1. Szepty umarłych, cz. II

2K 152 12
                                    

 – Jeszcze jednego? – spytał Sasza Michajłowicz, przystawiając gwint półlitrowej wódki do krawędzi kieliszka. Aleksiej pokręcił przecząco głową, stwierdzając, że lekko rozmazujący się obraz przed oczami zdecydowanie mu wystarczy. – No nie odmawiaj mi...

– Sasza, ja to słyszałem, że jesteście bliskimi kolegami z Rudym! – przerwał mu rozbawionym głosem jeden ze stalkerów, a blondyn uniósł brwi i rzuciwszy zdumione spojrzenie mężczyźnie, zatrzymał wędrującą do swego kieliszka butelkę z samogonem. – Nie spodziewałem się tego po was!
– Że ja? Z Rudym? Przyjaciółmi? – zdziwił się długowłosy. – Ja z nim jeszcze wódki nie piłem!

– Nie przesadzajcie tylko jak miesiąc temu – mruknął ironicznie Fiodor, unosząc lewą brew – bo znowu skończy się na tym, że będzie trzeba was odnieść do pokojów, a połowę następnego dnia spędzicie w latrynie.

– To jeszcze nic – odparł z szerokim uśmiechem inny stalker. – Osobiście pamiętam, jak bodajże pół roku temu spił się Nikita. Idiota, biegł prosto w stado pijawek, mówiąc, że idzie pogłaskać kotki!

Wszyscy parsknęli cichym śmiechem, ale szybko zamilkli, wspominając dawnego kompana. Nikita Osipiuk udał się na misję ponad cztery miesiące temu i już nigdy nie wrócił.

– Do tej pory mam nadzieję, że on po prostu uciekł i postanowił tu się nie pojawiać – mruknął jeden ze stojących dalej mężczyzn. – Żal byłoby stracić tego człowieka.

– Uważam, że ten nasz pieprzony dowódca, Jegorij, dał mu jakieś zlecenie, a jego piesek Gawrił poszedł za nim i go zabił – rzekł znacznie ciszej dwudziestopięcioletni mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami, wpatrując się beznamiętnie jasnoniebieskimi oczami w płonące kawałki sosny.

– Ciszej, Siergieju – syknął ostrzegawczo Jurij, rozglądając się nerwowo dookoła. – To tylko plotka. Lepiej jej nie rozpowszechniaj, jeśli nie chcesz dostać kulki w łeb jak Riurik.

Riurik Łukianiuk zaginął już przeszło rok temu. Był wtedy około czterdziestolatkiem i zaczął otwarcie sprzeciwiać się rządom Jegorija i Gawriła. Próbował namówić ludzi do ucieczki bądź zmiany dowódcy. Jego opinie nawet spotkały się z przychylnością niektórych ludzi; część zamieszkujących wioskę poparła go i zniknęła z obozowiska, prawdopodobnie kierując się do oddalonych o kilka kilometrów miejscowości, ale w końcu Riurik dostał misję, o której nikomu nic nie powiedział. Wyruszył jeszcze tego samego dnia i już nigdy nie wrócił. Oficjalnie Jegorij powiedział, że zginął w walce z bandytami na Wysypisku, jednak jeden ze stalkerów upierał się, iż znalazł jego ledwie przykryte liśćmi ciało niedaleko obozowiska. Podobno widział z tyłu głowy ślad po pocisku z karabinu snajperskiego. Niestety, informacja nigdy nie została potwierdzona, a mężczyzna, który odnalazł ciało zmarłego, szybko zniknął i słuch o nim zaginął. Większość osób snuło różne podejrzenia dotyczące jego podejrzanej ucieczki, ale nikt nie odważył się otwarcie wygłosić swych poglądów, wiedząc, że wśród towarzyszy prawdopodobnie jest szpieg. A nikt nie chciał umrzeć. Nie tak szybko.

– Nie podoba mi się to, co się tu dzieje – po dłuższej chwili ponurą ciszę przerwał Sasza. Wypił kolejny kieliszek przezroczystej wódki i otarł rękawem usta. – Ataki mutantów, tajemnicze znikanie członków naszej grupy, dowódca, który nie pozwala nam opuścić tego przeklętego miejsca... Coś mi tu nie pasuje. Po jaką cholerę mamy pilnować tej wioski? Po jaką cholerę, pytam się, mamy tu stać i czekać na własną śmierć?!

– Saszka, spokojnie – westchnął cicho Siergiej. – Nie wiesz, czy gdzieś w okolicy nie chodzi Gawrił. Sam czasem nie wiem, czy prawdziwym dowódcą jest Jegorij, czy on.

– Jak można być spokojnym w takim miejscu? – spytał zdenerwowany, przenosząc pełne niedowierzania spojrzenie na pozostałych mężczyzn. Wyglądało na to, że przez alkohol nie mógł już skupić wzroku. – Wczorajszym atakiem mutanta też się nie powinniśmy przejmować, przecież to codzienność i z pewnością każdy z nas bez problemu zabiłby sam takiego potwora! – ironizował, śmiejąc się sztucznie krótkimi, nerwowymi seriami. – W końcu to żadna różnica, czy zginie tylko jeden z nas, czy dwóch, ewentualnie pięciu... Nie, to bez znaczenia. Dowódca każe nam bronić tego pieprzonego miejsca, a my jak wierne pieski będziemy słuchać się swego pana i nigdy nie pokażemy, że pod tą cienką skórą kryje się wilczur. Będziemy kisić się tutaj tak długo, póki nie zjedzą nas mutanty lub nie rozpieprzy kolejny oddech Zony!

Deszcz łusekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz