12

112 9 0
                                    

Siedzę w kuchni i starym zwyczajem, piekę Muffinki Na Smutek. A ponieważ nie grzeszę talentem kulinarskim, pomieszczenie wygląda jak po przejściu Huraganu Katrina. Śmieje się w duchu. Jak dobrze, że Marthy nie ma w domu.
Biorę blachę z kolorowymi papilotkami wypełnionymi czekoladową masą i wkładam je do piekarnika. Szybko wstaję, a z głowy spada mi lawina mąki. Przez chwilę wygląda to jak drobna śnieżyca. Potrząsam włosami by pozbyć się reszty mąki z włosów, a gdy wszystko opada widzę przed sobą Aarona.
Krzyczę i wpadam na blat który boleśnie wbija mi się w kręgosłup.
Dla bezpieczeństwa chwytam  nóż który leży najbliżej.

-Co ty tu robisz!!!
-Nie ma czasu na uprzejmości. Ubierz się i weź najpotrzebniejsze rzeczy. Za pięć minut...
-Zaraz. Zaraz. Zaraz. Co. Ty. Tutaj. ROBISZ? - Krzyczę w furii.
Chłopak wyraźnie walczy nad zachowaniem spokoju ale, no proszę was... To ja tu mam prawo być wściekła. Wlazł mi do domu nawet nie dzwoniąc dzwonkiem!

-Calypso wiem, że mi nie ufasz. Powiedziałem Ci prawdę, a ty masz prawo być wstrząśnięta, ale jak myślisz dlaczego znalazłem cię i wszystko Ci opowiadam? Jak myślisz? - Patrzy na mnie z ogniem w oczach, walcząc z moją dobrze zagraną obojętnością.
-No nie wiem. Może znudziło Ci się życie w piekle. - Wzruszam  ramionami i przechylam głowę w bok. - A może szukasz naiwnej ofiary do jakiegoś piekielnego rytuału!? Ślina śmiertelnika? Krew dziewicy!? Już ropuchy i nietoperze nie wystarczają?
-Zachowujesz się niedojrzale. - Zabolało. Trzy wypowiedziane spokojnie słowa, wystarczyły do ugaszenia mojego gniewu. Zaciskam usta w wąską kreskę. Nie rozumiem dlaczego zależy mi, by miał o mnie dobre zdanie.

-Wyjdź z mojego domu. -Zaciskam usta i patrzę przed siebie. Nie chcę widzieć pogardy w jego oczach. To szaleństwo ale zależy mi na tym co o mnie myśli. 

Już zaczął mnie niszczyć...

Przez ciszę przebija się chropowaty głos Aarona.

- Tej nocy Anioły odpowiedzialne za śmierć wyznaczyły cię za cel numer jeden. Masz umrzeć jeszcze dziś.

Brawo. Udało mu się przykuć moją uwagę. Podnoszę na niego wzrok i pytam co to znaczy.

-Każdy człowiek który ma umrzeć jest dotykany Sztyletem Snów.  Po Naznaczeniu człowiek umiera w ciągu 24 godzin. - Aaron zbliża się do mnie o krok, a ja z braku możliwości cofnięcia się unoszę między nas nóż.

-Problem z tobą Calypso jest taki, że zostałaś Naznaczona już pięć razy.

Przetwarzam w głowie jego słowa. Naznaczona pięć razy. Sztylet Snów. Umrzeć w ciągu 24h.
Trochę za dużo w tym dramaturgi.
Ale wtedy dociera do mnie znaczenie słów Aarona. Powinnam umrzeć już pięć razy!
Chłopak widząc zrozumienie na mojej twarzy kontynuuje.

-Nie często znajdujemy ludzi którzy nie umierają po Dotknięciu Sztyletem. Zazwyczaj przegrywają za drugim razem. Rozumiesz więc jakie to ma znaczenie w kontekście  twojej osoby? W naszym świecie jesteś kimś w rodzaju anomalii pogodowej. Kotłującymi się chmurami z których w każdej chwili,  utworzyć się może tornado.

Kiwam głową. Aaron powinien zostać poetą. Świetnie wychodzą mu porównania...

-Jak ja to robię?
-Co?
-Noo, jak unikam śmierci?
Chłopak spuścił wzrok. Czarne włosy opadły mu na czoło. Wygląda jak upadły anioł.

Bo nim jest idiotko.

-No jak!?
-Ktoś umiera za ciebie. Jest to osoba przypadkowa ale zdarzało się, że umierał ktoś Ci bliski.

Tak. Teraz wiem jak to jest być postrzelonym w serce.
Mama.

Moja mama.

O. Mój. Boże.

Nóż upada na podłogę.
Nie widzę już Aarona, nie widzę kuchni. Nic nie widzę. Wszystko zamazały łzy. A ja jestem im wdzięczna, że nie muszę oglądać świata który bogaty jest jedynie w ból i cierpienie.
Moja mama umarła za mnie. Pamiętam każdą chwilę z tego dnia.

Siedziałam w kuchni i odrabiałam zadania. Jako 8 latka byłam pilną uczennicą więc wszystko robiłam starannie. Kolorowałam Panią Zimę kiedy mama usiadła obok i spytała jak było w szkole. Rozpłakałam się i opowiadałam o tym jak koleżanka nazwała mnie starą brzydulą. Jako pierwsza miałam urodziny więc zapewne stwierdziła, że zbyt odstaję od grupy. Lola zawsze mi dokuczała ponieważ nie miałam taty. A mama zawsze pocieszała mnie gdy wylewałam przez nią łzy.
-Kochanie nie przejmuj się. Jutro porozmawiam o tym w szkole. - Pocałowała mnie w czoło i dotknęła wisiorka na mojej szyi który podarowała mi dzień wcześniej. - Calypso pamiętaj, że ludzie często mówią różne rzeczy nie po to by ranić ale dla obrony. Czują się mniej wartościowi więc próbują zranić wszystkich wokoło.
Wtedy niezbyt pojmowałam jej słowa.
-Zostanę z tobą w domu.
Miała pójść na randkę z kolegą z pracy którego bardzo lubiłam ale z jakiegoś powodu nie zaprzeczyłam i chciałam żeby została. Więc została.
Postanowiłyśmy zrobić spaghetti ale kuchenka gazowa była zepsuta. Mama, jako kobieta która sama wyremontowała dom, fugowała kafelki i przykręcała obrazy, postanowiła na własną rękę spróbować ją naprawić, a ja wyszłam do salonu pobawić się. Usiadłam w oknie z ulubioną maskotką gdy w ogrodzie zauważyłam kota babci. Nie rozumiałam jak z drugiego końca wyspy znalazł drogę do naszego domu ale jakimś cudem siedział w naszym ogrodzie. Było zimno, a Louis nie była przyzwyczajona do spania na zewnątrz więc wyszłam. Goniłam ją do płotu, gdy za plecami poczułam ogromny wybuch gorąca. Wybuch odrzucił mnie do tyłu. Było głośno i gorąco. W oknach sąsiednich domów odbijały się płomienie. Odwróciłam się i zobaczyłam mój dom w płomieniach. A gdzieś tam w środku była moja mama.

Tak dobrze zapamiętałam ten dzień choć oddałabym wszystko by zapomnieć.

 

PomyłkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz