Jest takie miejsce, gdzie na pewno nie ma ani jednego podsłuchu. Jesteśmy tego pewni, samodzielnie sprawdzaliśmy.
Skoro śniadania są nieobowiązkowe, korzystamy z tego przywileju, naprawdę, naprawdę często. Wychodzimy z sali, skręcamy w to pieprzone lewo. Trzymamy się za ręce. Część dzieci idzie z nami. Uciekamy przed obrzydliwą papką, która czeka na nas na stołówce.
Przechodząc przez korytarz, dostaję miliony flashbacków z dzisiejszej nocy,
czy tam pętli.
Mimo to nie pokazuję tego. Nie mogę pokazać, wiem, że nieustannie nas obserwują. Idę niewzruszona, jak zawsze.
Jak, kurwa, zawsze.
Po wyminięciu wielkiej dziury, skręcamy w prawo. Schodzimy po wszystkich schodach, mijając drzwi ewakuacyjne, jak i miejsce, w którym stał potwór. Zachowuję się normalnie, zmuszam oczy, aby pozostały zamknięte na wszelkie potknięcia czy emocje.
Idę po wyłożonym, czerwonym jak krew dywanem, pokrytym kurzem i niezidentyfikowanymi plamami, gdzieniegdzie odsłaniającym kawałki ciemnego, spróchniałego drewna.
Mijamy otwarte od godziny piątej, olbrzymie drzwi. Prowadzą one na zieloną trawę okrążoną murami budowli, a wyglądają identycznie w porównaniu do tych średniowiecznych, europejskich bram zamkowych. Podwójne i rozłożyste niczym skrzydła dorosłego orła.
Cały teren sierocińca, zbudowany jest na wzór zamków z czasów średniowiecznych. Brakuje mu tylko kilku wieży. Wszystkie ściany czy mury, składają się z ułożonych jeden na drugim kamieni, starych, ciemnych desek i ozdób popularnych w tamtych czasach.
Idziemy w stronę innych drzwi, również podwójnych i łukowatych u góry, lecz nieco mniejszych. Te, otwierane są o godzinie punkt szóstej. Uruchamiane wraz z alarmem.
Schodzimy po kamiennych, odnowionych trzech stopniach, wychodzących na ścieżkę.
Czuję potrzebę zatrzymania się na chwilę i analizę.
Na szczęście, ręka Camerona przypomina mi, gdzie jestem i komu mogę ufać, a przed kim mam udawać wieczne niewzruszenie, obojętność i traumatyczne przejścia. Przed kim mam być biedną Lilijcią, która nie może odnaleźć się w tym przeogromnym i jakże brutalnym świecie, a przed kim mogę pokazać to, że potrafię walczyć lepiej niż każdy postawiony przede mną zawodowiec.Idę dalej, idę dalej, udaję dalej, idę dalej.
Błagam oczy, by były mi dziś posłuszne.
Zbaczamy z wyłożonej małymi, jasnoszarymi kamyczkami dróżki, kierujemy się w stronę lasku. Czyli dwunastu drzew.
Dwunastu...
Przypadki nie istnieją, Lily.
Przy drzewie oznaczonym numerem sześć, znajduje się schron.
Sześć...
Cameron z łatwością podnosi drewniane drzwiczki, po czym czeka, aż wejdę pierwsza.
-Dżentelmen- wzdycham sarkastycznie.
-Czekam aż będziesz w idealnej pozycji, dzięki czemu, gdy puszczę to- kiwa głową na drewnianą kładkę, podtrzymywaną w jego rękach- trafię idealnie w tę twoją pustą główkę.- Uśmiecha się słodko.
-Spróbuj tylko, a wsadzę ci jedną z tych desek w dupę tak głęboko, że wyjdzie ci nosem- ostrzegam z pełnią powagi w głosie.
-Nie wiedziałem, że posiadasz takie umiejętności, droga Liliyo – podstępnie używa mojego pełnego imienia, aby krew we mnie się zagotowała.
-Cameron, kurwa ostrzegam, że tych desek jest więcej niż jedna.
W odpowiedzi, brunet śmieje się, kręcąc głową z zażenowania.
Gdy już obydwoje opuściliśmy drabinę, zmierzamy w stronę stołu, liczącego dwanaście krzeseł po każdej jego stronie.
Czyściutki schron.
DWANAŚCIE...
YOU ARE READING
THE dream
FantasyJestem Lily. Skrót od Liliya. Jestem w sierocińcu, mam jednego przyjaciela i (wstydzę się tego mówić) nadzieję. Nadzieje na to, że dotrwam jutra.