[Astrid]
Obudziłam się. Dlaczego się obudziłam? Kto inteligentny wymyślił coś takiego, że po stracie ukochanej osoby trzeba wstać i to już następnego dnia? Ten ktoś chyba nigdy nie przeżył czegoś takiego.
Najgorsza jest świadomość, że wcale nie miałam się obudzić. Nie miałam otwierać oczu już nigdy. Miałam leżeć gdzieś na dnie morza, tam, gdzie nikt już by mnie nie znalazł. Może prądy morskie zabrałyby moje ciało do spalonego ciała... Jego. Nie potrafiłam wypowiedzieć Jego imienia. Nawet w myślach.
Bałam się otworzyć oczy. Bałam się tego, co mogłabym zobaczyć. Jeżeli zobaczę Berg... wtedy będzie ze mną koniec. Czuję się tak cholernie winna. Nie wiem, jak spojrzałabym w oczy Valce. Albo Pyskaczowi. Albo któremukolwiek mieszkańcowi wioski. Nie potrafiłabym. Dlatego wolałam tak leżeć. Leżeć i próbować odejść. Odejść tam, gdzie osoba, którą kocham. Osoba, która kochała mnie. Tak mocno, że oddała za mnie życie.
Gdybym Go posłuchała... gdybym nie była taka uparta, może nic by się nie wydarzyło? Może wtedy bylibyśmy tu razem? Tak po prostu?
Słyszałam skrzypienie i zbliżające się głosy. Ktoś wchodził po schodach. Nie otwierałam oczu. Nie chciałam.
W końcu drzwi się otworzyły i do pokoju ktoś wszedł. Nadal leżałam nieruchomo.
- Od jak dawna już tak leży? - spytał ktoś. Rozpoznawałam ten głos. Rozpoznawałam. Valka. Byłam w Berg. Dlaczego? Dlaczego, będąc w swoim domu, w swojej rodzinnej wiosce, zapragnęłam znajdować się w każdym innym miejscu na świecie? Byleby nie tutaj, byleby nie w tych ścianach, nie pośród tych ludzi. Ludzi, którzy do końca życia będą mieli mi za złe to, co się stało. Ludzie, w których oczach zawsze będę widziała żal i niewypowiedziane słowa, które będą mnie obwiniać, tak samo, jak ja obwiniałam samą siebie. Będą potępiające słowa za moimi plecami. Wiedziałam to. Czułam to.
- Od kilku dni. Z tego, co widzę, to żyje, ale możemy zakładać, że zapadła w śpiączkę - odparła druga osoba. Mama. W jej słowach był taki ból. Ktoś przyłożył mi rękę do czoła. Chyba sprawdzał mi gorączkę. Nie było jej. A tak bardzo chciałam, żeby się pojawiła. Dobra byłaby nawet ta śpiączka. Bylebym nie musiała już się podnosić.
- Skoro ona wróciła w takim stanie... co tam się stało? - spytała Valka. Martwiła się. Wiedziałam o tym. Coś się we mnie w środku aż ścisnęło.
- Spokojnie, Valka. Czkawka wróci.
Nie wytrzymałam. Nie miałam pojęcia, skąd na moich policzkach pojawiły się łzy. Bo ja wiedziałam. Wiedziałam, że On już nie wróci, a sam dźwięk jego imienia przyprawiał mnie o szaleństwo.
- Astrid? Dziecko drogie, nic ci nie jest? - spytała Valka, pochylając się nade mną. Nie było już co udawać. Obróciłam się na bok, chowając twarz w poduszce. Robiłam wszystko, byleby na nią nie patrzeć. Byleby nie patrzeć na wypełnione nadzieją twarze obu tak bliskich mi kobiet. I kobiet bliskich Jemu. Ta myśl wywołała u mnie kolejny atak łez.
- Astrid, kochanie, co się dzieje?
Poczułam rękę matki na mojej głowie. Gładziła mnie po włosach. Nie zasługiwałam na nią. Ona powinna mnie potępić, tak, jak pewnie potępi mnie Valka. Nie byłam w stanie mówić. Cała drżałam. Chyba nawet mój żołądek drżał. Nie sądziłam, że to możliwe.
- Spokojnie, mała, bez nerwów.
Te słowa tylko jeszcze bardziej rozjuszyły to, co we mnie siedziało. On tak mówił. Czasami tak mnie nazywał, kiedy siedzieliśmy sobie sami, nawet bez smoków. Kiedy mogłam wtulić się w Jego ramię, kiedy nie było żadnych ograniczeń. Kiedy jeszcze na chwilę przed zaśnięciem czułam Jego delikatny pocałunek, złożony na moim czole. Kiedy budziliśmy się cali zesztywniali i mokrzy od rosy, bo zasnęliśmy gdzieś na trawie, otoczeni małymi smoczkami, które w nocy się do nas przypałętały, ale szczęśliwi. Zawsze było jakoś tak, że zasypiałam, wtulona w Niego, opierając głowę na Jego torsie. A On tak po prostu mnie przytulał. Nie chciał niczego więcej. Wspomnienia napływały do mnie taką falą, że aż przyprawiły mnie o ból głowy. Nieznośny, pulsujący.
- Astrid, co się dzieje? Powiedz mi! - naciskała mama. Nie uniosłam głowy. Usiłowałam opanować drżenie. Musiałam wydobyć ze ściśniętego gardła jakiś dźwięk, ale nie byłam w stanie.
- On... On nie wróci - wyjąkałam tak cicho, że obie kobiety chyba musiały się nade mną pochylić, żeby cokolwiek zrozumieć, po twarz nadal kurczowo chowałam w poduszce. Dlaczego nie mogłam tak po prostu stracić przytomności?
- Kto nie wróci? O czym ty mówisz, skarbie?
Najchętniej zawyłabym po raz kolejny, słysząc słowo "skarbie". Ale musiałam się opanować. Powiedzieć. Nie chciałam tego. Nie chciałam mówić. Chciałam milczeć, nie odzywać się już więcej do nikogo. Umrzeć tutaj, teraz. Zobaczyć Go znów. Usłyszeć z Jego ust, że będzie dobrze.
- Oni... złapali mnie. Powiedzieli, że wezmą Go zamiast mnie. On... on przyleciał. Poddał im się - mówiłam, ale kolejna fala łez nie pozwoliła mi dokończyć. Nie chciałam tego pamiętać. Chciałam to wyrzucić z pamięci, poza ciemne granice umysłu.
- Jacy oni? O kim ty mówisz, Astrid? - dopytywała Valka. Pokręciłam głową, chcąc to wyrzucić. Wyprzeć z siebie.
- J...Jacyś piraci. Nie mogłam nic zrobić, naprawdę. Przywiązali go do łódki... do masztu... puścili na morze... wypuścili strzały... naprawdę nie mogłam nic zrobić - mówiłam. Nie wiedziałam, że każde słowo może sprawiać aż taki ból. - Oni przyjdą na B..Berg.
- Astrid, czy ty chcesz powiedzieć, że Czkawka... - matka nie dokończyła, bo kiedy tylko usłyszałam jego imię, znowu zaczęłam wyć. Tak po prostu wyć. Nie chciałam na nie patrzeć. Musiały patrzeć na mnie z odrazą. I mają rację. Jestem żałosna. Nie zrobiłam nic. Pozwoliłam Mu umrzeć za mnie. A ja sama nie miałam w sobie tyle odwagi, żeby ze sobą skończyć. Liczyłam na jakieś niesamowite szczęście. Poczułam czyjąś rękę na plecach. Gładziła je delikatnie, a ja z lekka się uspokajałam.
- To nie twoja wina. Spokojnie - głos Valki. Taki spokojny, współczujący... a zarazem tak pełny bólu. Nie mogłam go znieść. Nie mogłam...
- To MOJA WINA! To JA się uparłam, żeby tam polecieć i to sama! To JA dałam się złapać! To JA pozwoliłam mu to zrobić! To JA stałam jak wmurowana, kiedy puszczali tą łódkę na morze! - zaczęłam wrzeszczeć. Wypuszczałam to z siebie z prędkością karabinu. - To PRZEZE MNIE On... To MOJA WINA! Powinnam tam umrzeć, razem z nim!
- Astrid, przestań! - krzyknęła nagle ostro Valka. Tego się po niej nie spodziewałam. Zaskoczona uniosłam głowę. Wszystko miałam zamazane przez łzy, ale nie widziałam gniewu na jej twarzy. Nie było zawodu, nie było słów obwiniania. Był tylko żal. Bezkresny żal i smutek. - Nie mogłaś nic zrobić. Posłuchaj - usiadła przy mnie i zamknęła moje dłonie w swoich. - Czkawka cię kochał. Zrobił to, co zrobiłby również dla mnie, czy dla innego mieszkańca wioski. Nie widział świata poza tobą. Czekał tu każdego dnia, kiedy cię nie było. I powiedział też tuż przed wyjazdem, że nie wyobraża sobie kogoś innego do przewodnictwa Berg. Chciał, żebyś zajęła jego miejsce. Nie możesz się teraz załamać. Jesteś silna, Astrid. Bądź tak samo silna, jak on. Spraw, żeby był z ciebie dumny, bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić.
Zaskoczona otarłam łzy z twarzy. On chciał, żebym to ja rządziła wyspą? Ale przecież...
- Ja... ja nie mogę. Nie potrafię - wyjąkałam.
- Owszem, potrafisz. Przezwyciężysz to. Będę przy tobie - odparła.
- Ja też - poparła ją moja mama. Spojrzałam na nie, a w moich oczach, nie wiadomo skąd, znowu pojawiły się łzy.
- Przepraszam. Tak bardzo was przepraszam - powiedziałam. Obie kobiety natychmiast mnie przytuliły. Ale ja cały czas czułam, że na to nie zasługuję. Trzeba było bronić Berg. Ale ja nie byłam w stanie dalej żyć. Nie bez Niego.
W tej samej chwili z oddali usłyszałam donośny huk. Uniosłam głowę.
- Co to było? - spytałam i spanikowana wyrwałam się z objęć kobiet i dopadłam do okna, wychodzące dokładnie na morską część Berg. Widziałam jednak tylko zamieszanie. Za późno. - O nie.
- Co się stało? - Valka i mama stanęły po obu moich stronach.
- To ci piraci. Zaatakowali Berg - powiedziałam. Musiałam wziąć się w garść i obronić to, czego tak bardzo chronił... On.
Ale czy byłam na to gotowa?
CZYTASZ
Na Ratunek
Fiksi PenggemarAstrid wyrusza wraz z Wichurą zbadać granice Berk. Przypadkiem wpada w pułapkę zastawioną na Czkawkę. Młody wódz wikingów rusza jej na pomoc.