Rozdział XI

62 2 0
                                    

Tak ciężko jest udawać, że jest dobrze gdy tak naprawdę wszystko się sypie. Teraz to wiem, bo sama się tak czuję, jestem w totalnej rozsypce. Wszystko wokół wydaje mi się rozmazane, świat stracił kolory... Wszystko jest takie szare i bez sensu. Nie, nie rozpłaczę się. Chociażby dlatego, że nie chcę zniszczyć makijażu.

Idę w stronę szkoły, w uszach słuchawki. Płynie z nich najbardziej dołująca muzyka jaką mam na telefonie. Nigdy jeszcze nie czułam się taka beznadziejna i samotna.

Sama nie wiem kiedy znalazłam się przed szkołą. Nie pamiętam niczego od wyjścia z domu. Ruszam bez entuzjazmu w kierunku szatni mijając po drodze wielu znajomych.

Mama miała rację. Nikt nawet nie zauważy, że jestem chodzącą ruiną samej siebie. I tak właśnie się dzieje. Ludzie mijają mnie nawet nie patrząc w moją stronę, a jeśli już to przesuwają po mnie nieobecnym wzrokiem i idą dalej jakbym była duchem.

A może ja jestem właśnie dla nich duchem? Każdego dnia przechodzą obok, czasami nawet coś do mnie powiedzą, jednak nigdy nie szukają mojego towarzystwa. Równie dobrze mogłabym dla nich nie istnieć. 

Jestem jak powietrze, z tą tylko różnicą, że nie jestem im niezbędna do życia. Jestem obok nich, ale oni nie tak jakby nie zdawali sobie z tego nawet sprawy.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek na lekcję. Ruszyłam więc w kierunku sali mając nadzieję, że nikt nie przypomni sobie, że powietrze istnieje...

Usiadłam w pierwszej wolnej ławce pod oknem, która była jeszcze wolna. Wyjęłam książki i usiadłam patrząc w okno zastanawiając się nad sensem życia.

- Mogę się przysiąść- pyta ktoś stojąc obok mojej ławki.

- Jasne- odpowiadam nawet nie patrząc w jego stronę.

- Mam na imię Kuba- mówi.- A Ty?

- Monika- wiem, że nie jestem miła, ale nic na to nie poradzę.

Chłopak już nic nie powiedział. Prawdopodobnie zauważył, że nie mam ochoty z nim gadać. I dobrze. Do klasy weszła nauczycielka i zaczęła coś mówić. Otwarłam więc podręcznik i udawałam, że jej słucham.

Jednak cały czas mój wzrok kierował się w kierunku okna. Na niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmury. „Idealnie będą pasowały do mojego nastroju."

- Monika, udawaj chociaż, że coś piszesz- szepcze do mnie siedzący obok mnie Kuba. Ma rację, wszyscy coś piszą. Powinnam bardziej uważać co się dzieje wokół mnie. Ale to nie moja wina, że nie mam siły nawet myśleć, a co tu mówić o uczeniu się czegokolwiek.

-Dzięki- szepczę do bruneta. On tylko uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. Może nie jest taki idiotyczny jak myślałam na początku...

Po dziesięciu minutach i czterdziestu sześciu sekundach zadzwonił dzwonek ogłaszając upragniony koniec tej lekcji. Wrzuciłam szybko książki do plecaka i już miałam wyjść z klasy gdy zauważyłam, że ktoś trzyma mnie za rękaw. Odwracam się więc zniecierpliwiona i widzę stojącego z niepewną miną Kubę.

- O co znowu chodzi?- pytam niezbyt uprzejmie. Trudno, ma za swoje. Nie kazałam mu przecież ze mną siadać, a tym bardziej próbować rozmawiać.

- No wiesz... Zauważyłem, że nie napisałaś nic w swoim zeszycie i zastanawiałem się... Pomyślałem, że może chciałabyś przepisać notatkę albo coś- mówi jąkając się.- Nie chciałem cię wkurzyć... Ani narzucać się, tak tylko sobie pomyślałem...

- Przepraszam. Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało- przerywam mu.- Miałam wczoraj ciężki dzień i tak jakoś dzisiaj nie jestem zbyt towarzyska. I dziękuję, że pomyślałeś o tym żeby pożyczyć mi zeszyt. Chętnie skorzystam.

Wyjął z plecaka zeszyt i podał mi go.

- Mam nadzieję, że dasz radę przeczytać moje pismo- mówi zawstydzony.

- Dam sobie radę. Ja piszę beznadziejnie i jakimś cudem udaje mi się to rozszyfrować później- odpowiadam.- Jeszcze raz dziękuję.

- Nie ma za co- mówi Kuba nieśmiało.- To do zobaczenia.

- Cześć.

Muszę się postarać być bardziej miła dla ludzi. Dam radę.

Może...


Okruchy rzeczywistościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz