[niebezpieczne związki]
„Każdy człowiek ma prawo wątpić w swoje powołanie i czasem zbłądzić.
Nie wolno mu tylko o nim zapomnieć."
-Paulo Coelho
W życiu zagubionego człowieka pewnego dnia ktoś puka do drzwi. Zagubiony idzie otworzyć, wciąż niepewny, czy tym razem wybiera prawidłową drogę, a gdy drzwi stają otworem, ich śladem idą i oczy. Pewne wydarzenia potrafią zamienić niepoukładany labirynt życia w istną apokalipsę. Pewne przeżycia na zawsze zmieniają nasz światopogląd. Pewne osoby odwracają kierunek naszego postępowania o sto osiemdziesiąt stopni. Bezpowrotnie.
***
James przechadzał się bez sensu po całej rozciągłości korytarza na czwartym piętrze, w dodatku bez peleryny-niewidki, bez Mapy Huncwotów, w niezbyt trzeźwym stanie. Zapomniał nawet o minimalnej ostrożności, jaką było nasłuchiwanie czy nikt się nie zbliża- szlaban miał gwarantowany. Nie to jednak zaprzątało teraz jego głowę. Zbliżył się do ciężkiego okiennego parapetu i przerzucił wzrok na piękną poświatę okrągłego księżyca. Sam widok zsyłał do jego podświadomości znajome wycie wilka. To była pierwsza pełnia odkąd opanował animagię, na której nie towarzyszył Lupinowi. Nawiał nawet raz ze Skrzydła Szpitalnego byle tylko nie przegapić transformacji przyjaciela. A teraz? Żeby miał chociaż dobre usprawiedliwienie- nie, to zawsze była Evans. W tej chwili naprawdę się na nią gniewał- chociaż gniewanie się na tę rudowłosą osóbkę nie wchodziło w jego naturę.
Przez głowę przechodziły mu różne myśli- przede wszystkim powoli zgadzał się z Syriuszem- Evans z całą pewnością była egoistyczna, apodyktyczna i samolubna. Cisnęły mu się w usta coraz to gorsze określenia, ale w porę się powstrzymywał. Nie chciał wyjść na hipokrytę. Przecież zdawał sobie sprawę z jej usposobienia od początku... nigdy nie przeszkadzały mu jej wady- wręcz przeciwnie, uwielbiał jej charakter. Nie pierwszy raz zalazła mu za skórę, ale zawsze jej wybaczał i w głębi serca nie potrafił być na nią zły. Być może w tym leżał cały błąd? Może naprawdę stał się "chłopcem na posyłki"? Może gdyby raz postawił się tej złośnicy, przestał zgrywać łagodnego baranka zaczęłaby liczyć się z jego uczuciami? Westchnął ciężko. Jego życie naprawdę pokomplikowało się odkąd upatrzył sobie Evans jako przyszłą, potencjalną dziewczynę. Wyróżniała się wśród innych nietypową urodą i brakiem banalności, niejednokrotnie zaskakiwała go swoimi przesadnymi reakcjami, nietypowym poglądem na świat i miłość, intelektem i niekwestionowaną odwagą. Dziewczyna idealna- no może, gdyby nie była taka wredna i niedostępna.
-Zdajesz sobie sprawę, że gnijesz tu już godzinę?- usłyszał znajomy, protekcjonalny mezzosopran pewnej brunetki. Tylko jedna osoba mówiła z taką wyższością.
-Jo.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Jo Prewett- śliczna Ślizgonka z oczami koloru lapisu lazuli, roznosząca przyjemną woń lukrecji- siedziała na parapecie kilka okien dalej, a na jej twarzy jaśniał lekki uśmiech. Do tej pory nie widział jej szczerze uśmiechniętej. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej, rozjaśnione w świetle księżyca, walory urody. Emanowała z niej dziwna energia, zupełnie jakby była wilą czy innym magicznym stworzeniem z aurą, ale w jakiś inny, bardziej złowrogi sposób. W jej tęczówkach odbijały się dziwne kształty, zdawały się być odległe, zupełnie jakby dziewczyna odpłynęła w głąb swoich marzeń. Wiedział jednak, że to nierealne- kto jak kto, ale Jo Prewett z całą pewnością nie była marzycielką. Musiała szperać mu w myślach.
CZYTASZ
Hogwart z tamtych lat (1)
Fanfiction"Mówi się, że kobiety kochają tych, którzy je kochają. To nieprawda. Ulegają one temu, który mówi im, że ulegną" - Lew Tołstoj. Pierwsza (poprawiana!) z trzech części prawdopodobnie najdłuższego opowiadania o Huncwotach na polskim Wattpadzie. Lily...