XXVI

0 0 0
                                    

Budzę się zaraz chwilę po. Już na dole. Widzę trzech ochroniarzy, oczy otwierają się szerzej, adrenalina buzuje w żyłach.

-Jedziesz na kontrolę z tym - pokazuje brodą na moją lewą rękę. Ma niski głos, bardzo nieprzyjemny dla słuchacza.

I co, że niby mam im zaufać?

Podsuwam się pod szczebelki klatki po drugiej stronie od wyjścia.

Nie ma opcji, że im zaufam.

Znowu zabiorą mnie do t e g o pokoiku.

Patrzę się na nich. Po prostu patrzę, skulona jak mały kot.

Tak żałośnie...

Jak tamtego dnia pod łóżkiem, gdy Cameron pierwszy raz wyciągnął do mnie rękę. I ten jego uśmiech. Pamiętam...

Cameron...

To jest tylko sen...

Znowu...

Mimo, że wiem, gdzie jestem, nie mam najmniejszego zamiaru do nich podchodzić.

Nie.

Jeden z nich wchodzi do klatki.

A ja żałośnie zaczynam skomleć jak pierdolony szczeniaczek.

Jego zbytnio to nie rusza. Próbuje mnie złapać, lecz nagle moje ręce zaczynają świecić się na zielono.

I żałuję.

Nie wiem, dlaczego, ale pragnę cofnąć czas.

Adrenalina utrzymuje mnie na nogach, lecz coś mówi mi, że nie na długo.

Jeden ochroniarz wychodzi, drugi wchodzi z dziwną... pałką.

Z dziwnym zakończeniem. Długą. Metalo...

Obrywam prądem.

THE dreamWhere stories live. Discover now