Rozdział 4

408 29 7
                                    

- Chłopaki, pomóżcie! - Przerażony Zatorski wpadł do pokoju Bieńka i Lemana. Był cały blady, trząsł się jak osika i ogólnie wyglądał jakby zobaczył ducha. - Marcin zniknął! - krzyknął rozpaczliwie.

- Ale jak to zniknął? - zapytał zdezorientowany Bartek, odrywając wzrok od czytanej książki.

- Normalnie - zapłakał libero. - Wróciłem do pokoju, a tam go nie ma. Sprawdziłem w sali gier - też go nie ma! W stołówce i na hali podobnie. Nawet kotłownie sprawdziłem.

- Trzeba powiedzieć reszcie - zarządził Mati.

Paręnaście minut później prawie wszyscy siatkarze siedzieli w jednym pokoju i omawiali zaistniałą sytuacje. Wyglądało to co najmniej ciekawie, bo pokoje za duże nie były i ponad dwudziestu, dwumetrowych mężczyzn cisnęło się w nich jak sardynki w puszce.

- Stephana, Philippa i Zośki też nie ma - powiedział Kubiak, który dołączył do zgrai jako ostatni. - Chciałem im powiedzieć co się stało, ale nigdzie nie można ich znaleźć.

Zapadła cisza. Zawodnicy zastanawiali się co mają zrobić w takiej sytuacji, jak się zachować. To wszystko chyba trochę ich przerastało.

- Może zadzwonimy na policje - zaproponował nieśmiało Dawid Konarski. Dzik jednak pokręcił głową, krzywiąc się nieznacznie.

- Nie wywołujmy bezpodstawnej paniki - powiedział, krzyżując ręce na piersi. - Jeśli do rana się nie znajdą to wtedy zawiadomimy odpowiednie służby.

- A co mamy robić teraz?

- Teraz będziemy ich szukać na własną rękę.

***

Philipe powoli odzyskiwał przytomność. Czuł suchość w gardle, a jego głowę rozsadzał wręcz okropny ból. Siedział przywiązany do czegoś, z całkowicie unieruchomionymi nogami i rękami. Nieznacznie uchylił powieki, ale zaraz je zamknął gdy oślepiło go jasne światło. Odetchnął głęboko i spróbował jeszcze raz. Tym razem przyniosło to zamierzony efekt i mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu.

Zamknęli ich w czymś na wzór niewielkiego laboratorium. Nie było tu okien, panował półmrok, a pod jedną z ciemnych ścian stał długi stół na którym rozłożone było mnóstwo różnorakich narzędzi, probówek i szklanych pojemników z dziwnymi substancjami.

Jednak nie to go najbardziej przeraziło. Nigdzie nie widział Stephana. Obok niego powoli budzili się Anglicy, Marcin i Zosia, ale Antigi nigdzie nie było.

- Gdzie my jesteśmy? - wycharczała nieprzytomnie Zośka.

Blain chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie w rogu pomieszczenia otworzyły się szeroko, a do środka wszedł wysoki mężczyzna. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, miał czarne włosy, sięgające ramion, a oczy ukrył za dużymi, ciemnymi okularami. Ubrany w luźny garnitur przypominał trochę włoskiego mafioso z starych filmów.

- Witam szanownych państwa - odezwał się po angielsku, podchodząc bliżej.

- Kim jesteś? - warknął Greg, próbując wyswobodzić się z więzów.

- Nazywają mnie Orionem - przedstawił się spokojnie, cały czas powolnym krokiem przemierzając pomieszczenie. - Można powiedzieć, że dowodzę tą organizacją zwaną Omegą.

- Czego od nas chcesz? - wysyczał Sherlock. Philippe z niedowierzeniem stwierdził, ze detektyw nie wydaje się być w żaden sposób poruszony zaistniałą sytuacją.

- Danych - zaśmiał się Orion. - Tych na temat broni.

- Jakich danych? - wyszeptał Marcin. Był blady jak ściana i wyglądał jakby zaraz znów miał stracić przytomność.

[End] Siatkówka? To trudny przypadek.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz