrafię złościć się na niego. Wystarczy ta jego mina a ja już wymiękam.

-Tak dobrze. Siadaj skarbie – wskazał mi fotel. Usiadłam. Dzisiaj będzie chyba na poważnie.

Przez chwilę milczał. Niby ogarniał chaos na biurku, coś poprawiał, przeglądał jakieś papiery. Niektóre chował do szuflady, inne włożył do teczki leżącej na blacie. Splótł ze sobą palce obu rąk i spojrzał na mnie z bólem.

Boję się tej rozmowy.

-Ekhm ... skarbie ... czy ty sobie zdajesz sprawę, jaka jest sytuacja naszej firmy? –

No jasne że nie i do tego – nic mnie to nie obchodzi.

-Więc pewnie nie wiesz, że ostatnio dużo się pozmieniało. Do czasu, jak jeszcze żyła mama, jak jeszcze mieliśmy „jakieś" stosunki z dziadkiem, było nieźle. Prawda? – potaknęłam, chociaż nie wiem dlaczego – Ale niestety. Zabrakło mamy i dziadek nagle uświadomił mi, że to ona była powodem, dla którego chciał w ogóle ze mną rozmawiać. Bo nawet wy nie jesteście dla niego aż tak ważne. Bo jesteście „moimi" córkami. Przykre, wiem ... ale tak to wygląda.
Firma lekko nam podupadła. Ale walczyłem o nią zaciekle. To w końcu nasza spuścizna. I wasze życie. I dałem radę. Sam jak palec, ale dałem. Parę lat temu poczyniłem trochę innowacyjnych zmian, wprowadziłem w życie nieco ulepszeń i rewolucyjnych, tak mogę powiedzieć rozwiązań.
Efekt tych decyzji jest taki, że nasze akcje skoczyły wysoko, i nagle jesteśmy jedną z niewielu tak prężnie rozwijający się firm w Stanach. I tak jak nikt nas nie zauważał, tak teraz ustawiają się do nas w kolejce. Wszyscy chcą z nami współpracować.
Ale to połowa sukcesu.
Bo równocześnie z korzyściami przyszły komplikacje. I dlatego jesteś mi potrzebna –

Podniosłam na ojca zdziwione oczy. Skoro wszystko jest dobrze jak mówi, to jaka moja w tym rola? No chyba, że nie ma pomysłu na co wydać nadwyżkę pieniędzy. Chętnie pomogę. 

Spojrzał na mnie. Jakoś tak inaczej, inaczej niż zwykle. Nie rozumiałam tego spojrzenia. Jeszcze nie.

-Skarbie – mocno zmarszczył brwi. Zrobił minę, jakby w tym momencie mocno go coś zabolało – jedyną, ale największą komplikacją są podjęte przeze mnie zobowiązania. Bo, aby firma mogła dalej działać tak samo prężnie i z takim samym zaskakująco dobrym wynikiem, potrzeba nam kapitału. Bardzo dużego kapitału. I ja go zdobyłem.
Ale niestety, musiałem się zgodzić na warunek. Bardzo bolesny, ale i tak się zgodziłem –

Przełknął ślinę. Albo coś miał w gardle, bo mu tam utknęło, albo czymś się dławił.

-Tato? Co ty chcesz mi powiedzieć? Jaki to wszystko ma ze mną związek? – moje nerwy były na wykończeniu. Zaczynałam się lekko trząść. Nie wiem dlaczego, ale pod skórą czułam, że chyba wiem co będzie dalej.

-Otóż kochanie ... warunkiem uzyskania tego kapitału jest małżeństwo – spojrzał na mnie uważnie.

No ok, i?

-I zgodziłem się. Wydałem zgodę na Twoje małżeństwo –

-ŻE COOOOO???

-Za około miesiąc odbędzie się wystawne przyjęcie na którym poznasz swojego przyszłego męża ... -

-NIE! NIE! i jeszcze raz NIE! – krzyknęłam ile sił w płucach, podrywając się gwałtownie z fotela – Czy ty przez moment, jeden, króciutki pomyślałeś, aby mnie zapytać o zdanie? Nawet nie o zgodę, ale chociaż o zdanie na ten temat! – nadal krzyczałam.

Ojciec nie reagował. Stał w tej chwili za biurkiem opierając pięści o jego blat i wpatrywał się we mnie. Jeżeli liczył na to, że wykrzyczę się i mi przejdzie to był w grubym błędzie.

Za mną, w drzwiach, stanęła Rose.

-Czemu znowu krzyczycie?

Jej głos brzmiał jakby dopiero co wstała. I tak też wyglądała. Na sobie miała zniszczony wyciągnięty dres. Poplamiony nie wiadomo czym, pomięty i dziwnie pachnący. Pod pachą trzymała ogromnych rozmiarów paczkę chipsów serowo bekonowych, które śmierdziały jak dupa pawiana, a na nogach puchate, królicze kapcie.
Jej włosy, twarz i wszystko co wystawało z nogawek i rękawów, wyglądało bardzo podobnie jak dresy, w które była ubrana. Nieświeżo.
Nie mogłam uwierzyć, że to moja rodzona siostra. Ale w tej chwili to wszystko nie miało znaczenia. To była moja ostatnia deska ratunku.

-Tato! A czemu nie ona!!?? – krzyczałam w jego stronę wskazując palcem na Rose.

Ojciec przez ułamek sekundy wyglądał jakby chciał wybuchnąć szczerym, niczym nie pochamowanym śmiechem.

-Lili, a ty tak serio? – zadał mi pytanie z uśmiechem.

Założyłam ręce na piersiach. Tak wkurzona to już dawno nie byłam. Czekałam na jego odpowiedź. 

MementoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz