To było straszne. W momencie kiedy do jego uszu dotarł przeraźliwy krzyk, Michał poczuł się jakby coś ciężkiego uderzyło go w głowę. Poderwał się gwałtownie z łóżka i wybiegł z pokoju, modląc się w duchu by to nie było to o czym myśli.
Wpadł do pomieszczenia, w którym stacjonował Sokal, a za nim wbiegł równie przerażony Marcin.
Widok, który zobaczyli, rozbił ich serca na kawałki. Philippe Blain tulił po ojcowsku zapłakaną Zosię, próbując ja uspokoić, choć sam nie tłumił łez. Na podłodze klęczał Oskar, który kiwał się w przód i w tył, kręcą głową z niedowierzeniem. Na łóżku leżała zrozpaczona, szlochajaca Stephanie. Głowę oparła o tors męża, a jej palce błądziły po jego przeraźliwie białej twarzy.
I w tym momencie do Michała dotarło co się stało.
Stephane Antiga umarł.
– Nie – wychrypiał, zataczając się do tyłu. – Nie, nie, nie!
Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Stephane nie mógł odejść, po prostu nie mógł. To było zbyt przerażające, żeby było prawdziwe. Nie potrafił przyswoić informacji o śmierci trenera. Przed oczami przeleciały mu wszystkie treningi, wspólne mecze, te wygrane i te przegrane. Nie płakał, był w zbyt wielkim szoku, podobnie jak stojący obok Możdżonek, który był blady jak ściana i pustym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt w przestrzeni, bezgłośnie poruszając ustami.
Ale w tym momencie stało się coś, czego się nie spodziewali.
Nagle Stephane otworzył usta i zachłysnął się powietrzem. Zaczął się krztusić, desperacko próbując złapać oddech. Przerażona Stephanie odskoczyła od męża, za to Sokal momentalnie znalazł się przy nim. Lekarz podniósł go tak, by plecami oparł się o ścianę, co odrobinę pomogło. Jednak Antiga nadal kaszlał przeraźliwie, dodatkowo zaczął strasznie się trząść.
– Co się dzieje?! – zapytała historycznie Stephanie.
– Odtrutka jednak działa– odpowiedział szybko. – Philippe, dzwoń po karetkę! – nakazał – teraz się przydadzą.
Blainowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Drżącymi dłońmi wykręcił odpowiedni numer, a sekundę później zaczął coś szybko tłumaczyć po francusku.
Kolejne minuty wlekły się niemiłosiernie. Stephane cały czas walczył sam ze sobą, próbując złapać oddech. Sokal starał się jakoś mu to ułatwić, ale nie wiele mógł zrobić. Cały czas obok męża siedziała Stephanie, która patrzyła na niego z przerażenie, ale też nadzieją w oczach. Zosia za to chodziła w kółko po pokoju, co chwilę nerwowo spoglądając na zegarek.
W końcu jednak pojawiła się upragniona pomoc. Siatkarze, którzy dostali polecenie zostać w swoich pokojach, by nie blokować i tak wąskiego korytarza, teraz stali w drzwiach i nerwowo czekali, aż zobaczą swojego trenera.
Ratownicy podali Stephanowi tlen, który od razu ułatwił mężczyźnie oddychanie. Szybko przenieśli go do karetki, a razem z nimi pojechała Stephanie, oraz Sokal, jako lekarz, który wiedział co się dzieje i Zosia, która robiła za tłumacza.
Nie było łatwo, organizm Antigi nadal walczył, ale w końcu udało się. Złapał oddech, jego serce zaczęło normalnie pracować.
A przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Wiedzieli, że dopóki Stephane się nie obudzi niczego nie mogli być pewni.
Nawet tego, czy dożyje następnego ranka.
***
James Moriarty już dawno przestał zastanawia się, jaki jeszcze poziom głupoty osiągnie Scotland Yard. Po prostu w pewnym momencie stwierdził, że to bez sensu i zaczął przyglądać się ich porażkom, za każdym razem uśmiechając się przy tym chytrze.
Siedział właśnie w bazie w północnej Szkocji i w spokoju przysłuchiwał się rozmowie dwóch brytyjskich inspektorów. Założenie podsłuchu w gabinecie jednego z nich było wręcz dziecinnie proste, zresztą podobnie jak inne dotychczasowe działania. Bazę w Szkocji i na Dominikanie znalazł bez większych trudności, już nie mówiąc o wykradnięciu informacji z dziennika młodego Blaina. Jedyne co mu teraz pozostało, to dowiedzenie się gdzie dokładnie znajduje się ostatnia baza. Nie lubił się za bardzo wysilać, wiec postanowił po prostu zaczekać, aż ktoś inny ją znajdzie, a potem po prostu szybko ją przejąć.
Znów wsłuchał się w dialog i roześmiał się kpiąco. Mężczyźni właśnie mówili o tym jak te informaje uchronić przed Omegą. Zachowywali się tak, jakby zupełnie zapomnieli, że w tej grze jest jeszcze trzeci gracz.
Bardzo sprytny gracz.
– Gdzie dwóch się biję, tam trzeci korzysta – wyszeptał.
***
Siatkarze czekali. Czekali na dwie rzeczy – autobus, który miał ich zawieść na lotnisko i na, zdecydowanie ważniejsze, informacje o stanie Stephana Niby Philippe opowiedział im o niezwykłym powrocie do żywych Antigi, ale wiedzieli też, że nadal jego stan jest ciężki i niczego nie mogą być pewni.
Trzeba było jednak zająć czymś myśli, więc Marcin Możdżonek postanowił jeszcze raz sprawdzić czy na pewno wszystko spakował. Przetrząsnął więc plecak, sprawdził walizki i... odkrył, że znów zniknęły gdzieś jego buty.
– Zator, do mnie, ale to już! – krzyknął, zirytowany wybiegając na korytarz.
Libero niepewnie wychylił się ze swojego pokoju.
– Co się stało? – zapytał.
– Sam dobrze wiesz co się stało – Możdżonek podszedł do niego powoli. – Gdzie. Są. Moje. Buty? – Chwycił chłopaka za kołnierz i nieznacznie podniósł.
– Nie mam pojęcia – wychlipał Paweł.
– A myślałem, że już ci przeszło – środkowy pokręcił głową z dezaprobatą.
– Tylko, że ja naprawdę ich nie wziąłem – Zatorski zrobił najbardziej błagalną minę na jaką było go stać. – Proszę, uwierz mi.
Marcin powoli opuścił go na ziemię i przez chwil przyglądał mu się podejrzliwie.
– Na razie ci nie wierzę – zaczął powoli – Ale jak mi je znajdziesz w ciągu pół godziny, to może ci wybaczę.
Zati spojrzał na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę przetwarzał to co usłyszał, a kiedy już dotarło do niego, że dostał szansę, uśmiechnął się szeroko.
– Dziękuję! – wykrzyknął rozradowany. – Zobaczysz, znajdę je, przecież nie mogły tak po prostu zniknąć – dodał po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł w tylko sobie znanym kierunku.
Przez kolejne dwadzieścia minut Zati szukał. Przeszukał dokładnie cały hotel, pokoje swoich kolegów, zajrzał nawet do kuchni i na dach. Butów jednak nigdzie nie było. Już miał się poddać, kiedy przypomniał sobie, że przecież nie zajrzał do pokoju właściciela obuwia.
Cicho i ostrożnie wszedł do pokoju Marcina. W środku panował wręcz nieprzyzwoity porządek, nigdzie nie leżał nawet mikroskopijny papierek. Paweł powoli podszedł do łóżka i zajrzał pod nie.
I wtedy prawie krzyknął z radości.
Pod łóżkiem leżała bowiem para olbrzymich, biało–czerwonych butów.
Uradowany libero wziął je szybko i wciągu sekundy znalazł się na korytarzu.
– Mam je, Marcin! Udało mi się! – krzyknął, wymachując znaleziskiem na prawo i lewo.
– Gdzie były? – zapytał środkowy, biorąc od kumpla swoją własność.
– Pod łóżkiem! Twoim łóżkiem!
– Sprawdzałem tam tysiąc razy – mruknął Możdżonek, nadal nie wierząc w to co słyszy.
– Wzrok ci się pogorszył – skwitował Zati. – Starzejesz się stary – poklepał kolegę po plecach po czym odszedł, chichrając się pod nosem.
CZYTASZ
[End] Siatkówka? To trudny przypadek.
AdventureCoś dziwnego dzieje się w polskiej kadrze. Ilość nienormalnych zdarzeń przekroczyła wszelkie możliwe normy, a zgrupowanie spokojnie można nazwać jednym wielkim cyrkiem. Zdesperowani trenerzy postanawiają sięgnąć po broń ostateczną - zaprzyjaźnioną i...