3.

679 26 16
                                    

- Vi? Musimy pogadać. - powiedziała moja przyjaciółka z widocznym zdenerwowaniem w głosie. Łkała.
- Alice co się dzieje? - zapytałam z jak największą troską w głosie.
- N - N - nic. - wyjąkała poprzez łzy.
- MÓW.
- N - N - nic się nie dzieje...
- Oszukujesz sama siebie Alice? Mnie nie oszukasz. - powiedziałam po czym usłyszałam w słuchawce głośne chlipniecie. Chciałabym teraz przy niej być, w końcu to moja przyjaciółka, prawie siostra. Teraz musiałam się dowiedzieć co się stało.
- Alice proszę Cię, powiedz... - nalegałam.
- Vicki nie chce. - wypowiedziała szeptem. Nie mogłam, coś we mnie WYBUCHŁO.
- ALICE DO KURWY NĘDZY! GADAJ - wywrzeszczalam dopiero potem zdając sobie sprawę z tego, ze nie polepszam sytuacji.
- Przepraszam, nie chciałam tak krzyczeć. Po prostu martwię się o moja siostrzyczke. - powiedziałam ze skruchą, lecz ona zaczęła jeszcze bardziej plakac.
- Alice proszę... - wyjakalam coraz bardziej zmartwiona.
- Mój tata... On...
- On co Alice? - naciskalam
- Odszedł... - wypowiedziała prawie niemo, lecz możliwie do usłyszenia.
Coś we mnie pękło. Człowiek którego znałam całe życie, który był dobrym przyjacielem mojego ojca i tatą mojej przyjaciółki on, on... Odszedł.
Nie ma go.
Krople łez zaczęły mi splywac po policzku, a ja stałam jak wryta z słuchawka w ręce i wzrokiem wbitym w podłogę. Z tego wszystkiego obudziło mnie kolejne chlipniecie Alice.
- J - j - jak? - tym razem to ja się zaczęłam jąkać.
- Zawał. Victoria... Dlaczego on? Był ojcem z marzeń, głową rodziny, idealnym mężem, przyjacielem, pracownikiem, dlaczego do cholery on?! - zaniosła się płaczem, po czym słyszałam jak ze świstem wypuszcza powietrze. Nie znałam odpowiedzi na jej pytania, bo sama sobie zadawalam w tamtej chwili takie same. Człowiek honoru mający rodzinę, będący wydawałoby się najszczesliwszym człowiekiem na świecie wlasnie umarł.
- Życie jest niesprawiedliwe. - wypowiedziała konsenkwentnie.
- Ja nie chce żyć w takim miejscu. - dodała rozlaczajac się.

Od godziny trwały w Londynie poszukiwania Alice która uciekła z domu tuz po telefonie do mnie. Dzwonilam do niej chyba że 100 razy, lecz to wszystko na nic. Ona tam cierpiała z powodu utraty bliskiej osoby, a ja? A ja siedziałam sobie w Nowym Jorku zupełnie bezradnie, bez możliwości przytulenia i powiedzenia glupiego "bedzie dobrze" mojej przyjaciółce. Obwinialam się. Obwinialam się o ucieczke Alice, bo ja, najlepsza przyjaciółka zostawiłam ja z tym wszystkim. NIENAWIDZĘ SIEBIE.
- Wstawaj i pakuj się. - powiedziała moja mama cała zaplakana po telefonie mamy Alice, Pani Carter *choć często nazywalam ją ciocią* która opowiedziała jej wszystko ze szczegółami.
- Gdzie? - wymruczalam leżąc tyłem do mojej mamy na mokrej od słonych łez poduszce.
- Lecimy do Londynu do Państwa Carter. Potrzebują nas, potrzebują Ciebie Vi. Alice Ciebie potrzebuje. - Powiedziała. Alice Ciebie potrzebuje, Alice Ciebie potrzebuje,(...). Na te słowa, które zresztą huczaly mi w głowie zezwalam się na równe nogi i wzięłam szybko jedną z walizek z ubraniami, która na szczęście nie była rozpakowana i nie zwracając uwagi na mój oplakany wygląd pobieglam na dół za mamą.

Będąc na lotnisku moja mama dostała informacje, ze Alice jest już w domu, lecz miała próbę samobójczą, a więcej mieliśmy dowiedzieć się na miejscu.
- Corciu, nie płacz. - powiedział mój tata wyraźnie przejęty zaistniałą sytuacją.
- Czy Alice wie? - wyszeptałam z głową opuszczoną ku podłożu.
- Wie o czym? - zapytała moja mama która stała po mojej lewej stronie.
- O naszym przyjeździe.
- Nie wie, kochanie - tata powiedzial, po czym przytulil mnie mocno i ucalowal mnie w glowe, mowiac:
- Będzie dobrze Vi, musi być. - po tych słowach wtulilam się w niego jakbym zaraz miała go stracić. Alice straciła swojego ojca, ja nie mogłabym pogodzić się z myślą, ze nie ma mojego taty i myślę, ze jej to tez tak łatwo nie przyjdzie.

Byliśmy już w Londynie w samochodzie Bryan'a, starszego brata Alice w drodze do ich domu.
- Jak ona się czuje? - zapytałam niepewnie spoglądając w stronę Bray'a.
- Źle, jest z nią bardzo źle... Ciągle krzyczy, płacze, mówi, że nie chce żyć, ze nie będzie żyć. - powiedział mając wyjątkową trudność z wypowiedzeniem ostatnich słów. Westchnelam, po czym opuściła wzrok na swoje palce bawiąc się nimi.
Zostałam tak aż do końca drogi, a kiedy już byliśmy przed domem Carter'ow wszyscy zmierzali z bagażem do środka. Wszyscy, tylko nie ja... Ja stałam jak wryta przed autem patrząc się na małe okno białego domu w którym zawsze stali uśmiechnięci mama i tata Alice machając nam na powitanie. Teraz już tak nie będzie... Zniknęło wszystko razem z duszą wujka Nicolasa. Będę tesknila za jego pysznymi tostami na śniadanie, za tym jak się wkurzal gdy ktoś mówił do niego Nico i za tym jak nas pouczal przed pójściem na imprezę o zabiezbieczaniu i o tym, ze nie chce nas widzieć z brzuchem w tym wieku. A teraz? Teraz nie zobaczy w żadnym wieku. Zobaczymy się dopiero tam, na górze.
- Życie jest pojebane. - westchnelam udając się się stronę domu Alice.

- Zostaw mnie kurwa! Masz stąd wypierdalać chuju jebany! - krzyczała Alice z góry, podejrzewam, ze na swojego dwa lata młodszego brata Patricka. Moja przyjaciółka i przekleństwa łączyły się tylko wtedy, gdy Al była zła, lub była na skraju załamania nerwowego.
- Alice coś Ty zrobiła?! Al kurwa! - krzyczał Patrick. Słychać było z tego pomieszczenia szarpaninę. Zanim zorientowałam się w którym pomieszczeniu znajduje się rodzeństwo minęło trochę czasu, lecz gdy weszłam do środka moim oczom ukazał się widok którego sobie nie moglabym wyobrazić.
KREW.

***
Ale się narobilo o.o
Jest drama xd
Jak myslicie? Skąd może być ta krew? W mediach macie zdj książkowej Alice ^^
Kocham was :*
Less

Be My Only One || H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz