10. Jeszcze żywy, cz. II

508 58 0
                                    


 Noc. Sierp księżyca leniwie wędrował po granatowym niebie okalanym tu i ówdzie wątłymi chmurami. Nieskazitelna cisza, brak wieczornego koncertu nocnych owadów. Jak mogłyby grać, skoro w Zonie nie istniały? Tylko ponure wrony co jakiś czas przelatywały po niebie i kryły się wśród pokrytych małymi listkami drzew.

Coś zawarczało złowrogo w pobliskich krzakach. Aleksiej drgnął, spoglądając nerwowo na nieruchomą zieleń. Zatrzymał się, mocniej ściskając karabin i czekał w milczeniu. Żadnego ruchu. Przeklął po raz kolejny rozładowane baterie w latarce i brak zapasowych, które prawdopodobnie gdzieś zgubił. Ze światłem byłoby lepiej, choć i tak nie miał co narzekać – noc była dość jasna, by w miarę wyraźnie widzieć najbliższą okolicę i nie zostać zaskoczonym przez mutanty.

Rozległ się głośny ryk, który jednocześnie skomponował się z delikatnym podmuchem wiatru, poruszającym małe listki na wątłych gałązkach drzew. Zdawało się, że to właśnie dziki zew Zony wstrząsnął zielenią, zmuszając ją do cichego szelestu. Po chwili kilka wron ponuro zakrakało gdzieś w oddali.

Aleksiej uważnie rozejrzał się dookoła. Przemknął wzrokiem po gęstych krzakach i wysokich pniach drzew, przeczesując dokładnie każdy centymetr. Żadnych zwierząt, żadnego podejrzanego ruchu. Jedynie kilka przedwcześnie spadłych liści unosiło się ku górze i kręciło wokół siebie, a to oznaczało tylko jedno – anomalie.

Młodzieniec wsunął ręce do kieszeni, próbując znaleźć chociaż garść jakiegoś żelastwa albo choćby chusteczkę, by móc wykryć ewentualną anomalię grawitacyjną. Nie chciał zginąć w powietrzu, miażdżony od wewnątrz nieznaną mocą, a później rozerwany na strzępy. Rzucił w myślach przekleństwo, nie znalazłszy nawet jednej sprężynki czy śrubki. Niemożliwe, by Aleksiej nie miał ich przy sobie. Zawsze nosił paczkę, a nawet dwie. Musiał gdzieś wszystko pogubić. Może zostało w laboratorium?

Westchnął cicho. Musiał obejść się bez tego. Podobno niektórzy stalkerzy umieli przejść pomiędzy anomaliami bez dodatkowego sprzętu, kierując się tylko intuicją. To mógłby być dobry sposób, gdyby nie to, że młodzieniec przestał ufać samemu sobie.

Obserwując jedynie ruchy powietrza, stawiał powoli kolejne kroki, próbując wyczuć choćby delikatne szarpnięcie oznaczające bliskość anomalii. Na szczęście nic nie czuł, za wyjątkiem wbijających się w stopę drobin piachu i ostrych odłamków kamieni. Przypomniał sobie, że idąc do laboratorium, zniszczył podeszwy butów w kałuży jakiegoś kwasu i w skażonej radioaktywnością wodzie. Pokręcił głową, karcąc się w myślach za własną głupotę.

Wśród drzew kilka wron zakrakało głośno, jakby ostrzegając pobratymców przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Aleksiej odruchowo uniósł głowę i znowu rozejrzał się dookoła, próbując wypatrzeć czającego się w pobliżu wroga. Ponownie niczego nie dostrzegł, ale cały czas czuł, że coś przebywało w pobliżu. To dziwne uczucie nie chciało odejść już od chwili opuszczenia okolic laboratorium. Aleksiej odnosił wrażenie, że ktoś – lub coś – go obserwuje. Czy to był człowiek, a może mutant? Nocą potwory są bardziej aktywne niż za dnia, pomyślał młodzieniec i nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Do tej pory podróżował prawie zawsze po zmroku i nic się nie stało, dlaczego więc coś miałoby się wydarzyć właśnie teraz?

Wiedział, że nie powinien obawiać się Zony. Zona sama w sobie nie była zagrożeniem. Wręcz przeciwnie, gdyby żyło się w zgodzie z jej prawami, można by się z nią nawet zaprzyjaźnić, ale pod żadnym pozorem jej nie wierzyć do samego końca. Wiara bywała zgubna. Zona nie chciała, by ktoś jej ufał. Zona nie szukała sprzymierzeńców. Zona cały czas podsuwała różne wskazówki i ostrzegała, gdy coś jej się nie podobało. A gdy coś jej nie posłuchało, skutecznie eliminowała potencjalne niebezpieczeństwo.

Deszcz łusekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz