Epilog

6.4K 830 114
                                    

Pogoda była naprawdę świetna, było chyba z dwadzieścia stopni Celsjusza, a na niebie ani jednej chmurki. Taehyung już nie mógł się doczekać, kiedy w końcu skończy się jego zmiana w piekarni. Nie mógł nawet otworzyć drzwi i nacieszyć się świeżym powietrzem, bo zaraz zleciałaby się cała chmara różnych owadów i obsiadłaby wszystkie pączki oblane lukrem.

Jungkook siedział przy małym stoliku pod ścianą, a przed nim leżała jakaś książka, pewnie podręcznik. Nogi miał skrzyżowane na bujającym się krześle, a łokcie oparte o blat. Piekarz cały czas martwił się, że chłopak zaraz poleci do przodu i wybije sobie te swoje śliczne białe ząbki, albo że dostanie garba.

Klientów było mało, może dlatego, że i piekarnia była mała, taka osiedlowa, nie żadna sieciówka. Praktycznie cały czas siedzieli sami, wdychając słodki zapach świeżych drożdżówek.

- Jak ci idzie? - zagadał blondyn, znudzony ciągłą ciszą.

- Nawet całkiem nieźle. - Jungkook uśmiechnął się, ale nie oderwał oczu od książki ani na sekundę.

- Może ci w czymś pomóc?

- Nie trzeba, dziękuję.

Starszy wzruszył ramionami i zajął się liczeniem bochenków, leżących za nim. Albo mu się wydawało, albo pomimo tak małej ilości kupujących, sprzedał więcej pełnoziarnistych, niż zwykle.

- Która godzina? - Och, Taehyung ostatnio uwielbiał zadawać to pytanie.

Patrzył jak Jungkook podwija rękaw swojego czarnego kardiganu i próbuje odnaleźć się w tarczach zegarka. Pasował do niego, naprawdę, strasznie pasował, a Taehyung nie żałował ani jednego wona, przeznaczonego na ten prezent.

- Dziesiąta pięć - zawahał się Jungkook i przechylił głowę w bok, jednocześnie wyginając ramię, jakby był jakimś gimnastykiem. - A nie, pierwsza czterdzieści.

Zostało mu jeszcze tylko dwadzieścia minut do przepróżnowania, chodząc w kółko wzdłuż kontuaru i spoglądając to na pieczywo, to na Jungkooka. Miał cichą nadzieję, że Jinowi nudzi się tak samo, jak jemu i zjawi się dzisiaj trochę wcześniej, by przejąć od chłopaka obowiązki.

- Co dzisiaj robimy? - Znów zaczepił uczącego się bruneta.

- Nie wiem, a na co masz ochotę? - Jungkook wreszcie zamknął książkę i wrzucił ją do plecaka, leżącego przy krześle.

- No, też nie wiem.

- To pomyśl, a ja się jeszcze chwilę pouczę. - Tym razem chłopak wyciągnął na stół jakiś notes z czarną, matową okładką.

- Nie zostawiaj mnie. - Taehyung wybiegł zza lady i uwiesił się Jungkookowi na plecach.

- Serio, miałem już tyle okazji, a jakoś nadal cię nie zostawiłem.

- Mi chodzi konkretnie teraz, w tej chwili - jasnowłosy schował za plecami zeszyt Jeona. - Pogadaj ze mną, czy coś.

- Ale oddaj. - Młodszy wystawił rękę, ale Taehyung od razu schował notatnik do jego plecaka.

- O! - Oczy Taehyunga zalśniły. - Pójdziesz ze mną na wystawę?

- Jaką?

- W centrum jest taka, prawdziwe ludzkie ciało, kości, płody i te sprawy, ponoć fajne.

- Poważnie? - Jungkook uniósł brew. - Zamiast iść ze mną do parku, czy do kina, to ty chcesz oglądać ludzkie organy?

- Ponoć fajne - powtórzył blondyn. - To jak?

- Jeśli ci zależy, to z chęcią - westchnął młodszy, wcale nie uśmiechało mu się oglądanie czyichś narządów wewnętrznych, i to jeszcze za pieniądze, no ale skoro Taehyung sam mu to zaproponował, to nie potrafił odmówić, najwyżej zwymiotuje przy którymś z eksponatów.

Jin przyszedł dwie minuty przed czasem, przywitał się z parą i zniknął na moment na zapleczu. Jungkook odwołał wtedy ich randkę, ale straszy nie miał mu tego za złe, wiedział, że chłopak jest zbyt przywiązany do swojego schizofrenika. Codziennie pytał Taehyunga, jak im się układa i cieszył się, słysząc codziennie coraz bardziej rozbudowane odpowiedzi, zamiast zwykłego "okej".

Blondyn zwinął szybko swój fartuszek, odłożył go na miejsce, posprzątał folię po swoich kanapkach, leżącą pod blatem kasy, tak, że wcześniej nie rzucała się w oczy, i pogonił Jungkooka. Nie miał ochoty marnować tak pięknego dnia.

- Baw się dobrze, Seokjin - pomachał chłopakowi, zajmującemu jego miejsce za ladą i wyrwał z piekarni, ciągnąc za sobą Jungkooka i jego plecak.

Po chwili szli już spacerem, trzymając się za ręce. Starszy nadal musiał sam siebie przekonywać w duchu, że dotykanie Jungkooka jest tysiąc razy lepsze, niż jego niedotykanie. Zerkał na ich splecione palce, jakby nie mógł uwierzyć, że jedna z dłoni faktycznie należy do niego. Młodszy udawał, że tego nie zauważał, ale w duchu cały czas się śmiał z dziwacznego zachowania swojego chłopaka.

- Czemu mi pomagasz? - O nie, Taehyunga znowu dopadł emocjonalny dołek, głębokości Rowu Mariańskiego.

- Bo jesteś moim chłopakiem?

- Ale czemu pomagałeś wcześniej, no bo, przecież nie musiałeś. - Spuścił głowę, z jednej strony nienawidził rozmawiać o swojej chorobie, a drugiej uwielbiał zaczynać takie męczące tematy.

- Bo ktoś musiał, prawda? - uśmiechnął się Jeon.

- Jimin mógłby. - Taehyung był czasem strasznie denerwujący, ale Jungkook cierpliwie znosił wszystko.

- Mógłby, ale wolałbyś, żeby to on był tu z tobą, zamiast mnie?

- No, nie, nie wolałbym.

- No właśnie.

- Dziękuję. - Blondyn przejechał kciukiem po knykciach Jungkooka i mocniej ścisnął jego rękę.

Leki i spotkania były tylko częścią jego terapii, bo tak naprawdę to właśnie Jungkook był kluczem do wszystkiego. To on naprawił Taehyunga, on zaprowadził go do lekarza, on się o niego troszczył, on wybierał najlepsze filmy z piątkowych repertuarów, on pokazał mu, że schizofrenia wcale nie czyni z niego wariata, on go wspierał i on mu wybaczał, a nie te wszystkie pigułki, leżące w szafce na lewo od zlewu.

(a/n: runaways jest mocno związane z tym fikiem, idźcie czytać, ya)

teach me how to love you [taekook] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz