XV

0 0 0
                                    

Jest takie miejsce, gdzie na pewno nie ma ani jednego podsłuchu. Jesteśmy tego pewni, samodzielnie sprawdzaliśmy.

Skoro śniadania są nieobowiązkowe, korzystamy z tego przywileju, naprawdę, naprawdę często. Wychodzimy z sali, skręcamy w to pieprzone lewo. Trzymamy się za ręce. Część dzieci idzie z nami. Uciekamy przed obrzydliwą papką, która czeka na nas na stołówce.

Przechodząc przez korytarz, dostaję miliony flashbacków z dzisiejszej nocy,

czy tam pętli.

Mimo to nie pokazuję tego. Nie mogę pokazać, wiem, że nieustannie nas obserwują. Idę niewzruszona, jak zawsze.

Jak, kurwa, zawsze.

Po wyminięciu wielkiej dziury, skręcamy w prawo. Schodzimy po wszystkich schodach, mijając drzwi ewakuacyjne, jak i miejsce, w którym stał potwór. Zachowuję się normalnie, zmuszam oczy, aby pozostały zamknięte na wszelkie potknięcia czy emocje.

Idę po wyłożonym, czerwonym jak krew dywanem, pokrytym kurzem i niezidentyfikowanymi plamami, gdzieniegdzie odsłaniającym kawałki ciemnego, spróchniałego drewna.

Mijamy otwarte od godziny piątej, olbrzymie drzwi. Prowadzą one na zieloną trawę okrążoną murami budowli, a wyglądają identycznie w porównaniu do tych średniowiecznych, europejskich bram zamkowych. Podwójne i rozłożyste niczym skrzydła dorosłego orła.

Cały teren sierocińca, zbudowany jest na wzór zamków z czasów średniowiecznych. Brakuje mu tylko kilku wieży. Wszystkie ściany czy mury, składają się z ułożonych jeden na drugim kamieni, starych, ciemnych desek i ozdób popularnych w tamtych czasach.

Idziemy w stronę innych drzwi, również podwójnych i łukowatych u góry, lecz nieco mniejszych. Te, otwierane są o godzinie punkt szóstej. Uruchamiane wraz z alarmem.

Schodzimy po kamiennych, odnowionych trzech stopniach, wychodzących na ścieżkę.

Czuję potrzebę zatrzymania się na chwilę i analizę.
Na szczęście, ręka Camerona przypomina mi, gdzie jestem i komu mogę ufać, a przed kim mam udawać wieczne niewzruszenie, obojętność i traumatyczne przejścia. Przed kim mam być biedną Lilijcią, która nie może odnaleźć się w tym przeogromnym i jakże brutalnym świecie, a przed kim mogę pokazać to, że potrafię walczyć lepiej niż każdy postawiony przede mną zawodowiec.

Idę dalej, idę dalej, udaję dalej, idę dalej.

Błagam oczy, by były mi dziś posłuszne.

Zbaczamy z wyłożonej małymi, jasnoszarymi kamyczkami dróżki, kierujemy się w stronę lasku. Czyli dwunastu drzew.

Dwunastu...

Przypadki nie istnieją, Lily.

Przy drzewie oznaczonym numerem sześć, znajduje się schron.

Sześć...

Cameron z łatwością podnosi drewniane drzwiczki, po czym czeka, aż wejdę pierwsza.

-Dżentelmen- wzdycham sarkastycznie.

-Czekam aż będziesz w idealnej pozycji, dzięki czemu, gdy puszczę to- kiwa głową na drewnianą kładkę, podtrzymywaną w jego rękach- trafię idealnie w tę twoją pustą główkę.- Uśmiecha się słodko.

-Spróbuj tylko, a wsadzę ci jedną z tych desek w dupę tak głęboko, że wyjdzie ci nosem- ostrzegam z pełnią powagi w głosie.

-Nie wiedziałem, że posiadasz takie umiejętności, droga Liliyo – podstępnie używa mojego pełnego imienia, aby krew we mnie się zagotowała.

-Cameron, kurwa ostrzegam, że tych desek jest więcej niż jedna.

W odpowiedzi, brunet śmieje się, kręcąc głową z zażenowania.

Gdy już obydwoje opuściliśmy drabinę, zmierzamy w stronę stołu, liczącego dwanaście krzeseł po każdej jego stronie.

Czyściutki schron.

DWANAŚCIE...

THE dreamWhere stories live. Discover now