Kosa nawet nie myślał nad tym, gdzie idzie, dokąd i po co. Po prostu szedł przed siebie, byleby tylko nie widzieć już tej szyderczej twarzy nieznajomego najemnika i nie słuchać jego jadowitego głosu. Nieoparta chęć uderzenia go w policzek zatrzymała się gdzieś w dłoni, sprawiając, że cały czas drżała nerwowo, a młodzieniec nie potrafił tego powstrzymać. Z zaciśniętymi do białości palcami, stawiał nerwowo kroki przed siebie, szukając miejsca, w którym mógłby dać upust swoim emocjom. Jednak osoba, której krzywda sprawiłaby mu przyjemność i przyniosła chwilową ulgę, została daleko z tyłu. Teraz już nawet nie słyszał rozmowy pogodnego Maryśka z Burżujem. Nie słyszał nic poza swoimi myślami, ciszą i irytującym kapaniem wody.
Nagle zatrzymał się przed ścianą, patrząc zdenerwowany na czerwone cegły w brudnym murze. Poczuł czystą nienawiść, kwintesencję gromadzącej się tygodniami zawiści i pragnienia zemsty. Chęć mordu buzowała w żyłach, rozprowadzana przez krew do każdej komórki. Wściekłość szybko przejmowała kontrolę nad całym ciałem, domagając się śmierci najemnika.
Szatyn patrzył na mur i milczał. Czerwone cegły w jego głowie nagle zmieniły się w szkarłatną krew, która zdążyła już skrzepnąć, stając się obrzydliwymi strupami. Kosa zamknął oczy, pochylając głowę i opierając się czołem o chłodny mur kanałów. Brał głębokie oddechy, próbując uspokoić rozszalałe serce. Nie mógł dać się tak łatwo ponosić emocjom.
Marysiek widział, że już jest z nim coś nie tak. Gdzie się podziały twoje resztki człowieczeństwa?!
No właśnie. Gdzie?, spytał Kosa w myślach samego siebie.
Westchnął i nagle uderzył pięścią w mur, czując, jak kaleczy sobie dłoń. Patrzył na sączącą się ciemną krew i próbował skupić się na bólu. Myśleć o nim, nie myśleć o najemniku. Nie myśleć o zemście. A najlepiej w ogóle o niczym nie myśleć.
Co za abstrakcja. Nie myśleć o niczym. Nie da się nie myśleć. Nawet gdy pozornie wydaje się, że o niczym się nie myśli, to tak naprawdę myśli się o tym, że się nie myśli o niczym. Irytujący paradoks.
Odwrócił się i oparł się plecami o mur, wzdychając ciężko i unosząc głowę. Zamknął oczy. Serce powoli poddawało się woli młodzieńca i powracało do spokojnego bicia.
Kosa jeszcze raz spojrzał na zakrwawioną dłoń. Nagle poczuł przypływ nienawiści do samego siebie. Do tego, kim był, co zrobił w przeszłości i jak się zachowywał. Czuł, że nie jest sobą. Czuł się, jakby władały nim dwie różne postacie, z których każda chciała być inna. Przekrzykiwały się wzajemnie, a on nie wiedział, co powinien zrobić. A wygrywała jak zwykle ta, która krzyczała najwięcej, choć niekoniecznie miała rację. Tak samo jak pozorni zwycięzcy kłótni, którzy umieją tylko podnosić głos i myślą, że milczenie rozmówcy oznacza przyznanie się do błędu.
Młodzieniec przełknął ciężko ślinę. Nie chciał być tym, kim był. Nie chciał. On chciał być już tylko wolny od wszystkiego.
I tak nagle pomyślał, że śmierć mogłaby go wyzwolić od ciągłej udręki. Dusza opuściłaby zmęczone ciało, a dwie postacie przekrzykujące się w umyśle po prostu by zamilkły. Na zawsze. I zapanowałaby cisza. Błogostan ducha. Buddyjska nirwana.
Może najlepszym wyjściem byłoby popełnienie samobójstwa? Zażycie prochów, spicie się do śmierci hektolitrami wódki, strzał w skroń – istniało wiele prostych, prawie bezbolesnych sposobów. Skoro potrafił odbierać życie innym, to czemu nie umiałby odebrać samemu sobie?
Pochylił głowę. Umiałby. Ale czy warto? Czy warto zabić się po tym wszystkim, co się stało? Czy warto zabić się z własnego egoizmu, by zaspokoić swoje ego i oderwać się od trudów życia, zamiast stawić im czoła?
CZYTASZ
Deszcz łusek
Ficção Científica26 kwietnia 1986 roku wybuchł reaktor elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Oficjalnie zginęło zaledwie kilkanaście osób, ale nieoficjalnie wiemy, że ofiary liczy się w tysiącach. Skażenie objęło ogromny obszar, a jego skutki odczuwamy po dziś dzień. D...