Z dedykacją dla:
WygbuchterAniaPietrzak4
pinka876
XGamyX
Emiljax
SKelaS
Szyszunia_Szyszeczka
KochamJacki
JulaLou
Luna131213
parasolka44
Sandrewa
ManWithoutIdeas
kmos12
gogulek
A teraz, rozdział :)
Zaczęłam się wyrywać, uderzać skrzydłami Highta. Wszystko, by się wydostać.
-Nie!-warknęłam.
Spring podał pistolet Tomowi, a ten zaczął mu się przyglądać z udawanym zaciekawieniem.
Wierzgałam, plułam, krzyczałam. Próbowałam powstrzymać łzy, które cisnęły się w moje oczy i zamazywały wzrok. Mocno zaciskałam zęby. Miałam wrażenie, że zaraz się pokruszą.
Tom spojrzał na mnie spode łba.
-Spokój.-powiedział stanowczym tonem głosu.
Wciąż się wierciłam. Nie mogłam się uspokoić. W tej chwili moje serce waliło tak mocno i tak głośno, że High na pewno je czuł i słyszał.
Próbowałam brać głębokie oddechy, a worki powietrzne mi w tym pomagały. Przyzwyczaiłam się już do nich. Nie sądziłam, że się to stanie.
Tom patrzył na mnie pustym wzrokiem.
-Już?-zapytał.
Nic nie odpowiedziałam. Ale chyba moja twarz wyrażała, że będę spokojna do pewnego momentu, bo zaczął mówić.
-Mia. Zrobiłaś, co zrobiłaś i tego nie da się cofnąć. Coś mi podpowiadało, że Wild'owi nie można ufać. Tak samo jak mojemu ojcu. Lecz mimo to pozwoliliśmy mu się tobą zająć. I to był nasz pierwszy błąd.-mówiąc to wszystko podrzucał pistolet w dłoni.-Ewidentnie jego... pomoc była słabo przemyślana.-uśmiechnął się delikatnie gdy to powiedział.-To był błąd z jego strony. I przez ten karygodny błąd zginął. To nawet śmieszne.
Chciałam coś powiedzieć, ale się powstrzymałam. Tom przez moment się nie odzywał i mnie obserwował, żeby zobaczyć moją reakcję. Starałam się utrzymać niewzruszony wyraz twarzy, ale łzy smutku, wściekłości i strachu wciąż pchały się do moich oczu. Nie mogłam się przy nim jeszcze bardziej rozbeczeć.
Tom znów zaczął mówić.
-Lecz nie jest śmiesznym to, że niestety, masz cela. Trafiłaś w ramię mojego ojca. Zbyt późno zareagowaliśmy. Przez ciebie mój ojciec się wykrwawił na śmierć. Przez ciebie.
Jego słowa mną wstrząsnęły. Byłam oszołomiona. Zawsze pragnęłam, aby Will zdychał w męczarniach, ale... nie przeze mnie. Nie ważne, kim był, jak się zachowywał. Wciąż był człowiekiem, przynajmniej z wyglądu.
A ja go zabiłam. Będzie mnie to dręczyć do końca życia. Może.
-W związku z tym, że nie mogę cię zabić, a muszę dokończyć to, co mój ojciec zapoczątkował, po prostu sprawię, że będziesz się zwijać w męczarniach.-powiedział i wycelował we mnie lufą pistoletu.
Jego nienawistny wzrok przeszywał mnie do szpiku kości. Miałam wrażenie, że próbuje zabić mnie używając do tego samych oczu.
W tym momencie byłam wstrząśnięta i przerażona. Pozwoliłam łzom płynąć, a twarzy wyrazić strach, jaki mnie ogarnął.
Przez moją głowę nieśmiało przebiło się wspomnienie z dzieciństwa.
Szłam z mamą do sklepu. Jeszcze nie była chora. Zadowolona jak typowa siedmiolatka biegłam w podskokach kilka metrów przed mamą. Postanowiłyśmy ruszyć skrótem, przez kilka opuszczonych ulic. Kręciło się tam kilku bezdomnych, którzy siadali przy murach w zaułkach. Unikałam ich wzroku, tak samo jak mama. Ostrożności nigdy za wiele. Zwolniłam i złapałam mamę za rękę, w momencie gdy usłyszałam, jak kilkoro mężczyzn krzyczy w jednej ze ślepych uliczek. Byłam trochę przestraszona, ale mama ciepło się do mnie uśmiechnęła i zrobiło mi się lżej na sercu. Szłyśmy dalej. Starałyśmy się przejść jak najdalej od wrzasków, lecz nie było innej drogi, a zawrócenie byłoby niemądre, ponieważ byłyśmy już blisko sklepu. Mocniej ścisnęłam dłoń mamy, gdy znalazłyśmy się na tyle blisko zaułka, że mogłyśmy już zobaczyć, co się dzieje.
-Oddawaj forsę, śmieciu!-krzyknął mężczyzna w dresach i czarnym podkoszulku. Na jego szyi wisiały złote łańcuchy. W dłoni trzymał pistolet, którym celował w młodego mężczyznę o jasnych włosach. Młody wyraźnie trząsł się ze strachu.
-Daj mi jeszcze kilka dni!-krzyknął jasnowłosy drżącym głosem.
Mama cicho i spokojnie zaczęła grzebać jedną ręką w torebce w poszukiwaniu telefonu.
Niezbyt rozumiałam co się dzieje, ale zdążyłam się zorientować, że należy się bać. Moje dłonie zaczęły się pocić, a do oczu cisnęły się łzy.
-Mamo?-szepnęłam.-Co się dzieje?
Mama spojrzała na mnie.
-Cicho, malutka. Zaraz stąd pójdziemy, ale najpierw muszę zadzwonić po panów policjantów, żeby powiedzieli panu w dresach, żeby nie był niegrzeczny.
Zauważyłam, że jej dłoń zaczęła drżeć. Wyjęła telefon i spróbowała go odblokować jedną ręką. Niespodziewanie wypadł jej z dłoni. Rozległ się odgłos pękającej szybki, gdy upadł na ziemię. W tym samym momencie co moja mama spojrzałam w stronę mężczyzn. Dres najwyraźniej nic nie usłyszał, bo kontynuował swój wulgarny monolog, wciąż celując pistoletem w młodego.
Lecz jasnowłosy usłyszał. Patrzył na nas, a jego twarz wyrażała niemą prośbę. Po chwili dres go popchnął a ten upadł i rozbił sobie głowę o mur. Wciąż żył i był przytomny, ale krew lała się z jego skroni jak wodospad. Jeszcze raz na nas spojrzał, a dres się odezwał.
-Mam tego dość!
I strzelił mu w głowę.
Moja mama się cofnęła i zakryła usta dłońmi. Przycisnęła mnie do siebie i zaczęła się cofać. Ciągnęła mnie za sobą i wyraźnie starała się nie zwymiotować.
Po chwili się potknęłam i upadłam z piskiem. Dres niestety to zauważył. Celował to we mnie, to w moją mamę lufą pistoletu, która błysnęła w słońcu. Wyglądała przerażająco.
-Zmiatajcie stąd i zapomnijcie o tym, co tu się stało, bo strzelę!-krzyknął, a ja zaczęłam się podnosić. Mama złapała mnie, po czym uciekłyśmy do domu, skąd zadzwoniła na policję.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos wystrzału z pistoletu.
CZYTASZ
Mutacja
Science FictionNazywam się Mia Lawrence. Mam 17 lat. Zostałam sprzedana 4 lata temu, w moje urodziny. Blake. Mój brat. On mi to zrobił. Oszalał przez śmierć mamy. Sprzedał mnie okropnym ludziom, aby na mnie eksperymentowali, żeby wynaleźć lekarstwo na raka, czyli...