Rozdział 6

9.7K 750 67
                                    

Ogień. Wszędzie ogień. Gorąco. Płonę.

Śmiech, który wszędzie rozpoznam. Blake.

On się ze mnie śmieje, a ja płonę.

-To twoja wina!-krzyknęłam, głosem stłumionym przez szloch.-Wszystko twoja wina!

Znów się zaśmiał. Zaczął się dławić swoim śmiechem.

Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Padł na kolana, trzymając się za gardło.

-Zabiję cię.-wyszeptałam.-Zabiję. To wszystko twoja wina.

Obudził mnie własny krzyk. Zaczęłam łapczywie wciągać powietrze. Byłam rozpalona.

Zaraz się uduszę. Brakowało mi powietrza.

Chwiejnie wstałam, i podeszłam do żelaznych drzwi. Przycisnęłam nos do otworu, przez które miało wlatywać „świeże" powietrze. Nie wyczuwałam żadnej zmiany. Zaczęłam krzyczeć.

-WILL!!! TOM!!!-zdzierałam głos, niewiele myśląc.

Chciałam tylko móc oddychać. Miałam wrażenie, że zaraz umrę.

Po kilku minutach zdzierania głosu, pod moje drzwi podbiegł Tom. Jednak jego pierwszym odruchem nie było otworzenie ich.

-Co się dzieje?!-zapytał niespokojnie.

-Nie...-zająkałam się.-Nie mogę... Duszę się.

-Zaraz wrócę.-odparł.

Podczas gdy ja próbowałam oddychać, Tom najwyraźniej po coś pobiegł. Usiadłam na ziemi, bo nogi miałam jak z waty. Wrócił po jakichś trzech minutach, które trwały wieczność. Słyszałam szczęk kluczy i otwieranego zamka.

Zaczynało mi się robić ciemno przed oczami, gdy nagle poczułam jak przykłada mi maskę tlenową do twarzy. Zachłysnęłam się powietrzem.

-Co ci się stało?-zapytał.

Nie odpowiedziałam. Co miałabym mu powiedzieć? Że śnił mi się mój brat, obiecałam mu śmierć, podczas gdy płonęłam?

Tom jeszcze chwilę posiedział ze mną w celi, a jak już poczułam się lepiej, wyszedł.

Przez jakiś czas się nie ruszałam. Po pierwsze nie chciałam, po drugie nie mogłam. Nie postałabym na tych nogach długo. W sumie, to nawet jak się czuję normalnie, to długo na nich nie wytrzymuję. To są jakieś wykałaczki, nie nogi. Ogólnie, całe moje ciało wygląda, jakby składało się z wykałaczek.

A jeszcze dziś czeka mnie bieganie. Will mi nie odpuści. On nigdy tego by nie zrobił, bo „musimy trzymać się terminów".

On i te jego terminy. Momentami myślę, że po prostu wybuchnę, ze zdenerwowania. To jest strasznie irytujące, ale tego nie mówię na głos. Oberwałoby mi się za to, a tego nie chcę.

Nikt by nie chciał.

Po jakichś dwudziestu minutach, uznałam, że dam radę się podnieść i przejść po pokoju. "Juhu, ale zabawa."-pomyślałam z ironią.

Zrobiłam kilka powolnych kółek. To w sumie jest najciekawsza rzecz, jaką mogę tu robić. Oprócz oczywiście liczenia nierówności w ścianach. To też jest „ekscytujące".

Zastanawiałam się, kiedy przyjdzie po mnie Will. Tak, dziś ten świetny dzień. Wtorek. Mam bieganie.

Nagle usłyszałam kroki na korytarzu. O wilku mowa.

Po chwili do mojej celi wkroczył Will. Jak zwykle miał na sobie zapięty pod samą szyję fartuch lekarski. Jego łysizna zaświeciła od nikłego światła z mojej żarówki. Okulary wystawały z jego kieszeni. Spojrzenie znienawidzonych przeze mnie błękitnych oczu mnie prześladywało na każdym kroku.

-Idziemy.-powiedział bez cienia emocji.

Bez słowa za nim ruszyłam. 

MutacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz