Rozdział 23. Poprawa i List 🌺

31 3 0
                                    

Od dwóch dni siedziałam bez przerwy w szpitalu, nie opuszczając jego murów ani na moment. Czułam, że muszę być tam, przy nim, dopóki Ivan nie wróci do zdrowia, dopóki nie będzie w dobrym stanie. Jego stan wciąż był niestabilny, a ja nie potrafiłam wyobrazić sobie, by być gdzie indziej, zwłaszcza teraz, gdy jego życie wisiało na włosku.

Bracia, razem z Deanem, wrócili do domu, ale nie zostawili mnie samej. Codziennie się wymieniali, przychodzili, by trzymać mi towarzystwo i upewnić się, że nie zostanę zbyt długo sama. Choć ich obecność była pocieszająca, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że powinni być tu, z Ivanem. Ale wiedziałam, że oni również się martwili, i rozumiałam, że muszą odpocząć, by być gotowi na dalsze wyzwania, które przed nami stały. Każdy z nich starał się wnieść coś od siebie, choć niewiele mogli zrobić poza byciem obok.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłam głowę, a w progu stanął Sally, z torbą przewieszoną przez ramię. Jego twarz była niewyraźna, ale na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech, który nie pasował do ciężkiej atmosfery, jaka panowała w tym miejscu.

- Jak on? – zapytał, siadając obok mnie na krześle, patrząc na Ivana.

- Wciąż bez zmian,– odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nie było pocieszające. - Czekamy na jakiekolwiek informacje od lekarzy... ale nic się nie zmienia.

Sallywan skinął głową, jakby próbował zrozumieć, co czułam. Nie mówił nic przez chwilę. A potem, jakby z nagłym impulsem, wziął moją dłoń do swojej.

- Nie jesteś sama, – powiedział cicho, jakby chciał mi przypomnieć, że choćby nie wiem jak ciemna była ta chwila, nie muszę przechodzić przez nią sama.

Jego słowa były proste, ale miały w sobie coś, co w tej chwili było dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego. Z jego dłoni emanowała pewność, której tak desperacko potrzebowałam. Nie musiałam mówić, by wiedział, jak bardzo się boję, jak bardzo czuję się zagubiona. W tej ciszy między nami było coś uzdrawiającego.

Patrzyłam na Ivana, którego ciałem wciąż wstrząsały niepokojące impulsy maszyny podtrzymującej życie. Jego twarz, choć nie wykrzywiona bólem, była blada, jakby nie należała do tego samego człowieka, którego znałam. Wydawało mi się, że z każdym dniem jego obecność stawała się coraz bardziej odległa, jakby gdzieś w tej cichej walce między życiem a śmiercią powoli wymykał się spod moich rąk.

- Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, prawda? – zapytałam cicho, patrząc na Sallywana. Chciałam to usłyszeć, chociaż wiedziałam, że pytanie nie miało sensu. Żadne z nas nie mogło zrobić nic więcej.

Sallywan nie odpowiedział od razu. Zamiast tego, uniósł wzrok i spojrzał na mnie. W jego oczach malowała się nie tylko troska, ale i zrozumienie, które w tej chwili wydawało się być najważniejsze. W jego spojrzeniu było coś więcej niż tylko współczucie. Może to była nadzieja? A może po prostu przywiązanie do tej chwili, którą dzieliliśmy? Jego dłoń na mojej stawała się coraz bardziej pewna, jakby dawał mi coś, czego nie potrafiłabym znaleźć sama.

- Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, – odpowiedział w końcu, jego głos był miękki, ale stanowczy. - I to nie koniec. On nie jest sam, i ty też nie jesteś.

Oparłam głowę o jego ramię, czując, jak moje ciało powoli opada w tej ciszy. Nie chciałam myśleć, że to koniec, ale bałam się, że wkrótce będę musiała zaakceptować rzeczywistość, której nie byłam gotowa przyjąć.

Kilka minut później, drzwi sali otworzyły się ponownie, a do środka wszedł lekarz. Jego twarz była poważna, jakby miał coś ważnego do powiedzenia. Szybko wstałam, czując, jak serce przyspiesza, kiedy zauważyłam, że trzyma w ręku kartę z wynikami.

DEVILSHER | TOM I | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz