12. Wydają się tacy szczęśliwi

1.3K 137 13
                                    

I tell myself you don't mean nothing,
But what we got cannot hold on me
 

~Only Love Can Hurt Like This, Paloma Faith

  Rozgrzani i roześmiani schodzimy z lodu, po czym kierujemy się w stronę miejscowej kafejki. Miejsce jest doprawdy urocze, mimo tych wszystkich cukierkowych zdobień. Utrzymane w beżach i różach wnętrze, aż prosi się o szeroki uśmiech. Na ścianach wiszą czarno-białe zdjęcia, przedstawiające najsłynniejsze zabytki na świecie. W całym pomieszczeniu unosi się niebiański zapach czekolady, pobudzający ludzkie zmysły. Nawet ludzie wydają się tu milsi, jakby cała pozytywna energia ze środka powoli zaczynała wchłaniać się w ich żyły.

  Siedzimy naprzeciwko siebie, sącząc gorącą czekoladę. Czas jakby specjalnie dla nas zwolnił, pozwalając cieszyć się chwilą. Nastrojowa muzyka, puszczona cicho z głośników przy ladzie, wpędza mnie w jeden z tych melancholijnych nastrojów. Ściskam oburącz kubek i ukradkiem obserwuję wszystko oraz wszystkich wokół mnie. Uśmiecham się mimowolnie na widok szczęśliwych rodzin i par, zajmujących miejsca obok. Wydają się tak beztroscy, tak pełni życia, zupełnie, jakby jutro miało nie nadejść. Śmieją się, trącają żartobliwie łokciami, posyłają sobie spojrzenia pełne czułości. Nie wiem, czy to zasługa miejsca, ale atmosfera jest tu całkiem inna — ciepła, przesycona domową miłością. I nawet ja — osoba, która nigdy nie przykładała do tego rodzaju uczuć zbyt wielkiej wagi — potrafię ją wyczuć.

  — Spójrz — odzywam się, zanim zdążę ugryźć się w język. — Wydają się tacy szczęśliwi.

' Brad omiata salę wzrokiem, lecz zaraz wbija go z powrotem w swoje kakao. Kąciki jego ust wędrują do góry w pełnym zażenowania uśmiechu.

  — Tak, pełna sielanka. — Wywraca oczyma.

  — Co? — Nie rozumiem jego reakcji. — Co masz na myśli?

  — Mówię tylko, że to ulotne, pędziwietrze. Wrócą do domów i wszystko się skończy. Zaczną się kłótnie o te najmniejsze rzeczy jak bałagan czy nieodrobione lekcje. To tylko impuls, rozumiesz? Ta cała otoczka, to wyrwanie się z rutyny, sztuczne szczęście. Potem wszystko wróci do normy.

  Potrząsam lekko głową.

  — Nie wiesz tego. Nie znasz ich.

  — Znam ludzką naturę — ripostuje. — To wystarczy, zaufaj mi.

  Wykrywam w jego tonie jakiś dziwny jad oraz gorycz, które zupełnie do niego nie pasują. Gdzie podział się mój pozytywny Bradley? Gdzie ten człowiek, który zawsze podnosi mnie na duchu, kiedy sama tracę nadzieję? Szukam go w tym pogardliwym, chłodnym spojrzeniu, w przygarbionej postawie i zaciśniętych w kreskę ustach, lecz nie potrafię znaleźć.

  Zastanawiam się, co wpłynęło na jego – niesłuszne według mnie – osądy. Przeszłość, której tematu tak bardzo unika, czy randomowe potyczki z innymi? Nie dowiem się, dopóki sam mi nie powie.

  Niepewnie nakrywam jego dłoń swoją i lekko ściskam.

  — A ja myślę, że bez tych złych momentów nie moglibyśmy funkcjonować. Są potrzebne, żeby docenić te dobre. Wtedy dopiero potrafisz mówić o szczęściu.

  Jednak on ciągle wydaje się nieprzekonany. Uparcie unika kontaktu wzrokowego.

  — Wiesz, jest tutaj, w Birmingham, takie wzgórze. — Oblizuję usta, dokładnie rozważając każde słowo. Jak go przekonać? — Kiedyś wstawałam w niedzielę o piątej rano, by się na nie wspiąć i siedzieć tam do wieczora. Pamiętam... pamiętam, że rosną tam konwalie. — Wspominam, choć to boli, a głos powoli odmawia mi posłuszeństwa. Muszę odchrząknąć, by pozbyć się tej okropnej guli z gardła. — Szczególnie lubiłam oglądać zachody słońca. I kiedy tak siedziałam, obserwując świat z góry, czułam się naprawdę szczęśliwa, Brad. To było moje szczęście. Nawet jeśli trwało ono tylko marne dziesięć minut, zanim słońce całkiem zaszło. Podtrzymywała mnie myśl, że za tydzień tam wrócę i wszystko znów będzie dobrze. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

  Przytakuje powoli, choć niechętnie.

  — A teraz? Ciągle tam przychodzisz?

  Kręcę głową, uśmiechając się smutno.

  — Przestałam jakieś dwa miesiące temu.

  Kiedy diagnoza zburzyła wszystko, w co wierzyłam do tej pory.

  Mimowolnie zaczynam zastanawiać się dlaczego. Dlaczego pozamykałam za sobą na klucz wszystkie drzwi do rzeczy, które wywoływały u mnie to przyjemne ciepło w brzuchu oraz myśl, że moje życie nie jest takie złe? Właściwie, nie potrzebuję niczego więcej oprócz tych kilku chwil na wzgórzu, wśród białych jak śnieg, pachnących konwalii, patrząc na zachodzące za horyzont słońce.

  A może jednak? Może potrzebuję jeszcze kogoś, kto będzie się tam wspinał ze mną?

  Bradley.

  — Więc musimy to kiedyś zmienić — decyduje stanowczo, upijając łyk ze swojego kubka.

~*~

  Wieczory stają się coraz chłodniejsze, strasząc mieszkańców Birmingham listopadowymi przymrozkami. Otulam się szczelniej płaszczem, wciskając twarz w szalik, by uchronić się przed chłodnym wiatrem. Raz po raz pociągam nosem i już wiem, że kolejne dni będę odchorowywać głupotę w łóżku. Brad splata nasze dłonie, po czym wsadza je do kieszeni, żeby choć trochę mnie rozgrzać. Muszę zmobilizować wszystkie mięśnie swojej twarzy, by nie szczerzyć się do chodnika.

  Chmury na niebie przysłaniają gwiazdy oraz księżyc, więc tylko szyldy pobliskich sklepów i kawiarni oświetlają nam drogę. Prowadzimy niezobowiązującą rozmowę o rzeczach na pozór nieistotnych. A ja... czuję, jakbym unosiła się kilka stóp nad ziemią. Tego po prostu nie da się opisać.

  — Zabierzesz mnie kiedyś na waszą próbę? — pytam, kiedy temat schodzi na zespół. Uwielbiam, gdy o nim mówi. Jest wtedy tak pełen pasji i miłości do tego, co robi, że nie sposób oderwać od niego oczu.

  — Oczywiście, pędziwietrze. — Daje mi żartobliwego pstryczka w nos. — Kiedy tylko chcesz.

  Nasz spokój zostaje jednak zakłócony. Gdy dochodzimy pod moje drzwi, z klatki schodowej dobiega hałas. Zamieram z kluczami w ręce. Szatyn odruchowo zasłania mnie sobą, marszcząc brwi.

  — Co to było? — szepczę w jego stronę.

  — Nie mam pojęcia. — Krzywi się. — Wejdźmy do środka.

  Jednak zanim w ogóle zdążę otworzyć drzwi, ktoś wychodzi na piętro. Klucze wylatują mi z dłoni i upadają z brzękiem na podłogę. Serce zaczyna walić mi nienaturalnie szybko, bo to, co widzę, kompletnie mnie przerasta. Szok prawie ścina mnie z nóg.

  Przybyły blondyn zatacza się z butelką taniego alkoholu w ręku. Długo niestrzyżone włosy opadają mu na oczy, więc odgarnia je niecierpliwym gestem.

  — Cześć, kotku — bełkocze. 

  Nie ufam swojemu głosowi. Nie ufam swojemu sercu. Nie ufam samej sobie.

  — Theo?


YEAH, HE'S BACK, BBY.  Możecie zlinczować tę gnidę w komentarzach czy coś.

#IleczasuFF <- TWITTER. Tak tylko przypominam, bo pod tym hasztagiem zamieszczam wszystkie cytaty, fragmenty kolejnych rozdziałów itp. :D

P.S.  Ostatnio zauważyłam, że zasada "rozdział co piątek" stresuje mnie bardziej niż szkoła. Nie wiem czemu, może po prostu chcę zrobić coś jak najlepiej i boję się, że nie podołam. Wolałabym pisać coś od siebie niż na siłę, także przepraszam. Od teraz publikuję kiedy coś naskrobię c; Przetrwajmy tylko ten maj!

Ile czasu nam zostało? ✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora