XX. Chodź, powyjemy do księżyca.

1.1K 100 16
                                    

Obudziłem się zmęczony. Chyba powinienem zająć się jakąś robotą albo wrócić do rodziny i się tłumaczyć ze wszystkiego. Wybrałem tą pierwszą opcję. Zwlokłem się z łóżka i włączyłem laptopa. Wklepałem stronę wiadomości i mój wzrok przykuł nagłówek.

"Mężczyzna zginął we własnym domu. Wszystkie drzwi i okna były zamknięte od wewnątrz"

To wygląda na sprawę dla mnie. Czyżby robota ducha? Wskoczyłem pod prysznic, próbując się ogarnąć po wczorajszym. Mimo usilnego skupienia całej uwagi na nakładaniu szamponu na włosy, moje myśli krążyły wokół Casa i króla piekła. Czy ktoś taki jak Crowley mógłby się nie domyślić, że Castiel był aniołem? I co tak naprawdę ode mnie chciał? Jeżeli jest choć w połowie tak sprytny jak wygląda to na pewno wiedział, że nie zaprzedam mu swojej duszy. Wyszedłem z łazienki i ubrałem się w garniak federalnych. Wsiadłem do Impali. Na miejscu byłem po godzinie jazdy równym tempem. Podszedłem do policjantów o czymś zamaszyście dyskutujących.

- Agent Rose- podszedłem pokazując legitymację.- czy mogliby mi panowie przybliżyć, jak poszło wam przeszukiwanie miejsca zbrodni?- policjanci zmierzyli mnie wzrokiem ale zgodnie kiwnęli głowami i przeszli do tłumaczenia.

- Ofiarą jest 35 letni Henry Klinton. Zginął we własnym pokoju, zamknięty na wszystkie spusty od wewnątrz. Najwyraźniej się czegoś bał, niestety nie ma żadnych śladów włamania. Ofiara została uduszona, o czym świadczą ślady na jego szyi ale jak sprawca rozpłynął się w powietrzu nie potrafimy określić- pokiwałem w zamyśleniu głową.

- Mogę się rozejrzeć?- policjanci przytaknęli i odsunęli się od wejścia pozwalając mi tym samym dostać się do środka. Od razu pomaszerowałem do pokoju ofiary w poszukiwaniu śladów siarki. Przy okazji włączyłem miernik fal elektromagnetycznych. Nie zauważyłem niczego, wskazującego na demony, za to czytnik fal oszalał. To był duch, który zostawił po sobie dość wyraźny ślad. Gdy nie znalazłem już nic podejrzanego wróciłem do motelu i od razu zacząłem grzebać w sieci. Najpierw przeczytałem całą historię tego domu, nie było żadnych morderstw. Był to stosunkowo nowy budynek, w którym na dodatek nic nadzwyczajnego się nie działo. Westchnąłem poirytowany i sprawdziłem kartotekę faceta. Oprócz paru przekrętów przy budowie nieruchomości był czysty. Nadal nic nie miałem więc grzebałem dalej. Henry miał dziecko, którego najwyraźniej nie chciał bo zrzekł się praw rodzicielskich i nawet nie płacił alimentów. Okay, Henry był chujem. Sprawdziłem dzieciaka. Zginął w wypadku samochodowym z matką. Podobno miała problemy psychiczne po tym jak ich zostawił. Czyli najprawdopodobniej mam do czynienia z mściwym duchem. Wyszedłem z kartotek policyjnych i wszedłem w wiadomości, tak na wszelki wypadek.

"Kolejna ofiara mordercy nie używającego klamek"

Kurwa, kto te nagłówki wymyśla? Było już ciemno ale postanowiłem i tak pojechać na miejsce rzekomej zbrodni. Sprawdziłem wszystko tak samo jak poprzednim razem, i jedyne co było godne uwagi to wariujący falomierz. Podszedłem do policjanta stojącego na zewnątrz.

- Kim była ofiara?- zapytałem wyciągając legitymację. Młody policjant się od razu wyprostował i zaczął niemal zdawać mi raport.

- Andreas Tomson. Lat 32, biznesmen z obiecującą karierą. Brak wrogów.

- Miał żonę albo dzieci?

- Miał jedynie nieślubne dziecko. Przechodził właśnie sprawę sądową o alimenty.

- Matka dziecka żyje?

- Tak jest ser!- młody nie wytrzymał napięcia. Przewróciłem oczami i ruszyłem do Impali, rzucając policjantowi wizytówkę.

- Gdybyś się czegoś jeszcze dowiedział to daj znać.

Wpisałem w komputer na jakim cmentarzu została pochowana matka psychopatka. Trzeba spalić wywłokę. Niezmiernie mnie ucieszył fakt, że to 20 min drogi jazdy stąd. Dobra palimy i kończymy. To była łatwa sprawa, pomogła mi się oderwać od... Casa. Przełknąłem ciężko ślinę. Brakowało mi go. Bardzo. Ruszyłem z piskiem opon. Spalenie trupa powinno poprawić mi humor. Po określonym czasie byłem na miejscu. Wszedłem na cmentarz i zacząłem szukać nagrobka Sashy Evans. Latałem z łopatą przez godzinę ale w końcu znalazłem sukę. Zabrałem się za kopanie. Po kolejnej godzinie machania łopatą byłem cały mokry ale taki wysiłek dobrze mi zrobił. W końcu trafiłem na coś twardego. Trumna. Podważyłem wieko i moim oczom ukazały się kości. Świetnie. Posypałem je solą, polałem benzyną i rzuciłem na zwłoki zapałkę. Patrzyłem jak płomienie pożerały Sashę. Gdy został z niej tylko popiół zamknąłem trumnę i przysypałem grób. Wróciłem do motelu i położyłem się spać. Rano obudził mnie telefon. To numer FBI, więc szybko odchrząknąłem i odebrałem.

- Agent Rose, słucham?

- Dzień dobry agencie. Miałem zadzwonić gdy czegoś się dowiem ale dzwonię w innej sprawie. Mam wątpliwości co do przeszukania miejsca zbrodni, mógłbym prosić Pana o pomoc?- westchnąłem ciężko bo nie miałem na to ochoty. Swoją robotę już odwaliłem ale coś w głosie mężczyzny mnie przekonało.

- Dobra, będę tam za godzinę- rzuciłem oschle i rozłączyłem telefon. Wbiłem się w strój federalnego i pojechałem na miejsce zbrodni. Policjant już na mnie czekał. Ruszyliśmy do pokoju, który wcześniej oglądałem.

- No i co tu Cię niepokoi?-zapytałem, a mundurowy wskazał mi starą zabawkę. Co do kurwy robi pluszowy pajac (który swoją drogą mnie przeraża) w biurze? Chciałem podnieść zabawkę kiedy coś pchnęło mnie na ścianę. Huknąłem w nią tracąc przy tym oddech. Przede mną mrugnął dzieciak. Kurwa, mogłem się domyślić, że jednak on może też mieć żal do wszystkich wyrodnych tatusiów. Duch zniknął, a ja próbowałem zacząć znowu normalnie oddychać pomimo bolących płuc. Wtedy zaatakował policjanta. Patrzyłem chwilę na tą scenę. Pomagać mu czy nie? W końcu musi mieć jakiegoś dzieciaka na sumieniu skoro jest teraz atakowany. Sądząc po jego wieku to jakaś licealna wpadka. Wyrwałem się z zamyślenia, oczywiście że muszę mu pomóc! Dlaczego mam takie wątpliwości? Wyciągnąłem zza pasa pistolet z solą i go odbezpieczyłem. Wykonałem celny strzał i zjawa zniknęła. Chłopak leżał nieprzytomny na podłodze. Był w ciężkim stanie. Przeze mnie. Zadzwoniłem po pogotowie, uciskając naderwaną przez ducha tętnice szyjną mężczyzny. Jak mogłem być takim skurwielem i zastanawiać się czy go ratować? Gdyby Castiel tu był wyglądałoby to inaczej... Potrząsnąłem głową, próbując wyrzucić anioła z umysłu. Pogotowie przyjechało i zabrało rannego. Ja, po odpowiedzeniu na kilka pytań od razu pojechałem na cmentarz. Znalazłem grób smarkacza i po godzinie dostałem się do trumny. Posypałem zwłoki solą, polałem benzyną i już wyciągałem z kieszeni zapalniczkę, kiedy się gnojek pojawił i odepchnął mnie od swojego miejsca spoczynku. Poleciałem kawałek dalej, lądując na barku. Coś mi chrupnęło. Mam nadzieję, że to nie kość. Zgniotę za to smarka. Wyciągnąłem pistolet i gdy tylko duch się pojawił oddałem celny strzał. Podbiegłem do grobu, dzieciak znowu chciał mnie zaatakować ale w ostatniej chwili wrzuciłem palącą się zapalniczkę do dołu. Duch się spalił praktycznie tuż przed moim nosem. Odetchnąłem ciężko, kiedy usłyszałem klaskanie za sobą. Zaskoczony odwróciłem wzrok i zobaczyłem Crowleya.

- Brawo, wiewiórko.

- Czego chcesz?

- Oj od razu chcę. Powinieneś zapytać za co bije Ci brawo, bo na pewno nie za tą żałosną potyczkę z sześcioletnim dzieckiem.- uśmiechnął się chytrze, a ja rzuciłem mu wkurzone spojrzenie.

- Dobra, odwal się. Nie mam ochoty z tobą gadać- wstałem i chciałem go minąć, kiedy ruchem palca mnie unieruchomił i cofnął na poprzednie miejsce, czyli pod sam grób gówniarza.

- Ale ja mam ochotę pogadać z tobą. I tak Ci powiem za co te brawa. A więc, podobał mi się twój tok rozumowania jak nie pomogłeś temu policjantowi. To było dobre ale potem trochę spieprzyłeś sprawę, bo facet najprawdopodobniej przeżyje. Co jeszcze było godne uwagi to brak tego, twojego współczucia dla Matki psychopatki z synalkiem. Dean, byłbyś świetną, moją prawą ręką. Nie chciałbyś w końcu poczuć się wolny? Przestać się martwić o nieudaczników, którymi całe życie się musiałeś zajmować? Pomyśl, twój brat, ojciec, i ten łowca, Castiel. Oni nawet nie ogarnęliby bez twojej pomocy jak zawiązać buta.

- Puść mnie. I tak nie skorzystam z twoich dobrodusznych ofert- syknąłem do niego.

- Nie pytałem o zgodę- Wzruszył ramionami i mnie pocałował. Nie odwzajemniłem pocałunku ale też nie mogłem się oprzeć przyjemnemu ciepłu rozlewającemu się po moim ciele. Cały ból, który czułem po odejściu Castiela zaczął odpływać. Właściwie gdy Crowley ze mną skończył nie czułem już kompletnie nic.

- No wiewiórko, oficjalnie zostałeś moją dziwką. No, może nie dosłownie. Chodź, powyjemy do księżyca- uśmiechnął się tajemniczo, a ja poczułem chęć pójścia za nim i poczucia się wolnym, więc tak też zrobiłem.

*****
Hello! Dean'o przechodzi kryzys. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie. Postanowiłam dać w tym rozdziale jakąś sprawę z duchem, żeby zrobił się klimat pierwszych odcinków Supernatural. Mam nadzieję, że jakoś mi się to udało. Dzięki za super aktywność. Uciekam pisać kolejny rozdział! :*

A tu łapcie deser;

Wbrew Wszystkiemu ~ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz