Rozdział 5

9.9K 908 321
                                    


Gdy się rano obudziłam, nie wiedziałam co się stało. Kompletna pustka w głowie. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po celi. W rogu pomieszczenia ujrzałam wózek dla sprzątaczki, z potrzebnymi przyrządami. Co oznacza, że minęły 3 miesiące. Will ma... Obsesję na punkcie punktualności, jeśli to tak można nazwać. Oznacza to, że mam dosyć dokładny plan roczny. Co 3 miesiące sprzątam w swojej celi, co 4 tygodnie mogę się umyć i tak dalej. Oczywiście jeśli nie wykonam poleceń, to zostaję ukarana. Raz się nie posłuchałam i to był mój wielki błąd. Od tamtego czasu, robię wszystko co mi każą (nie licząc bycia miłą).

Trzy lata temu nie umyłam pokoju. Przez godzinę oblewali mnie mocnym, zimnym strumieniem wody. Po jakimś czasie, kiedy byłam całkowicie sucha, razili mnie prądem. PRĄDEM.

Nie chciałabym, żeby ten ból się powtórzył, więc wstałam, przeciągnęłam się wydając typowy dla mnie odgłos towarzyszący temu. Podeszłam do wózka i wyjęłam szczotkę do zamiatania. Powoli, płynnymi ruchami zgarniałam brud w jedno miejsce. Gdy doszłam do miejsca, w którym spałam, zobaczyłam ślad krwi na ziemi. Trochę się przeraziłam. No dobra, bardzo się przeraziałam, bo nie wiedziałam, skąd się wzięła.

Wpatrywałam się w plamę krwi na ziemi. Wyglądała na dosyć świeżą.

Za cholerę mi się nie przypomni skąd to się wzięło.

„No nic"-pomyślałam, złapałam szczotkę i zamiatałam dalej.

-Get out your guns, battle's begun-zaczęłam nucić.-Are you saint or a sinner? If loves a fight, than I shall die...

Pamiętam, że pierwszy raz usłyszłam tę piosenkę, gdy jechałam całą rodziną na działkę. Mama jeszcze nie była chora, a Blake nie był szalony. Miałam wtedy 8 lat. Cudowne lato. Najlepsze w moim życiu. Razem z mamą grałam w siatkówkę, ping ponga... Tata i Blake też się przyłączali. Codziennie chodziliśmy nad jezioro. Nigdy nie zapomnę tego lata.

Skończyłam zamiatać, sięgnęłam mop i zaczęłam myć podłogę.

-I'm an angel with a shotgun, fighting till' the war's won...-piałam dalej.

Gdy skończyłam, zwinęłam wszystko do wózka i usiadłam w rogu celi, który zdążył już wyschnąć.

Po jakichś dziesięciu minutach usłyszałam kroki dobiegające z korytarza za drzwiami. Chwilę później usłyszałam szczęk kluczy. Nie minęło pięć sekund, gdy do mojego pokoju wszedł Tom. Podszedł do mnie szybkim krokiem i podał mi miskę jakiejś papki i plastikowy kubek z wodą, po czym rozejrzał się po pokoju. Nic nie powiedział.

Codziennie dostawałam tę papkę. Dostarczała mi potrzebne do życia kalorie.

Nie dostawałam nawet łyżki, ale nie narzekałam. Przecież mogli mi w ogóle nic nie dać.

Tom ruszył do wyjścia i wziął ze sobą wózek.

-Dziękuję.-wymsknęło mi się.

Jeszcze nigdy mu nie podziękowałam. Tym razem też nie chciałam tego zrobić, ale tak wyszło.

Tom podskoczył. Nie spodziewał się tego, że usłyszy mój głos. Od kilkunastu miesięcy się nie odzywałam, jak już to tylko do siebie.

Spojrzał się na mnie niepewnie.

-Nie ma za co.-odpowiedział niepewnie z pustką w oczach.

I wyszedł.




Cześć wszystkim. Mam jedną prośbę. Ludzie, którzy mnie czytają, i mają w planach zostać do końca-proszę o danie komentarza ;) 
Pozdrawiam

MutacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz