-Dean, Wstawaj!
-Mamo, jeszcze 5 minut-jęknąłem z desperacją.
-Dean!- kurde, to nie mama. Westchnąłem i zwlokłem się z łóżka idąc do łazienki.
- Daj mi 5 minut- mruknąłem. Umyłem zęby i zacząłem się ubierać. Wyszedłem i wpakowaliśmy się do Impali. Wstukałem współrzędne na GPSie.
"She's my Cherry pie.."
Przy dobrej muzyce dojechaliśmy do miejsca docelowego. Wysiedliśmy przed opuszczoną kopalnią węgla. Wygląda to jak miejsce akcji horroru z nienajgorszą fabułą. Wypakowałem z bagażnika 4 pistolety na srebrną amunicję i 2 z nich wręczyłem Casowi. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem ale ostrożnie wziął to, co mu podałem. Błagam, tylko nie mówcie, że ten człowiek nie umie się posługiwać bronią palną!
-Wiesz jak się tym posługiwać, prawda?
-Nie przepadam za używaniem tego ale potrafię- jak już mówiłem, on jest kosmitą. Największej frajdy nie lubi. Wyjąłem z bagażnika srebrne sztylety, które trzeba będzie wbić w serce tego gówna. Zapowiadają się kurewsko trudne łowy.
- Jesteś gotowy? -zapytałem szybko. On kiwnął głową, po czym wkroczyliśmy do ciemnej kopalni. Bazyliszek najprawdopodobniej znajdował się w najniższej strefie bo tam było najcieplej. Zjechalismy windą na sam dół i szliśmy w ciemności. Żadnych latarek. To go wkurza i z łatwością mógłby nas namierzyć. Dodatkowo założyliśmy opaski na oczy bo i tak nic nie widać, a z opaską nie zamienimy się w kamień. Szliśmy ramię w ramię gdy nagle poczułem mocne uderzenie i wylądowałem na scianie. Strzał. Nie mogłem wstać. Piszczało mi w uszach i kręciło w głowie.
- Dean!- krzyknął mój partner do polowania co mnie trochę ocuciło. Nawet nie zanotowałem, że opaska zsunęła mi się z oczu.
- Gdzie jesteś?- wychrypiałem czując smak krwi w ustach.
-Tu- szepnął mi do ucha znajdując się tuż obok mnie. Wzdrygnąłem się ale ruszyliśmy do przodu. Chyba się lekko zatoczyłem bo Castiel mnie przytrzymał w pasie.
-Dean, wszystko gra? Jesteś cały?
- Mhm- mruknąłem, wycierając rozciętą wargę.- Trochę oberwałem. Co to w ogóle było?
- To pewnie bazyliszek. Poluje na nas. Jesteś w stanie dokończyć robotę czy się wycofujemy?
- Kończymy- powiedziałem ciężko dysząc i spluwając gdy nowa porcja krwi napłynęła mi do ust. Instynktownie poczułem, że to coś jest tuż za nami a instynkt mnie nigdy nie zawodził.
-Cas?-szepnąłem do niego.- On jest za nami, uważaj. Ja go dźgnę w pysk, może postaram się wydłubać oko, a ty weź sztylet i mu wbij w serce. Gotowy?
- Czekaj, twoja opaska!- Castiel zamiast rzucić się na to bydle rzucił się na mnie zasłaniając dłonią moje oczy. Stwór to wykorzystał. Po chwili usłyszałem huk i jęk mojego współtowarzysza. Kurwa. Naciągnąłem opaskę na oczy i rzuciłem się w stronę, dźwięku wydawanego przez to bydle. Trafiłem na gardło. Świetnie. Poderżnąłem je. Bestia darła się jak opętana. Zjechałem nożem niżej do miejsca gdzie jak opisała Ellen powinno być serce. Potwór się miotał, dostałem kilka razy od niego, sam nie wiedząc w co. Dobra, mam! Z całej siły wbiłem nóż w miejsce-serce. Bestia wydała przeraźliwy ryk i runęła jak długa. Przygniotła moją nogę. Wydałem z siebie przeraźliwy wrzask, czując przeszywający ból w kostce.
- Co za skurwysyn!- przekląłem głośno wyrywając nogę spod bestii. Niech to szlag. Wstałem, próbując iść ale momentalnie się przewróciłem przy próbie położenia nogi na ziemi. Zdjąłem opaskę z oczu ale w kopalni było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć.
-Castiel?!- krzyknąłem w pustkę.-Cas?!- włączyłem latarkę i go zobaczyłem. Leżał pod ścianą. Nie ruszał się. Stary nie rób mi tego. Podczołgałem się do niego, jęcząc z bólu gdy się uraziłem w bolące miejsce. Targało mną zbyt wiele emocji na raz. Nie mogę go stracić ale nikt nie przeżyłby rzucenia o ścianę przez wściekłego Bazyliszka. Poczułem łzy ściekające po moich policzkach. Co do kurwy?! Nie wiem co się ze mną dzieje. Chcę tylko, żeby żył i był cały. Proszę Cas, błagam... szarpałem nim, próbując tym coś wskórać.
- Proszę, nie zostawiaj mnie jak Ojciec i Brat..- szepnąłem i usłyszałem cichy jęk.
-Nie ma mowy, dupku- poczułem falę radości i jednocześnie wstydu. Słyszał, to. Czy ten kretyn nie mógł odzyskać przytomności w innym momencie? Dobrze, że tu było ciemno. Otarłem dyskretnie łzy i uspokoiłem swoje drżące gardło.
- Jesteś cały? Możesz wstać?
- Tak- Wstał powoli i otrzepał się. Nie wiem jakim cudem był cały. -załatwiłeś go sam!- Powiedział po chwili. -Jesteś zarąbisty.
- Wiem- zaśmiałem się.- a tak na serio to pewnie bym go nie załatwił, gdyby nie twoja akcja życia z opaską. Wpisz sobie to do CV- mogłem sobie wyobrazić jak marszczy nos w ciemności na mój złośliwy komplement. Wstałem i podpierając się o Castiela dokuśtykałem do windy. Mam nadzieję, że ten skurwysyn nie złamał mi nogi swoim martwym cielskiem. Wyczołgaliśmy się z kopalni. Żaden z nas chyba nie był w stanie prowadzić. Cas nic nie mówiąc wyciągnął z bagażnika notes i podając mi go powiedział.
-Dzwoń po Ellen, niech po nas przyjedzie.
- Co? Nie mam jej numeru.
-Strona 69- mruknął Cas. Zaśmiałem się. No tak zapewne specjalnie umieściła na tej stronie swój numer. Mamuśka z klasą. Wpisałem odpowiednie cyferki i po chwili usłyszałem nie zbyt serdecznie brzmiący głos.
- Czego?
-Ellen?- wychrypiałem cicho.-tu Dean, przystojniejsza-wersja-swojego-ojca.
-Och, cześć słońce. Coś się stało?
-Em.. Załatwiliśmy właśnie Bazyliszka ale trochę oberwaliśmy. Mogłabyś po nas przyjechać pod opuszczoną kopalnie?
- O Boże? Tak szybko? Jesteście niesamowici. Wyślę moją córkę, bo ja nie mogę. A spróbuj ją podrywać to urwę Ci jaja!- uśmiechnąłem się pod nosem.- i przestań się głupkowato uśmiechać!- Ta kobieta mnie trochę przeraża.
-Jasne Ellen, dzięki- nie miałem zbyt dużo siły na sarkazm. Leżeliśmy jak dwa durnie pod impalą i czekaliśmy aż Jo po nas przyjedzie. Muszę uporać się z tym co dzisiaj poczułem myśląc, że Cas nie żyje. Obawiam się, że to nie będzie proste.
*****
Uwaga leci hicior!! :
CZYTASZ
Wbrew Wszystkiemu ~ Destiel
FanficDean jedzie z ojcem na polowanie, po którym John zaczyna szukać żółtookiego na własną rękę i nie daje znaku życia. Łowca prosi młodszego brata o wsparcie w poszukiwaniach ojca. Docierają w miejsce, w którym spotykają pewną, ciekawą postać... Akcja...