2. Noce letnie

7.8K 297 403
                                    

[w którym wszyscy się kłócą]

„Letnie dni mijają jak sny... a co dopiero letnie noce!"

-Summer Nights, Grease (musical)


Szósty zmysł Marleny podpowiadał jej już, że zbliża się pora stosowna do wstania i obudzenia dziewczyn, bo same na pewno tego nie zrobią. W związku z tym, że w ich dormitorium nie istniało coś takiego jak budzik, dziewczyna zawsze czuła się odpowiedzialna za wyrwanie przyjaciółek z objęć Morfeusza, chociaż nie należało to do łatwych zadań. Dorcas na przykład nieświadomie rozpychała się łokciami, gdy ktoś ją budził, przez co przypadkiem nabiła przyjaciółce kilka sińców. W takich warunkach naprawdę ciężko być tą, która budzi się najwcześniej.

Wiadomo jednak, że McKinnon, jak każdy inny człowiek, również lubiła od czasu do czasu dłużej sobie pospać, a żeby się zmotywować do gwałtownej pobudki, pewnie grubo przed czasem, liczyła zawsze do dziesięciu, a potem unosiła zmęczone powieki i jęczała głośno. Obróciła się na drugi bok.

Raz, dwa, trzy... Czemu tu jest tak jasno?

Cztery, pięć sześć... Czy to słońce tak ją praży w twarz?

Siedem, osiem... Czy ona w ogóle leży na łóżku?

Dziewięć... Gdzie zapach mazideł Emmeliny, który zawsze roznosi się w dormitorium numer cztery?

Dziewięć i pół... Czemu Dor nie gada przez sen? Czemu nie słychać cichej muzyki spod łóżka Lily?

Dziesięć.

Mara zamrugała i otworzyła powieki. Całą siłą woli zmusiła się, żeby nie krzyknąć. Nie była w swoim dormitorium... Leżała na jakieś podmokłej ziemi, która pobrudziła jej polówkę i czerwono-złoty krawacik. Jej włosy nie były schludnie przeczesane i podtrzymane opaską albo wsuwkami, tylko poczochrane, naelektryzowane, brudne i klejące od jakieś śmierdzącej breji... chyba od krwi. Ale, na Boga, skąd tu się wzięła krew?

Dopiero po kilku głębokich wdechach, zorientowała się, że plamy krwi zaschły też na jej kołnierzyku bluzki, a w buzi coś strasznie ją szczypie. Przyłożyła rękę do ust, lekko też się przy tym unosząc, i rozejrzała się po okolicy. Bez wątpienia obudziła się w jakimś lesie, sądząc po kilkudziesięciu drzewach, które zobaczyła w linii prostej. Przypominał jej trochę ten lasek, w którym zgubiła się z siostrą, gdy miała pięć lat, a potem Ann wpadła do jakiegoś dołka i złamała nogę. Ale nie mogła być tu znowu... Przecież dopiero co zaczął się Hogwart... Czy ona nie powinna...

O, Merlinie. Nagle wszystko jej się przypomniało.

Pokłóciła się z Emmeliną.

Rozmawiała z Remusem.

Zaatakował ją wilkołak.

Wybawili ją Ślizgoni, a potem zostawili jak robaka, całą we krwi. Ci Ślizgoni... Użyli wczoraj czarnej magii. Na jej oczach. Jednak nie mogła sobie przypomnieć, do dokładnie zrobili.

Po krótkim rekonesansie własnych strat, oszacowała, że złamała wczoraj lewą rękę i skręciła kostkę, jest cała poobijana, chyba przegryzła sobie język do tego stopnia, że czubek jej odpadł i możliwe, że wybiła sobie jakiegoś zęba, a może nawet kilka zębów, bo tak boli ją w ustach. Słowem – nawet gdyby się uparła i zawzięła, na co nie miała ochoty, nie było mowy, żeby własnymi siłami doczołgała się do Skrzydła Szpitalnego. Ale... Nie powinna być tu sama.

Ciężko dysząc uniosła głowę do góry i zobaczyła leżącą pod drzewami postać, mocno splecioną linami. Wiedziała o niej jedno – to on był wczorajszym napastnikiem, którego Avery potraktował tak, jak ją, ten... wilkołak. Wcześniej podejrzewała, że to jakiś starszy człowiek, którego z pewnością nie miała przyjemności poznać, a teraz wszystko wskazywało na to, że to uczeń Hogwartu, gdzieś w jej wieku. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś... taki mógł się z nimi uczyć. Mimo wszystko musiała go obudzić i poprosić o dolewitowanie do pielęgniarki. Sama przecież nie mogła tego zrobić.

Hogwart z tamtych lat (1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz