Rozdział 10

123 8 0
                                    

- To był sabotaż – powiedział w końcu Pierre, odchylając się na krześle.

- Sabotaż? – Philippe z niedowierzeniem spojrzał na syna. – Ale... dlaczego... kto... nie wierzę...

Chłopak westchnął głęboko, spuścił wzrok i nieznacznie przesunął przyniesiony przez siebie notes w stronę ojca. Ten wziął go nie pewnie po czym otworzył nie wiedząc co zobaczy. Przez chwilę przeglądał kolejne strony, a z każdą kartką jego czoło marszczyło się w wyrazie całkowitego zdumienia.

- Nie rozumiem – stwierdził, odkładając zeszyt. – O co chodzi?

- Arsenè nad czymś pracował. Jakiś duży, międzynarodowy projekt, którego był częścią. Coś im nie wychodziło, ale jemu udało się w końcu znaleźć rozwiązanie. – Pierre wskazał na jeden z rysunków. - Jednak ktoś, ktoś zły, chciał przejąć całość. Myślał, że jak zabije Arsenè to będzie miał łatwiejszy dostęp do jego planów...

- Nie przewidział, że zabierzemy jego rzeczy wcześniej – wyszeptał Philippe, chowając twarz w dłoniach. – Kto?

- Nie wiem. Z opisów do rysunków nie wiele wynika. Gdybym dorwał jego dziennik, ten w którym zapisywał swoje przemyślenia...

- Ale on zniknął.

Trener próbował przyswoić sobie informacje, które usłyszał, poradzić sobie z tym, że stare ran na nowo zostały rozdrapane. To było trudne, nawet bardzo trudne.

- I co teraz? – zapytał.

- Nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. – Jak będę w Japonii to spróbuję rozgryźć o co w tym wszystkim chodzi.

Obydwaj wstali, zbierając się do wyjścia.

- Uważaj na siebie, synu.

- Ty też, tato.

***

- Jak ja kocham tę halę – krzyknął Paweł Zatorski, rzucając się na parkiet w Tauron Arenie. – Jest taka duża, taka nieokiełznana, taka... magiczna!

- Chyba zrozumieliśmy, Zati. – Kubiak rzucił swoją torbę na jedną z ławek i wziął się za rozgrzewkę.

- Czy ty bronisz mi wyrażać swoją opinię?

- Nie... Tylko staram się chronić naszą psychikę.

- Twierdzisz, że jestem niebezpieczny?

- Eee... Może...

- Foch! Z przytupem i melodyjką.

Kubiak tylko pokręcił głową i spojrzał pozostałych chłopaków, szukając informacji jak porazić sobie z fochem libero. Ci jednak rozłożyli bezradnie ręce – to po prostu trzeba przeczekać.

W tym momencie na halę wkroczył Stephane. Choć rany na plecach nadal bolały przy każdym ruchu, to jednak on starał się prowadzić treningi tak jak robił to wcześniej. Także siatkarze wrócili już do normalnego myślenia i starali się nie przypominać sobie o tym co stało się w Spale. Teraz najważniejsza była siatkówka i to na niej należało się skupić.

- Dobra, chłopaki. Zaczynamy.

***

- Lestrade!

Sherlock wpadł do gabinetu Grega i gwałtownie zatrzasnął za sobą drzwi, nie zwracając uwagi na to, że za nim próbował do środka wejść jeden z młodszych policjantów ( co skończyło się dla niego nabitym guzem).

- Tak, Sherlocku? – Inspektor nawet ni oderwał wzroku od przeglądanych raportów.

- Znalazłem!

- Ale co?

- Chyba raczej kogo.

- To kogo?

- Moriartiego! Był w Szkocji, to na pewno ma jakiś związek z tym co stało się w Smale. Musisz tam ze mną jechać.

- W Spale, Holmes, w Spale – westchnął Greg po czym skrzyżował ręce na torsie i spokojnie spojrzał na detektywa. – Wysłałem do Polski grupę specjalistów, inna grupa przeszukuje archiwum, cały Scotland Yard postawiony jest w stan gotowości, a do tego jeszcze dochodzą stare sprawy. Naprawdę nie mam ani czasu ani ludzi, by sprawdzać twoje domysły, już i tak dostałem po głowie za ten nagły urlop i gdybyśmy czegoś ni odkryli to pewne wyleciałbym na zbity pysk.

Sherlock przeklną pod nosem, wydał z siebie jęk zawodu i opadł na krzesło przy biurku. Siedział tak przez chwilę, myśląc nad czymś intensywnie.

- Mark by się zgodził – powiedział w końcu beztroskim tonem, niby od niechcenia przyglądając się swoim paznokciom.

Greg najpierw gwałtownie wciągnął powietrze, a potem powoli je wypuścił. Zmarły przyjaciel? Sherlock użył mocnego argumentu.

- Wiesz – zaczął powoli – są dwie rzeczy którą różnią, a raczej różniły, mnie i Marka Krasickiego. Po pierwsze: jego nie trzymały papierki, procedury i inny dyrdymały.

- A druga rzecz?

- Ja nie wącham kwiatków od spodu, mając wszystko głęboko gdzieś.

Holmes uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na inspektora. Mierzyli się tak wzrokiem przez dobre kilka minut, ale w końcu Greg uniósł ręce, pokazując, że się poddaje.

- Niech będzie. Jadę z tobą.

***

Michał Kubiak i Fabian Drzyzga mieli się wybrać po wodę. Tylko i wyłącznie po wodę. Niestety ich orientacja w terenie pozostawiała wiele do życzenia i teraz krążyli po wąskich korytarzach Tauron Areny zastanawiając, gdzie na kapelusz Wagnera są!

- Jeśli dobrze myślę, to jeśli pójdziemy tym korytarzem to dotrzemy do głównego holu – stwierdził Fabian, pokazując na wąskie przejście po ich prawej stronie.

- Niby skąd to wiesz – prychnął Dzik, siadając na ziemi.

- Przeczucie. – Drzyzga wzruszył ramionami.

- Powiedzmy, że ci ufam – westchnął Michał.

Obydwaj ruszyli korytarzem, który co chwilę zakręcała, a to w prawo, a to w lewo. W końcu jednak dotarli do jakiś schodów, które pięły się ostro w górę.

Nie mając za bardzo wyboru, siatkarze zaczęli powoli wspinać się o góry. Wspinali się i wspinali, a końca nadal nie było widać. Zaczęli coraz bardziej się denerwować, szczególnie, że obiecali Stefanowi, że zaraz wrócą.

Jednak w końcu dostrzegli, kończące schody, szare drzwi. Pchnęli je z całej siły, a one otworzyły się z głuchym skrzypnięciem.

- Wow...

Tylko byli wstanie powiedzieć zawodnicy, kiedy przekroczyli próg drzwi. Trafili bowiem na nieduży taras znajdujący się na dachu Tauron Areny, z którego widać było prawie cały Kraków. Był to widok naprawdę niezwykły i przez dobre kilka minut nie mogli oderwać wzroku od panoramy miasta. 
Pierwszy otrząsną się Kubiak. 
– Dobra, wracamy. 
Odwrócił się na pięcie i podszedł do drzwi z zamiarem otworzenia ich. Pociągnął za klamkę raz, potem drugi raz, a potem nawet i trzeci, ale one stawiały zaciekły opór i nie miały zamiaru się otworzyć. 
– Wiesz co, Fabio – zwrócił się do rozgrywającego. – Chyba tu utknęliśmy. 
– No fajnie. 

***

17 października 2000 Chyba coś odkryłem. Wczoraj, w środku nocy, szedłem do kuchni po wodę i w korytarzu na pierwszym piętrze wpadłem na Martę, kobitkę z działy łączności. Była całkowicie rozbudzona i na dodatek niosła jakieś papiery. Gdy zapytałem ją co robi, zaczęła się wykręcać dokumentami do uzupełnienia czy czym takim. Była bardzo zdenerwowana. Kłamała. W domu spokój. Nawet Pierre przestał wdawać się w bójki. Hav wyjechała na parę dni do brata. Niby mam w końcu święty spokój, ale w całej bazie jest jakoś tak... pusto. Chyba mi jej brakuje. Dobra, zaczynam bredzić. Kończę.

[End] Siatkówka? To trudny przypadek.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz