Rozdział 25

34 1 0
                                    

Oskar chodził w kółko po swoim pokoju. Denerwował się, cholernie się denerwował. Minęły cztery godziny od kiedy otrzymał wiadomość od Artura, a oni nadal nie mieli żadnych wieści z „frontu".

– Usiądź, bo zaraz dziurę w podłodze wychodzisz – powiedział Robert, drugi statystyk, podnosząc wzrok znad czytanej książki.

– Martwię się o nich, nie mogę? – żachnął się Kaczmarczyk. – Zresztą i tak nie mógłbym się na niczym skupić.

Robert przewrócił oczami, z hukiem zamknął książkę i westchnął zrezygnowany.

– Nic nie możemy zrobić – mruknął – Chyba, że wiesz gdzie są i zamierzasz ich uwolnić? – zapytał ironicznie.

– Nie – westchnął Oskar, opadając na krzesło. – Ale nie potrafię tak siedzieć bezczynnie i nic nie robić.

– Możesz iść pograć z chłopakami w karty – zaproponował bez większego przekonania Robert. – Sorry, ale na razie możemy tylko czekać.

***

Mimo niepokojących wieści z Kalingradu, Zosia nie przerwała swojej misji, pozostawiając los reprezentacji w rękach zaufanych ludzi z M.I.6. Sama za to pojawiła się w Paryżu w rodzinnym domu Stephana, gdzie na strychu znajdowały się rzeczy Haveline.

Starsi państwo Antiga, a zarazem jej byli opiekunowie, przyjęli ją z otwartymi ramionami, nie zważając na to jak późno jest pora i że Zosia pojawiła się w ich domu w sprawach służbowych. Pozwolili całej trójce pracować w spokoju i jedynie pani domu wcisnęła Sherlockowi talerz pełny ciasteczek, twierdząc, że detektyw jest zdecydowanie zbyt blady.

Zośka doskonale wiedziała czego szuka. Od razu zabrała się do przeszukiwania pudeł z książkami i zeszytami. Z triumfem wyłowiła ze sterty powieści dwa notatniki oklejone niebieskim papierem.

– To pamiętniki Hav – powiedziała, podając znaleziska Gregowi. Ten otworzył jeden z nich, chcąc zacząć czytać, ale zdał sobie sprawę, że po francusku nie rozumie ani słowa.

– Będziesz musiała potem je przeglądnąć – Odłożył zeszyty na ziemię. – Jest tam coś jeszcze ciekawego? – zapytał, zaglądając do pudła.

Zosia zaczęła wyciągać kolejne książki, szukając czegoś ciekawego. W pewnym momencie w jej ręce trafił gruby, oprawiony w skórę, notatnik. Zmarszczyła czoło ze zdziwieniem; Haveline nie lubiła skóry i wszystkie swoje skoroszyty obklejała kolorową tekturą.

Otworzyła zeszyt na pierwszej stronie i aż wydała z siebie okrzyk zdumienia. Na biały papierze, czarnym atramentem zostało wykaligrafowane imię i nazwisko właściciela.

– Arsene Blain – przeczytała, nadal nie wierząc w to co widzi. Odwróciła się do równie zszokowanego Lestrada i nie poruszonego niczym Holmesa.

– Tak myślałem – mruknął. – Znaleźliśmy to czego szukaliśmy.

***

Stephane siedział ukryty za wrakiem samolotu i razem z Arturem i Karolem, czekał. Tak naprawdę nie wiedział na co czekają, ale nie byli na razie wstanie wymyśleć jak przedostać się do środka budynku.

Ze złością uderzył pięścią w ziemię. Nie cierpiał takiej bezsilności, niemożności zrobienia czegokolwiek. Szczególnie, że cała ta sytuacja dotyczyła Philippa, jego przyjaciela i osoby, na której zawsze mógł polegać. Antiga wiedział doskonale, że gdyby to on znalazł się w takiej sytuacji, Blain także natychmiast rzuciłby wszystko by go ratować.

Nagle nad ich głowami rozległ się odgłos, zbliżającego się helikoptera. Skulili się pod samolotem, przekonani, że to Omega. Tak samo sądzili strażnicy, którzy nawet nie zwrócili uwagi na przelatujący pojazd.

Jednak helikopter zaczął krążyć nad ich głowami, a w końcu, ku ich zdziwieniu, zawisł w powietrzu, wbijać wokół tumany kurzu. Drzwi otworzyły się, a na ziemie zostały spuszczony cztery liny, po których zsunęli się ludzie w kamizelkach kuloodpornych, hełmach i noktowizorach.

Wybuchł chaos. Strażnicy strzelali do najeźdźców, ale nic to nie dało, bo szybko padali martwi lub ranni, pod wpływem kul nieprzyjaciela. Stephane i siatkarze skulili się pod wrakiem, próbując odciąć się od kakofonii dźwięków. Wokół nich śmigały kule, słychać było pokrzykiwania w różnych językach.

W pewnym momencie zauważył ich jeden z najeźdźców.

– Siatkarze? – zapytał, przekrzykując huk.

Pokiwali powoli głowami, podnosząc się ostrożnie, tak by nie oberwać kulką. Mężczyzna podszedł bliżej, opuszczając broń.

– Edward Dixon–Haliday, M.I.6 – przedstawił się, pokazując odznakę. – Mamy wejść do środka, odbić waszego kolegę i znaleźć notatnik – wyjaśnił. Następnie odwrócił się by zobaczyć jak wygląda sytuacja. Gdy stwierdził, że jego ludzie poradzili sobie z strażnikami, pobiegł w stronę budynku.

Stephane nie zastanawiał się nad tym co robi. Ruszył za agentem, nie zważając na to, że w środku będą czekać kolejni żołnierze Omegi. W tamtym momencie liczyło się tylko życie Philippa i zupełnie nie dochodziły do niego krzyki chłopaków czy funkcjonariuszy wywiadów, którzy chyba kazali mu zostać na miejscu i się nie ruszał.

Wbiegł do bazy, a za nim Karol i Artur, którzy nie chcieli zostawić trenera samego. W trójką podążali wąskimi korytarzami, a przed nimi biegł Edward i czterech jego agentów. Wydawali się wiedzieć dokąd podążają, bo szli pewnie przed siebie, tyko co pewien czas unieszkodliwiając kolejnych przeciwników.

W końcu dotarli do czegoś co musiało być laboratorium Omegi. W ogromnej, dwupoziomowej sali, wypełnionej komputerami, pełno było uzbrojonych przeciwników. Wśród nich, Stephane ostrzegł znajomą twarz. Pierre Blain siedział przy jednym z biurek i zgarbiony, pisał coś na kartce. Nad nim stało trzech żołnierzy, pilnujących by chłopak nie uciekł.

Nigdzie jednak nie było Philippa.

Gdy tylko pojawili się w pomieszczeniu. Otworzono ogień. Antiga i siatkarze padli na ziemię, by nie oberwać zabłąkaną kulą. Obok nich upadali kolejni przeciwnicy, którzy byli kompletnie zaskoczeni tym co się działo.

W końcu i ci pilnujący młodego Blaina, zostali zlikwidowani. Chłopak poderwał się gwałtownie, ale zaraz schylił się, unikając kuli.

– Mój tata! – krzyknął po francusku, widząc Stephana, a następnie odwrócił się i przemykając między biurkami, wbiegł do jednego z korytarzy.

Antiga i siatkarze pognali za nim.

Biegli ciemnymi korytarzami, które powoli opadały w dół. Z jakiegoś powodu po drodze nie spotkali żadnego strażnika, nikt ich nie powstrzymał. Nic nie mówili, słychać było tylko ich przytłumione oddechy.

Schodzili coraz niżej i niżej, mijając kolejne poziomy. W końcu dotarli do wąskiego, wilgotnego korytarza, w którym pachniało stęchlizną i śmiercią.

– To lochy – wytłumaczył cicho Pierre, wskazując na rząd stalowych drzwi. – Tu trzymają więźniów.

Zaczęli powoli iść do przodu, zaglądając do poszczególnych cel. Wszystkie były puste, nie licząc przemykających po kątach szczurów. Dopiero na samym końcu, trafili na zamkniętą celę. Pierre z drżącym sercem nacisnął powoli metalową klamkę.

Ku ich zdziwieniu cela nie była zaryglowana.

Otworzyli drzwi, a do środka wpadło słabe światło.

– Tato! – krzyknął Pierre, widząc swojego ojca, leżącego bez życia na ziemi. – Nie, nie, nie, nie! – Padł na kolana obok ciała i zdesperowany próbował obudzić Philippa. – Nie możesz umrzeć, słyszysz! Nie możesz!

Stojący z tyłu Stephane osunął się na ziemię i schował twarz w dłoniach. Nie udało im się, nie zdążyli. Karol i Artur patrzyli na całą sytuację nie przyjmując do wiadomości tego co się dzieje. To było dla nich za trudne, zbyt bolesne.

–Tato... – Pierre oparł głowę na piersi ojca i załkał boleśnie. – Proszę... obudź się... nie zostawiaj mnie samego... tato...

[End] Siatkówka? To trudny przypadek.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz