Cause we are ordinary people
Beautiful as we are
We can still get lost~ Lost, Kodaline
Znacie to uczucie, gdy toniecie? Kiedy coś ciągnie was na dno, wpadacie w panikę, lecz wasza podświadomość każe wam walczyć do końca? Więc próbujecie wypłynąć na powierzchnię, włączają się zwierzęce instynkty, ponieważ jedyne, o czym teraz myślicie, to „przecież nie mogę teraz umrzeć".
Jeśli nasze życie jest dobre, wydaje nam się niesprawiedliwym tak po prostu zniknąć. Będziemy bili się o ostatni dech, przeklinając na głos swoich bogów. Bo co to za egzystencja, pełna zarówno cierpień, jak i tych dobrych chwil, skoro pójdzie na marne?
Ja mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że moje życie jest dobre.
I stoczę walkę o ostatni oddech.
A kiedy przegram, nikt nie zarzuci mi, że nie próbowałam.
~*~
Gryzę w zamyśleniu końcówkę długopisu. Pochylona nad kartką, opieram się o Brada, skaczącego pilotem po kanałach w telewizji. Tym razem piszę artykuł do gazety w tradycyjnym notesie. Dziś ekran jedynie mnie rozprasza. A przynajmniej tak sobie wmawiam, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, iż to dotyk szatyna oraz jego wzrok, który od czasu do czasu wędruje z telewizora na mnie.
Dziś mijają dokładnie trzy tygodnie, odkąd Bradley William Simpson stał się ważniejszą częścią mojego życia. Zawarliśmy milczący, niespisany nigdzie układ — on nie traktuje mnie jak obłożnie chorą, a ja omijam wszelkie drażliwe tematy, szczególnie te o moście. Wciąż nie wiem, co ma w sobie to miejsce, że tak na niego działa, jednak wiem, jak to jest mieć sekret. Trzeba po prostu być gotowym na przekazanie go dalej.
Czasami patrzę mu w oczy i dostrzegam w nich ból tak wielki, że przysłania wszystko inne. Widzę również jego zranioną duszę. I nie wiem, nie mam pojęcia, jak ją naprawić. Serce mojego chłopca od gwiazd zasnuła mgła, póki co zbyt gęsta, by ją odpędzić. On dodatkowo pozwala jej przybywać i narastać, tłamsząc demony w sobie. Nie chce rozmawiać i szanuję to, jednocześnie czując się okropnie, ponieważ nie potrafię mu nawet pomóc.
— Pędziwietrze.
Dopiero teraz zauważam, że przygląda mi się od dłuższej chwili. Chyba coś do mnie mówił.
Wyciągam pogryziony długopis z buzi, zażenowana.
— Tak?
— Pytałem, czy zamierzasz siedzieć dziś w domu cały dzień. — Dźga mnie żartobliwie palcem w bok. — Nad czym tak myślisz?
Z westchnieniem pokazuję mu kartkę z dwoma, ledwo naskrobanymi dwoma zdaniami. Żałosne.
— Muszę to dzisiaj dokończyć... — próbuję się wywinąć, choć każda najmniejsza cząstka mnie wręcz rwie się na zewnątrz.
Chłopak zamyśla się, po czym odbiera ode mnie notes i... rzuca go za siebie. Nawet nie protestuję — sama miałam ochotę tak zrobić.
— Mam lepszy pomysł. — Uśmiecha się tajemniczo, powodując tym samym, że moje serce przyspiesza. Przygoda? Zawsze. — Ubierz się ciepło.
~*~
Lodowisko. Zabrał mnie na pieprzone lodowisko.
Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, gdy przyglądam się ludziom, śmigającym po śliskiej tafli. Duża większość z nich robi to z taką łatwością, jakby urodzili się z tą umiejętnością. Nawet małe dzieci, które dopiero co nauczyły się chodzić, radzą sobie dość dobrze. Nie to, co ja — nie wejdę na lód.
Szatyn rozkłada ręce, niesamowicie z siebie zadowolony. Szczerzy się, jakby właśnie odkrył skarb. A ja? Ja trzęsę się w swojej puchowej kurtce, ledwo utrzymując się na przeklętych łyżwach.
Brad chyba zauważa moją niemrawą minę, bo nagle poważnieje.
— Coś nie tak? — martwi się.
Wzdycham wymownie, wskazując na swoje rozdygotane nogi. Ledwo utrzymuję się na tym cholerstwie na macie, a co dopiero... tam.
— Och. — Wyrywa mu się, gdy zdaje sobie sprawę z problemu. Zaraz jednak uśmiecha się jeszcze szerzej niż przed chwilą, a w oczach zapalają mu się iskierki. Bierze mnie za obie ręce, po czym delikatnie wprowadza na lód. — Spokojnie. Nauczę cię.
Udaje mi się nie pisnąć — nie, Holl, nie zachowuj się idiotycznie dziewczyńsko, to nie ty — kiedy prawie rozjeżdżam się na ślizgawce. Trzymam się chłopaka tak mocno, że chyba wpijam mu paznokcie w dłonie, jednak on ani myśli narzekać. Ciągnie mnie łagodnie za sobą, nie pozwalając mi upaść. Mijamy roześmiane pary oraz rodziców ze swoimi pociechami, którzy posyłają w naszą stronę ciekawe, lecz serdeczne spojrzenia. Ciągle nie czuję się pewnie, jednak całkowicie ufam Bradowi, więc po prostu daję mu się prowadzić. W pewnym momencie zamykam nawet oczy, a on kontynuuje naszą mozolną naukę.
— Teraz spróbuj sama. Gotowa?
Uchylam powieki, biorąc głęboki wdech. Jestem? Tak, dopóki on jest obok, jestem gotowa na wszystko.
Przytakuję więc, a on delikatnie rozłącza nasze palce. Niepewnie odrywam kolejno nogi od powierzchni i odpycham się o własnych siłach, posuwając się w ten sposób do przodu. Powoli, ale jednak. Bradley robi kółka wokół mnie, z założonymi do tyłu rękoma. Obserwuje mnie uważnie, a jego kąciki uniesione są w nieśmiałym podziwie.
Nie wiem, co robię. Tracę głowę, tracę zmysły. Jestem pijana szczęściem, bo to jedna z tych chwil, gdzie małe rzeczy sprawiają mi przyjemność. Promyk światła pośród ostatnio nagromadzonego mroku. Koncentruję się na stawianiu kolejnych kroków, a zachwyt na twarzy chłopaka tylko motywuje mnie do dalszego działania. Świadomość, że mam kogoś, dla kogo warto ryzykować, sprawia, że dostaję skrzydeł.
— Patrz! — krzyczę, nie kontrolując siebie. Kilka osób odwraca się w moją stronę, ale nawet nie zwracam na nich większej uwagi. — Idzie mi coraz lepiej!
Tak skupiam się na jeździe, że rozpędzam się za bardzo i chcąc podjechać do Brada, zaczynam tracić równowagę. Macham szaleńczo rękami, lecz już po chwili lądujemy na ziemi. Właściwie, tylko on zostaje przyparty do podłoża — ja niefortunnie znajduję się na chłopaku. Nasze twarze dzieli dosłownie parę centymetrów. Chłopak ma rumiane od zimna policzki oraz zmierzwione loki. Jego wzrok na chwilę — dosłownie na sekundę — zsuwa się z oczu na moje usta i od razu czuję dziwne ciepło w brzuchu.
— Tak, rzeczywiście — mówi sarkastycznie — poszło wyśmienicie.
Daję mu pstryczka w nos.
— Było dobrze jak na pierwszy raz. Nie narzekaj.
Szczerzy się, odsłaniając rządek białych zębów.
— Ależ nie śmiałbym. Teraz mogę mówić, że na mnie poleciałaś.
Czuję, jak policzki oblewa mi fala gorąca, więc natychmiast zaczynam się podnosić. Brad kwituje to głupkowatym chichotem i sam staje na nogi. Otrzepuje czarny płaszcz z drobinek rozkruszonego lodu.
— Nie bocz się, pędziwietrze. — Mruga do mnie, wciąż niestosownie uradowany. — To przecież nie twoja wina, że jestem tak diabelsko przystojny.
Droczy się ze mną, oczywiście. Coś czuję, że będzie mi to wypominał jeszcze bardzo długo. Posyłam mu mocnego kuksańca w bok, aż zgina się w pół, lecz nadal rechocze.
A ja nie potrafię się nie uśmiechnąć, więc odwracam się szybko tyłem do niego, by niczego nie zauważył.
Dzisiaj dość krótko, ale, hej, ważne, że w ogóle! :D Trochę słodyczy nikomu nigdy nie zaszkodziło. Miłego wieczoru xx
YOU ARE READING
Ile czasu nam zostało? ✔
FanfictionHolly kochała przygody. Czy Bradley Will Simpson będzie jej ostatnią? Dziewczyna, dla której diagnoza jest wyrokiem śmierci oraz początkujący muzyk zmagający się z przeszłością. Oboje mają własne demony. Oboje uciekają od nich na wszelki...