5. Whole lotta love (wersja stara)

3K 165 98
                                    

[randki, spotkania i nie-randki]

„Wanna whole lotta love."

-Led Zeppelin

INFO: Rozdziały 1-4, które opublikowałam wieki temu, zostały już poddane operacji plastyczno-stylistycznej i były w miarę reprezentacyjne. Rozdziały 5-15 na lifting wciąż jeszcze czekają (ten rozdział jest do połowy poprawiony, a do połowy nie). Do końca maja powinna pojawić się poprawiona Piątka, a do końca wakacji - reszta rozdziałów, do piętnastego. Najwięcej pracy wymagają rozdziały 5-7, dlatego po ich ukończeniu "prace remontowe" trochę ruszą. Za stan starych rozdziałów przepraszam i proszę o wyrozumiałość, jeśli pojawią się jakieś niezgodności z rozdziałami 1-4, a następnymi. W trakcie poprawek wszystko zostanie skorygowane.


─ Chyba masz gorączkę, wiesz? - zaniepokoiła się Dorcas i przyłożyła jej zlodowaciałą rękę do czoła. – Musisz mieć. Inaczej nie ubrałabyś się... w ten sposób na randkę.

Lily zrobiła urażoną minę. Naprawdę nie miała pojęcia, o co chodzi Dorcas – w końcu wypady do Hogsmeade były jedną z nielicznych okazji, kiedy można zrzucić z siebie gryzące polówki, kamizelki, szaty i spódniczki, wchodzące w skład mundurka, i ubrać swoje własne, najbardziej ulubione rzeczy. Według niej ubranie się w jakąś tandetną bluzeczkę i miniówkę z cienkimi, cielistymi rajstopami byłoby nie dość, że niepoważne (no bo kto z własnej, nieprzymuszonej woli rezygnuje z okazji ubrania czegoś wygodnego i w dobrym guście?), to jeszcze w pewien sposób kopiowało styl Piękności i w jakimś ułamku robiło z ciebie Piękność, a tego każdy o własnym zdaniu i rozumie chciałby raczej uniknąć.

Słowem – Evans nie miała zamiaru rezygnować ze swojej białej, trochę workowatej koszulki z czarnym napisem, którą jej siostra nazwała „szmatą do podłogi", ukochanej katany i spodni moro, nie wspominając o jedynych liczących się w jej garderobie butach – glanach z czerwonymi sznurówkami, które wprawiały Dor w stan politowania.

─ To nie jest randka ─ przypomniała jej Lily zgorszonym tonem. – A nawet gdyby była, nie ubrałabym się w nic innego.

Ale do Dor komunikat „to jest nie-randka" nie dotarł, tak samo jak dwieście poprzednich komunikatów o identycznej treści, które zielonooka do bólu powtarzała przez cały weekend, od piątku do dzisiejszego poniedziałku. Jej zachowanie sprzyjało sporadycznym „załamaniom formy" Lily, takim jak dziwne napady paniki, czego najsłynniejszym był ten z soboty. A Lily zapisała go tak w swoim pamiętniku:

7 września, sobota, dormitorium numer 4:

Wiecie, naprawdę nienawidzę sobót. Emma mówi, że zawsze w te dni zachowuję się jakbym miała robaki w tyłku, wszystkich budzę i idę przymilać się do McGonagall (co jest bzdurą, bo zaczęłam praktykować zawodowe przymilanie się dopiero w tym semestrze, a więc miałam JEDNĄ, dokładnie JEDNĄ okazję, żeby faktycznie mieć w soboty robaki w dupie, co jest zdecydowanie za rzadko, by nazwać to ZAWSZE), a dzisiaj wyglądam jak śmierć na chorągwi. Nie rozumiem jej – tu akurat spokojnie można powiedzieć, że ZAWSZE jestem blada. Mój mugolski pediatra twierdzi, że to przez brak białka w organizmie i że dieta wegetariańska w moim wieku jest śmieszna.

Bla, bla, bla.

I wiecie, z początku ten dzień wydawał się być normalny – faktycznie przymiliłam się do McGonagall, która kazała mi iść do Pomfrey, bo jestem blada jak ściana (tak, słyszałam już to dzisiaj, pani profesor), ale początki podlizywania się to eksperymentowanie, więc, no, wiadomo, że nie od razu odniosę wielką wiktorię. Potem władowałam Baxendale' owi i Kruise' owi szlaban za bójkę na korytarzu, a na koniec wydarłam się na Blacka, bo... nie wiem, coś tam zrobił- ale to tylko gra. Gra aktorska- zapewne na wysokim poziomie, bo nikt się nie zorientował, że naprawdę zaraz mój mózg i reszta ciała eksploduje.

Hogwart z tamtych lat (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz