16. Terytorium wroga, cz. IV

500 40 13
                                    


Wtem rozległ się dźwięk ostrego hamowania. 

 Burżuj z wyraźnym zainteresowaniem śledził wzrokiem ciężarówkę i zmrużył w zastanowieniu oczy.

– Bądźcie gotowi – mruknął bardzo cicho.

– Na co? – spytał Marysiek, ale Rosjanin nie odpowiedział.

– Po cholerę się zatrzymałeś? – usłyszeli krzyk jednego z mężczyzn. W powietrzu wokół auta unosił się pył i suchy piach.

– Idę się odlać – burknął kierowca i wysiadł, głośno trzaskając drzwiami.

Burżuj machnął ręką Kosie i Maryśkowi, by się zbliżyli.

– To mnie wygląda na wojskową ciężarówkę – szepnął, patrząc im uważnie w oczy. – Plan jest taki: idziecie za mną i wskakujemy do przyczepy. Jeśli nas nie nakryją, to dojedziemy do siedziby Prypeci i wyskoczymy w nocy. Zrozumiane?

– Tak jest, kapitanie – mruknął jasnowłosy z uśmiechem, kiwając głową.

Rosjanin tylko spojrzał na niego kątem oka i machnął ręką, by szli za nim.

Wysoki stalker najpierw ukucnął, unosząc głowę i szukając wzrokiem żołnierza, który zniknął gdzieś w krzakach. Zobaczywszy jego sylwetkę jakieś czterdzieści metrów od siebie, nisko pochylony zaczął zbliżać się do ciężarówki. Wyglądał na równie zdenerwowanego co Kosa. Jedynie Marysiek nadal zachowywał niezrażoną pogodę ducha.

Młodzieniec czuł spływające po plecach kropelki potu. Oddychał szybko i krótko, co chwilę rozglądając się nerwowo dookoła. W świetle południowego słońca nastawiali się na ogromne ryzyko. Gdyby żołnierz siedzący z przodu auta zerknął w lusterko, na pewno by ich zauważył. W głębi duszy Kosa szczerze wątpił, by tamten mężczyzna chociaż pomyślał o tym, że ktoś może czaić się w krzakach i wskoczyć do auta. W tym miejscu prawdopodobnie nie czyhało na wojskowych żadne niebezpieczeństwo, w końcu zapewne bardzo dobrze znali tutejszy teren.

Burżuj zatrzymał się przy drzewie bardzo blisko auta i uklęknął na jedną nogę. Na wszelki wypadek trzymając karabin w dłoni, wychylił głowę i rozejrzał się uważnie. Kosa stanął za nim, przybierając podobną pozycję. Czuł, jak drżały mu ze zdenerwowania dłonie. Chociaż gdyby żołnierze ich zauważyli, mieliby przewagę wynikającą z zaskoczenia i uzbrojenia. Kierowca, który zniknął gdzieś pomiędzy krzakami, nie wziął ze sobą żadnej broni, choć mógł mieć przy sobie pistolet, czego z daleka Kosa nie zauważył.

Samo zabicie dwójki mężczyzn nie byłoby trudne. Gdyby chcieli, mogliby zastrzelić ich od razu, ale problem tkwił w tym, że ktoś mógł wszcząć alarm. Kosa nie miał pojęcia, jak daleko znajdowali się od siedziby Prypeci, ale niewątpliwie w okolicy stali wartownicy i wypatrywali ewentualnych stalkerów, którzy zabłądzili w podróży. Jako że byli wojskowymi, młodzieniec sądził, że podobnie jak inni nawet nie czekali na zbliżenie się nieznajomego, tylko od razu częstowali go amunicją. Gdyby tak nie było, ktoś z pewnością zacząłby o nich opowiadać. To sprawiłoby, że mogłaby znaleźć się grupa ochotników, chcących odbić wrogą bazę. Poza tym Prypeci zależało na anonimowości i najwyraźniej bardzo dobrze strzegła swojej prywatności, likwidując ewentualne zagrożenia i zabijając tych, co wiedzieli za dużo.

Burżuj spojrzał na Maryśka i Kosę, kiwając głową. Szybko schowali się za przyczepą i przywarli do niej plecami. Młodzieniec zerknął na swoje nogi, które od kolan w dół na pewno były widoczne. Pozostawała nadzieja, że wracający żołnierz nie zwróci na to uwagi, bo nie będzie podejrzewał, iż może kogoś spotkać.

Deszcz łusekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz