Epilog

382 44 5
                                    



– Myślę, że reszta unormuje się z czasem. Pozostało tylko czekać i sam zobaczysz, co z tego wyniknie.

Młodzieniec westchnął, podnosząc się z miękkiego łóżka. Siwiejący mężczyzna liczący pięćdziesiąt parę lat zdejmował lateksowe rękawiczki i przeglądał półkę z ciemnymi buteleczkami wypełnionymi różnymi substancjami. Szatyn nie potrafił powstrzymać odruchowego skrzywienia, gdy przypomniał sobie o wszystkich okropnie niesmacznych cieczach, które musiał tutaj wypijać.

Podszedł do uchylonego okna, spoglądając na niewielką polanę. Wśród wysokich traw biegała niewielka zgraja niegroźnych psów, które towarzyszyły temu miejscu już od kilku lat. Podczas całego pobytu młodzieniec przyzwyczaił się do ich ciągłej obecności i zaczął rozumieć, że nie każde zwierzę w Zonie musiało być zmutowane i niebezpieczne. Wcześniej wydawało się to niemożliwe, wręcz abstrakcyjnie, nie do pomyślenia. A tutaj? Tutaj nawet nie było anomalii. To była oaza spokoju. Raj dla ducha i ciała. Z daleka od codziennych udręk Zony. Nawet emisje były tutaj niemal nieodczuwalne. Prawdziwa Arkadia dla stalkerów.

Młodzieniec oparł się ciężko o drewnianą framugę, spoglądając zamyślony na wysokie drzewa. Wschodni wiatr tańczył z zielonymi liśćmi w słonecznych promieniach lata. Na obrzeżach Zony życie było zupełnie inne niż to, jakie znał i jakiego doświadczył. Ale... czy na pewno było lepsze?

– Nie przemęczaj się przez najbliższy miesiąc, to może nie będzie tak źle. Silny chłopak z ciebie, wyskrobiesz się z tego.

Szatyn westchnął ciężko, pochylając głowę. Powoli obrócił ją w stronę medyka, który uśmiechał się pogodnie.

– Czyli pozwalasz mi odejść? – spytał z cichą nadzieją w głosie.

Nie spodziewał się, że długa rozłąka z Zoną tak bardzo wpłynie na jego nastrój. Życie tutaj, w oazie spokoju, bez codziennej walki o przetrwanie było kuszące, ale dopiero z czasem młodzieniec uświadomił sobie, że to nie było życie dla niego. Owszem, było przyjemne, ale monotonne i nudzące. Dobre jedynie w ramach odskoczni od codzienności stalkerskiego życia.

Musiał przyznać, że pobyt w tym miejscu wyszedł mu na dobre. Miał dość czasu, by przemyśleć swoje życie, przypomnieć sobie, kim był kiedyś, a kim teraz i czego tak naprawdę chce. Poznał odpowiedzi na pytania, które kiedyś były tematem tabu.

– Owszem, możesz już iść – odpowiedział mężczyzna, kiwając głową. Mimo że zachowywał pogodę ducha, młodzieniec czuł, że temu siwowłosemu medykowi będzie przykro, gdy odejdzie. Tutaj doskwierała mu potworna samotność, choć za każdym razem powtarzał z pełnym przekonaniem, że swoje już widział i jest za stary na życie w Zonie.

Szatyn obrócił głowę w stronę słońca. Ciepło przyjemnie pieściło jego zapadłe policzki.

– Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będę się cieszył z tego, że żyję. Już naprawdę chciałem zginąć. Umrzeć, mieć już wszystko za sobą. Cieszyć się wiecznym spokojem, a nie zabijać się myślami.

– Jeszcze całe życie przed tobą, młodzieńcze. Nie warto go marnować.

Skinął przytakująco głową i westchnął. Wziął wcześniej spakowaną torbę i przerzucił ją przez ramię, po czym skierował się do uchylonych drzwi, przez które wpadało południowe światło. 

– Dokąd teraz pójdziesz, Koso? – spytał medyk, przerywając przeglądanie zapasów środków leczniczych.

Młodzieniec zatrzymał się w wyjściu i oparł się ciężko o framugę, nie odwracając się.

– Kosa nie żyje – odpowiedział w zamyśleniu, pochylając głowę. – Zginął, chcąc uratować Zonę przed wpływami organizacji kryjącej się pod kryptonimem „Prypeć". Spoczął wśród gruzów i wszelki słuch o nim zaginął. I niech już tak pozostanie.

Siwy mężczyzna posłał mu pytające spojrzenie, opierając się dłońmi o stół. Wyglądał na zdziwionego, ale jego oczy wyrażały coś zupełnie innego. Zrozumienie. 

Młodzieniec wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.

– Jestem Aleksiej Łukasiewicz – oznajmił po chwili. – Wróciłem, choć zaginąłem kilka miesięcy temu. Postawiono mi krzyż, ale ja jednak żyję.

– I co zamierzasz zrobić?

Westchnął przeciągle, pochylając głowę. To chyba było najtrudniejsze pytanie, jakie usłyszał.

Po chwili uniósł ją i spojrzawszy zamyślony na mężczyznę, odrzekł spokojnym głosem: 

– Czas wracać do domu.

Odwrócił się i odszedł, kulejąc, odprowadzany przez blask słońca. 

Historia stalkera znanego jako Kosa dobiegła końca, a jedyną pamiątką po nim pozostała ranna noga, przez którą Aleksiej Łukasiewicz być może będzie już utykał do końca swego życia.

Deszcz łusekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz