Rozdział 24

44 1 1
                                    

Poszukiwania w domu Blainów, powinny odbywać się w czasie obecności któregoś z mieszkańców, ale Zosia bez problemu uzyskała zgodę Philippa by zrobić to samemu.

Niestety mogli zacząć wszystko dopiero piętnastego czerwca, bo dopiero wtedy dostali chwilę wolnego od pilnowania brytyjskich oficjelów.

Pudła z rzeczami Arsene leżały na strychu niedużego domu na przedmieściach Montpellier. Były tylko trzy, więc spodziewali się szybkiego końca pracy.

– Książki, książki, jakiś jeden album i książki – stwierdził Sherlock, zaglądając do jednego z pudeł.

Zosia wzięła do ręki album i zaczęła go przeglądać. W środku były głównie fotografie przedstawiające dwóch chłopców w różnym wieku, na tle jakiś zabytków albo malowniczych widoczki.

Jednak jedno zdjęcie przykuło jej uwagę. Przedstawiało dwoje młodych ludzi, chłopaka i dziewczynę, stojących przed jakąś maszyną. Obydwoje uśmiechali się promiennie, a mężczyzna obejmował ramieniem towarzyszkę.

Od razu wiedziała, że młodzieniec to Arsene Blain.

Ale dziewczyna...

– To niemożliwe – wychrypiała.

Dziewczyną była Haveline Antiga.

– Greg, Sherlock – zwróciła się zszokowana do przyjaciół. – Chyba znalazłam coś ciekawego.

***

Czas jaki siatkarze dostali by odpocząć, upłynął w wprost zastraszającym tempie. Nim się obejrzeli, większość z nich musiała wrócić do Spały, by wkrótce wyruszyć na pierwszy turniej Ligi Światowej. Dołączyło do nich także parę nowych twarzy – zawodnicy, którzy nie załapali się na wyjazd do Tokio.

Ku ogromnej uldze Stephana, Philippa i innych członków sztabu, te dwa dni spędzone w spalskich lasach nie przyniosły żadnych niespotykanych zdarzeń. Owszem zawodnicy wariowali, żartowali i zamykali się w różnych dziwnych miejscach, ale nie było to coś z czym nie mogliby sobie poradzić.

Jednak kiedy tylko znaleźli się w autobusie zmierzającym do Kalingradu, wszystko się zmieniło.

Pojawiła się muzyką.

– Czy możecie ściszyć to cholerstwo?! – poirytowany Sokal odwrócił się do siatkarzy.

– Ale przecież to klasyka! – oburzył się Łomacz.

Lekarz wsłuchał się w słowa wesołej piosenki, a jego brwi powędrowały gwałtownie do góry.

– A dlaczego ta „klasyka" opowiada o różowym, puchatym jednorożcu, skaczącym po tęczy? – zapytał.

– On na tej tęczy tańczy, Janie – powiedział z pełną powagą Zatorski i dołączył do kolegów, którzy zaczęli intonować dziwną pieśń na cztery głosy i pojękiwanie Kłosa.

– A już prawie zapomniałem jak to jest, gdy się tęskni za Zagumnym i jego zdolnością ogarniania tej bandy – westchnął Sokal, opadając na swój fotel.

– Módl się, by Anglicy szybko odpadli z Euro i zwrócili nam Zosię – mruknął Oskar, nie odrywając wzroku od laptopa.

Kalingrad przywitał ich pogodą wręcz zabójczą. Grad wbijał się w dach autokaru z głośnym hukiem, a ostry deszcz łomotał w szyby.

– Jakie miłe powitanie – mruknął Marcin.

– Aż się wzruszyłem. – Karol udał, że ociera łzę.

Otaczający go koledzy prychnęli śmiechem.

Do hotelu dotarli bez większych problemów. W środku zaś zostali powitanie przez chłodne spojrzenie wytapetowanej recepcjonistki.

[End] Siatkówka? To trudny przypadek.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz