Rozdział 4

28 3 0
                                    

~ Cassandra

Wiedziałam gdzie powinnam iść, jednak najpierw zjawiłam się w moim starym domu. Był oczywiście pusty, zakurzony i od dawna nieodwiedzany. Spędziłam w nim noc, a rano spakowałam moje rzeczy do dużej torby. Schowałam do niej również laptopa, dwa noże sprężynowe - przy czym trzeci miałam schowany w kieszeni bluzy - oraz jedzenie, które znalazłam w domu.

Teraz było już grubo po południu, a ja szłam ulicami miasta do mojego celu. Phenomenal. Nie wiedziałam jednak, że ten klub jeszcze istniał. I jak się okazało... nie istniał. Stałam właśnie przed opustoszałym, zabitym dechami budynkiem oklejonym starymi plakatami zapowiadającymi wspaniałe wrażenia z wizyty w klubie.

Jednak nie mogłam tak po prostu teraz odejść. Z jakiegoś powodu dostałam tą kartkę i mimo, że nie wiem czego się mogę spodziewać nie zrezygnuję ze sprawdzenia co jest w środku. Westchnęłam cicho i wytarłam z czoła kroplę potu. Było cholernie gorąco, więc zdjęłam bluzę uprzednio upewniając się, że nikt nie zauważy broni przypiętej do moich spodni. Wepchnęłam bluzę do i tak już wyładowanej torby i zdałam sobie sprawę, że ubranie się na czarno było jedną z najgorszych decyzji w moim życiu. 

Popchnęłam ciężkie drzwi i zobaczyłam obdrapane ściany starego klubu. Szczerze mówiąc nie wiem na co liczyłam. Może na jakieś fanfary albo chociaż brawa? Ale na pewno nie spodziewałam się, że będę tutaj sama.

I nie jesteś, idiotko.

Faktycznie, słyszałam coś jakby ciche głosy dochodzące... spod podłogi? Chyba oszalałam. Jednak wszystko wskazywało na to, że mam rację. Byłam wyczulona na wszelkie dźwięki i na każde, nawet minimalne, odchyły. Zaczęłam iść w stronę zaplecza, a gdy przekroczyłam próg kolejnych drzwi zauważyłam podwinięty dywan i otwartą klapę włazu. Spojrzałam w dół i zobaczyłam kręte schody.

Czyli jednak rzeczywiście mogę nie być tu sama. Przełożyłam torbę przez głowę żeby mieć pewność, że nie spadnie i wyciągnęłam broń. Schodziłam w dół i czułam się coraz mniej pewnie. Słyszałam coraz wyraźniejsze głosy. Odbezpieczyłam broń i z przerażeniem odkryłam, że po tym dźwięku wszystko ucichło.

Stanęłam po środku czegoś co można nazwać ogromnym salonem. Zlustrowałam wzrokiem wszystko wokół. W pomieszczeniu było czterech facetów i dwie dziewczyny, ale tylko jedną z nich zwróciłam uwagę. Była w identycznej pozie co ja. Jej ciało było spięte, każdy mięsień był gotowy do obrony, a w rękach trzymała pistolet.

Super.

Gdzie ja cholera jestem?!

- Co tu się dzieję do kurwy? - zapytała, a raczej warknęła dziewczyna stojąca niedaleko mnie z bronią w rękach.

Dwójka mężczyzn siedząca przy stosie elektroniki wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Kobieta, która właśnie wyrzuciła najprawdopodobniej jakąś trawkę uśmiechnęła się chytrze, a chłopak stojący obok niej tylko podniósł jedną brew i wątpię żeby zrobił sobie coś z tego, że dwie osoby mierzyły w ich stronę. Jednak to nie oni przykuli moją uwagę. Moją uwagę przykuł chudy, rudawy chłopak, który - Boże, chyba zwariowałam - podlewał różową konewką kilka doniczek z marihuaną.

- Witamy - powiedział właśnie ten chłopak wymachując energicznie rękami przy czym wylewając na siebie połowę zawartości konewki. - Cholera... - mruknął.

- W końcu jesteście, nie myślałem, że tyle aż wam się zejdzie - powiedział jeden z chłopaków siedzących na kanapie. - Jak na laski, które codziennie uciekają przed policją, to ciężko wam poszło zjawienie się tutaj - dodał z uśmiechem i wstał. - Jestem Dylan - myślałam, że to niemożliwe, ale jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Ja jestem Leo - pomachał rudy chłopak. - A to Levi - wskazał na chłopaka na kanapie - Kol - kolejnym chłopakiem był koleś, który nadal jarał trawkę - i oczywiście Nicole - dodał z głośnym westchnieniem robiąc maślane oczka.

 Dziewczyna zrobiła skrzywioną minę i zaczęła iść w naszą stronę.

- Stój - powiedziałam mierząc w jej głowę.

- Naprawdę myślisz, że zdążyłabyś strzelić? - zapytała z drwiną w głosie. - Że zabiłaś jakiegoś starszego gościa nie znaczy, ze dałabyś sobie radę z nami.

Usłyszałam wystrzał z pistoletu, a na twarzy dziewczyny, Nicole, pojawił się na sekundę wyraz szoku.

- Jeśli ona nie strzeli, to ja to zrobię - warknęła druga dziewczyna w tym pomieszczeniu przesuwając się do tyłu i stając ze mną praktycznie w jednej linii. - I obiecuję, następnym razem nie spudłuję.

Na mojej twarzy wykwitł mimowolny uśmiech, ale nie trwał on długo. Sekundę później czułam jak moje serce przyśpiesza. W nasza stronę mierzyły cztery osoby... z broni, która mogła roztrzaskać nam głowy jednym strzałem.

- Możemy po grzeczności? - zapytał jeden z chłopaków, chyba Kol. - Jesteście za ładne na tak brutalną śmierć.

Chyba mam przejebane.

Last BreathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz