4 lata później
-Nie bój się. Nic ci nie zrobi. Już nie. Nie dziś.-szeptałam do siebie. Dziwne, ale kojące.
Otoczyłam ramionami kolana i zaczęłam bujać się w tył i w przód. Dalej siedziałam na zimnej, wilgotnej podłodze.
Miałam na sobie za duży, brudny podkoszulek i bokserki w kratkę, trzymające się tylko na moich wystających kościach biodrowych.
Długie, mokre włosy opadały mi na twarz, przylepiając się do niej. Nieszczególnie się tym przejmowałam.
Łzy płynęły po moich policzkach strumieniami. Szczypały mnie w twarz. Ogólnie to jestem zdziwiona tym, że jeszcze potrafię płakać.
Byłam wykończona. Dłużej nie wytrzymałam. Dziś znowu musiałam biegać. Chcą stale poprawiać moją kondycję. Gdy zwalniałam, oblewali mnie zimną wodą. Zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.
Biegnę. Brakuje mi już tchu.
-Szybciej!-upominam się w myślach, jakby to miało mi jakoś pomóc.
Leje niemiłosiernie. Jest środek nocy, nic nie widzę. Czuję zapach lasu.
Słyszę wystrzały tuż za moimi plecami.
Próbuję przyspieszyć, ale czuję się, jakbym stała w miejscu.
Odwracam głowę, tracąc cenne sekundy. Widzę go. Widzę Toma. Biegnie za mną. Ale to nie on trzyma pistolet w dłoni. Trzyma go mój brat, Blake. I celuje nim we mnie. Chce mnie zabić? Nie wiem. Boję się go? Jak cholera.
Ale ja wiem, że ucieknę. Dam radę. Nie zabije mnie. Nie dziś.
Widzę przed sobą urwisko, rzucam im ostatnie nienawistne spojrzenie i rzucam się prosto w przepaść.
Kula musnęła mnie po czubku głowy.
Gwałtownie się obudziłam. Usiadłam na ziemi i odruchowo dotknęłam głowy, sprawdzając, czy jest cała. Nic mi nie było.
Rozejrzałam się po małym, szarym pokoju. Od razu poczułam zimno przenikające mnie do krwi.
To był tylko sen. Tylko sen...-myślałam.
Usłyszałam szczęk kluczy i po chwili zobaczyłam, jak żelazne drzwi się otwierają.
Szybko otarłam łzy, które popłynęły mi z oczu.
Poczułam przeszywający mnie wzrok błękitnych oczu. Do celi wszedł Will-największy potwór, jakiego widział świat. Przed drzwiami stał Tom-o nim nic nie powiem, bo w sumie on zawsze tylko obserwował, lub przytakiwał ojcu
-No witam, witam.-powiedziałam ironicznie.-Cóż was tu sprowadza?
W moim głosie było słychać fałszywe zaciekawienie. Tak naprawdę chciałam, aby wynieśli się stąd w cholerę.
Will się nie odezwał, ale rzucił mi wyzywające spojrzenie. O kurcze, ten staruszek jest... Bardzo dziwny. Czasami mam wrażenie, że to jest przerażający trzydziestolatek uwięziony w ciale... sześćdziesięciolatka? Może mniej, może więcej (stawiam na więcej).
Wyjął z kieszeni fartucha strzykawkę z przezroczystym, gęstym płynem wewnątrz i z wielką igłą. Wielką igłą! Wyszarpnął rękę, którą wciąż miałam owiniętą wokół kolan, po czym wbił mi końcówkę strzykawki w przedramię. Po wstrzyknięciu tego czegoś uśmiechnął się z satysfakcją.
-Nie lubisz tych strzykawek, co?
-Pieprz się.-warknęłam.
Will podniósł rękę, zamachnął się i-PLASK!-rozległ się donośny odgłos. Sekundę później leżałam twarzą zwróconą do ziemi. Poczułam mocne pieczenie policzka. Au.
-Jak ty się wyrażasz?!-krzyknął, czerwony ze złości.
- Za to, co mi robisz, należy ci się brak szacunku z mojej strony.-powiedziałam bez cienia emocji, które jak najbardziej starałam się utrzymać na wodzy. Piekło jak diabli.
-Ech... Już ja cię nauczę, jak należy się wyrażać. Z dnia na dzień stajesz sę coraz gorsza. Ale to kiedy indziej. Właśnie zaczęliśmy nowy eksperyment.-powiedział, szybko się odwrócił i ruszył do wyjścia.
Gdy mój mózg zrozumiał sens tego zdania, otworzyłam szeroko oczy, wbijając wzrok w drzwi, które Will ledwo zdążył zamknąć. Błyskawicznie wstałam i podbiegłam do nich z furią w oczach. Zaczęłam je kopać, walić w nie pięściami. Wszystko, by go dopaść. Krzyczałam z całych sił, ale do moich uszu nie dobiegał ten dźwięk. To był napad szału. Po kilku minutach się uspokoiłam. Oparłam czoło o zimny metal i zaczęłam głośno szlochać.
,�^^ȏ�
CZYTASZ
Mutacja
خيال علميNazywam się Mia Lawrence. Mam 17 lat. Zostałam sprzedana 4 lata temu, w moje urodziny. Blake. Mój brat. On mi to zrobił. Oszalał przez śmierć mamy. Sprzedał mnie okropnym ludziom, aby na mnie eksperymentowali, żeby wynaleźć lekarstwo na raka, czyli...