[w którym odbywa się Ognisko Tłuczka]
„Nie mogę teraz myśleć. Pomyślę o tym później, kiedy będzie mi łatwiej, kiedy nie będę widziała jego oczu."
- Margaret Mitchell/Przeminęło z wiatrem
COKEWORTH, SURREY, 1960
Kilka minut po wschodzie słońca na brzydkiej, pustej ulicy Cokeworth, zza szarej, przemysłowej mgły, wyłoniła się zakapturzona postać, niby pająk przedzierający się przez żmudnie utkaną przezeń pajęczynę. Słońce nieśmiało przywitało owego przybysza wczesnymi, różowozłocistymi promieniami, które odbiły się od bladej, posągowej twarzy kobiety i zdradziły jej tożsamość.
Blondynka w szmaragdowej szacie, o arystokratycznych rysach i zimnych oczach, z ociąganiem uniosła swoją dłoń, foremną i aksamitną jak u Wenus z Arles, i zakryła łzawiące oczy. Była to świeżo upieczona pani Prewett, w tych stronach znana wciąż jednak jako panienka Lukrecja Black. Słońce wzniosło się jeszcze wyżej na niebie, tym razem rażąc niemowlę, które kobieta tuliła do piersi.
Od ostatnich odwiedzin Lukrecji w Cokeworth minęło kilka miesięcy. Choć w życiu kobiety zmieniło się wszystko, to miasto pozostawało dokładnie takie samo... Wychodząc z nędznego Spinner' s End, dotarła wreszcie do ładniejszej i bardziej zadbanej ulicy, której bieda nie pukała tak bardzo do okien.
Ethan powiedział jej o swojej niedawnej przeprowadzce, ale nie wiedziała do końca, gdzie powinna go szukać. Poprosiła go co prawda o szczegółowy adres, ale nie otrzymała odpowiedzi – biedactwo, zapewne obawiał się, że Lukrecja będzie go nachodzić. I całkiem słusznie, pomyślała. Szkoda tylko, że nie domyślił się, iż nie odpuszczę tak łatwo.
Właśnie wracała od Ryana Steele'a, najlepszego kumpla Ethana, a także i jej dobrego znajomego, z którym utrzymywała bliski kontakt kilka lat temu. Otrzymała jedynie nazwę ulicy, do której dopiero co dotarła. Jeśli chodzi o numer domu, Ryan podrapał się tylko po głowie i radził szukać jakiegoś ładnego, białego budynku ze sporym ogródkiem. Opis ten pasował do niemal każdego domu na Golden Road. Lukrecji nie pozostawało nic, jak rozglądać się za domem po tabliczkach z nazwiskami. Steele- Ted i Esther. Clearwater- Anna i Jared. Prince- Lissa. Fell- Elizabeth i Mark. I... Evans- Ethan i Mary. To tutaj.
W istocie ładny to był domek, usadowiony wśród podobnych jemu sobowtórów na schludnej ulicy, emanował jednak własnym, niezaprzeczalnym urokiem. Śnieg opatulił dach i wszystkie ogołocone z liści rośliny, jakoby słodka, puszysta wata cukrowa. Ze środka dało się słyszeć pojedyncze nuty (Ethan pewnie znów przygrywał na pianinie) pomieszane z odgłosami dnia codziennego – łoskotem przesuwanych przedmiotów, śmiechem dziecka, lamentem Mary, szmerem telewizji. Uśmiechnęła się w duchu, czując przyjemne ciepło rozchodzące się od jej serca przez całe ciało. Zawsze robiło jej się miło, kiedy przyglądała się z boku codziennej, rodzinnej sielance Evansów, takiej, jakiej ona i Ignatius za nic nie potrafili stworzyć we własnych czterech ścianach. Stojąc pod domem, zastanawiała się, czy nie wypadałoby zadzwonić (bo do tego chyba służył ten śmieszny przycisk przy bramie!), stwierdziła jednak, że przecież równie dobrze drzwi może otworzyć ta ruda zołza, a wtedy ciężko byłoby wytłumaczyć, dlaczego Lukrecja nachodzi swojego byłego partnera z niemowlakiem na rękach. Zdecydowała, że lepiej zrobić to po swojemu.
― Alohomora – mruknęła i uciszyła dziecko.
Furtka otworzyła się natychmiast, więc bezzwłocznie przekroczyła próg posesji i udała się w kierunku tarasu. Wtedy uświadomiła sobie, że lepiej przejść przez wejście od strony kuchni, skąd dobiegały dźwięki pianina. W podskokach udała się na tyły budynku. Wyglądając przez okienko, zobaczyła samotnie siedzącego blondyna o zielonych, migdałkowych oczach, zajętego gryzdaniem po blokach nutowych i raz po raz sprawdzającego na ogromnym instrumencie, jak brzmi utworzona przez niego całość. Ethan. Serce zaczęło łomotać w jej piersi, jak za każdym razem, gdy go widziała. Czy ten urok kiedykolwiek przestanie na nią działać? Trzykrotnie stuknęła w okno. Mężczyzna odwrócił się, podrapał się po głowie i wstał na równe nogi, żeby jej otworzyć drzwi. Nie wyglądał jednak na zadowolonego z tej wizyty ― tym bardziej, kiedy zobaczył dziecko.
CZYTASZ
Hogwart z tamtych lat (1)
Fanfic"Mówi się, że kobiety kochają tych, którzy je kochają. To nieprawda. Ulegają one temu, który mówi im, że ulegną" - Lew Tołstoj. Pierwsza (poprawiana!) z trzech części prawdopodobnie najdłuższego opowiadania o Huncwotach na polskim Wattpadzie. Lily...