11. Teraz mogę mówić, że na mnie poleciałaś

1.4K 145 15
                                    

   Cause we are ordinary people
Beautiful as we are
We can still get lost 

Lost, Kodaline

  Znacie to uczucie, gdy toniecie? Kiedy coś ciągnie was na dno, wpadacie w panikę, lecz wasza podświadomość każe wam walczyć do końca? Więc próbujecie wypłynąć na powierzchnię, włączają się zwierzęce instynkty, ponieważ jedyne, o czym teraz myślicie, to „przecież nie mogę teraz umrzeć".

  Jeśli nasze życie jest dobre, wydaje nam się niesprawiedliwym tak po prostu zniknąć. Będziemy bili się o ostatni dech, przeklinając na głos swoich bogów. Bo co to za egzystencja, pełna zarówno cierpień, jak i tych dobrych chwil, skoro pójdzie na marne?

  Ja mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że moje życie jest dobre.

  I stoczę walkę o ostatni oddech.

  A kiedy przegram, nikt nie zarzuci mi, że nie próbowałam.

~*~

  Gryzę w zamyśleniu końcówkę długopisu. Pochylona nad kartką, opieram się o Brada, skaczącego pilotem po kanałach w telewizji. Tym razem piszę artykuł do gazety w tradycyjnym notesie. Dziś ekran jedynie mnie rozprasza. A przynajmniej tak sobie wmawiam, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, iż to dotyk szatyna oraz jego wzrok, który od czasu do czasu wędruje z telewizora na mnie.

  Dziś mijają dokładnie trzy tygodnie, odkąd Bradley William Simpson stał się ważniejszą częścią mojego życia. Zawarliśmy milczący, niespisany nigdzie układ — on nie traktuje mnie jak obłożnie chorą, a ja omijam wszelkie drażliwe tematy, szczególnie te o moście. Wciąż nie wiem, co ma w sobie to miejsce, że tak na niego działa, jednak wiem, jak to jest mieć sekret. Trzeba po prostu być gotowym na przekazanie go dalej.

  Czasami patrzę mu w oczy i dostrzegam w nich ból tak wielki, że przysłania wszystko inne. Widzę również jego zranioną duszę. I nie wiem, nie mam pojęcia, jak ją naprawić. Serce mojego chłopca od gwiazd zasnuła mgła, póki co zbyt gęsta, by ją odpędzić. On dodatkowo pozwala jej przybywać i narastać, tłamsząc demony w sobie. Nie chce rozmawiać i szanuję to, jednocześnie czując się okropnie, ponieważ nie potrafię mu nawet pomóc.

  — Pędziwietrze.

  Dopiero teraz zauważam, że przygląda mi się od dłuższej chwili. Chyba coś do mnie mówił. 

  Wyciągam pogryziony długopis z buzi, zażenowana.

  — Tak?

  — Pytałem, czy zamierzasz siedzieć dziś w domu cały dzień. — Dźga mnie żartobliwie palcem w bok. — Nad czym tak myślisz?

  Z westchnieniem pokazuję mu kartkę z dwoma, ledwo naskrobanymi dwoma zdaniami. Żałosne.

  — Muszę to dzisiaj dokończyć... — próbuję się wywinąć, choć każda najmniejsza cząstka mnie wręcz rwie się na zewnątrz.

  Chłopak zamyśla się, po czym odbiera ode mnie notes i... rzuca go za siebie. Nawet nie protestuję — sama miałam ochotę tak zrobić.

  — Mam lepszy pomysł. — Uśmiecha się tajemniczo, powodując tym samym, że moje serce przyspiesza. Przygoda? Zawsze. — Ubierz się ciepło.

~*~

  Lodowisko. Zabrał mnie na pieprzone lodowisko.

  Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, gdy przyglądam się ludziom, śmigającym po śliskiej tafli. Duża większość z nich robi to z taką łatwością, jakby urodzili się z tą umiejętnością. Nawet małe dzieci, które dopiero co nauczyły się chodzić, radzą sobie dość dobrze. Nie to, co ja — nie wejdę na lód.

  Szatyn rozkłada ręce, niesamowicie z siebie zadowolony. Szczerzy się, jakby właśnie odkrył skarb. A ja? Ja trzęsę się w swojej puchowej kurtce, ledwo utrzymując się na przeklętych łyżwach.

  Brad chyba zauważa moją niemrawą minę, bo nagle poważnieje.

  — Coś nie tak? — martwi się.

  Wzdycham wymownie, wskazując na swoje rozdygotane nogi. Ledwo utrzymuję się na tym cholerstwie na macie, a co dopiero... tam.

  — Och. — Wyrywa mu się, gdy zdaje sobie sprawę z problemu. Zaraz jednak uśmiecha się jeszcze szerzej niż przed chwilą, a w oczach zapalają mu się iskierki. Bierze mnie za obie ręce, po czym delikatnie wprowadza na lód. — Spokojnie. Nauczę cię.

  Udaje mi się nie pisnąć — nie, Holl, nie zachowuj się idiotycznie dziewczyńsko, to nie ty — kiedy prawie rozjeżdżam się na ślizgawce. Trzymam się chłopaka tak mocno, że chyba wpijam mu paznokcie w dłonie, jednak on ani myśli narzekać. Ciągnie mnie łagodnie za sobą, nie pozwalając mi upaść. Mijamy roześmiane pary oraz rodziców ze swoimi pociechami, którzy posyłają w naszą stronę ciekawe, lecz serdeczne spojrzenia. Ciągle nie czuję się pewnie, jednak całkowicie ufam Bradowi, więc po prostu daję mu się prowadzić. W pewnym momencie zamykam nawet oczy, a on kontynuuje naszą mozolną naukę.

  — Teraz spróbuj sama. Gotowa?

  Uchylam powieki, biorąc głęboki wdech. Jestem? Tak, dopóki on jest obok, jestem gotowa na wszystko.

  Przytakuję więc, a on delikatnie rozłącza nasze palce. Niepewnie odrywam kolejno nogi od powierzchni i odpycham się o własnych siłach, posuwając się w ten sposób do przodu. Powoli, ale jednak. Bradley robi kółka wokół mnie, z założonymi do tyłu rękoma. Obserwuje mnie uważnie, a jego kąciki uniesione są w nieśmiałym podziwie.

  Nie wiem, co robię. Tracę głowę, tracę zmysły. Jestem pijana szczęściem, bo to jedna z tych chwil, gdzie małe rzeczy sprawiają mi przyjemność. Promyk światła pośród ostatnio nagromadzonego mroku. Koncentruję się na stawianiu kolejnych kroków, a zachwyt na twarzy chłopaka tylko motywuje mnie do dalszego działania. Świadomość, że mam kogoś, dla kogo warto ryzykować, sprawia, że dostaję skrzydeł.

  —  Patrz! — krzyczę, nie kontrolując siebie. Kilka osób odwraca się w moją stronę, ale nawet nie zwracam na nich większej uwagi. — Idzie mi coraz lepiej!

  Tak skupiam się na jeździe, że rozpędzam się za bardzo i chcąc podjechać do Brada, zaczynam tracić równowagę. Macham szaleńczo rękami, lecz już po chwili lądujemy na ziemi. Właściwie, tylko on zostaje przyparty do podłoża — ja niefortunnie znajduję się na chłopaku. Nasze twarze dzieli dosłownie parę centymetrów. Chłopak ma rumiane od zimna policzki oraz zmierzwione loki. Jego wzrok na chwilę — dosłownie na sekundę — zsuwa się z oczu na moje usta i od razu czuję dziwne ciepło w brzuchu.

  — Tak, rzeczywiście — mówi sarkastycznie — poszło wyśmienicie.

  Daję mu pstryczka w nos.

  — Było dobrze jak na pierwszy raz. Nie narzekaj.

  Szczerzy się, odsłaniając rządek białych zębów.

  — Ależ nie śmiałbym. Teraz mogę mówić, że na mnie poleciałaś.

  Czuję, jak policzki oblewa mi fala gorąca, więc natychmiast zaczynam się podnosić. Brad kwituje to głupkowatym chichotem i sam staje na nogi. Otrzepuje czarny płaszcz z drobinek rozkruszonego lodu.

  — Nie bocz się, pędziwietrze. — Mruga do mnie, wciąż niestosownie uradowany. — To przecież nie twoja wina, że jestem tak diabelsko przystojny.

  Droczy się ze mną, oczywiście. Coś czuję, że będzie mi to wypominał jeszcze bardzo długo. Posyłam mu mocnego kuksańca w bok, aż zgina się w pół, lecz nadal rechocze.

  A ja nie potrafię się nie uśmiechnąć, więc odwracam się szybko tyłem do niego, by niczego nie zauważył.


Dzisiaj dość krótko, ale, hej, ważne, że w ogóle! :D Trochę słodyczy nikomu nigdy nie zaszkodziło. Miłego wieczoru xx

Ile czasu nam zostało? ✔Where stories live. Discover now