XXVII. Sorry Stary ale nie idziemy tam na wycieczkę krajoznawczą.

1K 90 10
                                    

Po tak długim okresie bezczynności dobrze było czymś się zająć. Powiedzieliśmy Bobbiemu o naszych planach, a oprócz nazwania nas matołami i rzucania wszystkim co mu w ręce wpadło zaproponował pomoc. Przygotowywał nas na wizytę w niebie. Nie wiem czy to coś da ale warto próbować zwiększyć swoje szansę choć odrobinę. Nie mieliśmy aktualnie żadnej roboty. Biegłem przez tor dla wojska. Czołgałem się, wspinałem i ścigałem z bratem. Oczywiste było, że przegrałem ale niewiele. Po tym Bobby założył nam 20-kilogramowe obciążenie na plecy i kazał zapierdalać 10km. Nie ćwiczyłem tyle od... Od zawsze? Na mecie nie mogłem złapać oddechu.

- Co jest Dean? Siły nie masz?- Sam nabijał się ze mnie. Gdybym nie przeżywał właśnie hiperwentylacji zgniótłbym smarka. Rzuciłem mu wkurzone spojrzenie nadal walcząc o tlen. Trochę lepiej. Nie byłem pewien czy to było normalne dlatego przyłożyłem dwa palce do szyi badając swój puls. Głupio byłoby umrzeć na zawał.

- Czas nie najgorszy- rzucił obojętnie Bobby. Kurwa nie najgorszy?! Ja tu prawie straciłem przytomność a ten nawet mnie nie pochwalił. Gdy mój brat zobaczył moją minę zaczął się dalej śmiać.

- Tylko nie idź w stronę światła.

- Dzięki, Carol Ann- odpysknąłem mogąc już w miarę oddychać. Na ton mojego głosu oboje buchnęli śmiechem, a ja wściekle zacząłem iść w kierunku wyjścia z poligonu. Nie pytajcie jak Bobby załatwił nam tu wejście. Słyszałem za sobą ich kroki.

- Oj, no nie obrażaj się bracie. I tak byłem w szoku, że to przebiegłeś.

- Zamknij się Sam- Wsiadłem do dzieciny. Chłodny fotel był jak zbawienie. Odpaliłem silnik czekając aż dwójka tych osłów wsiądzie. Wróciliśmy do domu. Po drodze kupili jakiś obiad. Otworzyłem go i widząc ryż, warzywa i jakieś inne paskudztwa spojrzałem na nich wściekle.

- Co to jest?

- Jedzenie. Jak chcesz być w formie to musisz jeść jak sportowiec- Sam patrzył na mnie z rozbawieniem. Grabi sobie. Skosztowałem trochę warzyw i krzywiąc się zamknąłem pudełko i rzuciłem w kierunku brata.

- Nie będę jadł czegoś co smakiem przypomina spocone stopy babci Bobbiego!- wrzasnąłem i odwróciłem się do nich tyłem. Mimo, że byłem cholernie głodny nie miałem zamiaru jeść tego paskudztwa. Gdy tamci skończyli coś zwanego posiłkiem poszliśmy do lasu, gdzie przygotowaliśmy sobie tarcze do strzelania. Wiedziałem, że i tak trafię wszystko jak trzeba i nie ma potrzeby ćwiczyć ale był to pewien rodzaj relaksu po porannym zapierniczu. Cztery cele, odległość 250 metrów. Łatwizna. Wymierzyłem do pierwszego, a trzy pozostałe zestrzeliłem praktycznie jeden za drugim. Rzuciłem wyzywające spojrzenie bratu, on podłapał wyzwanie. Trafił w pierwszy, później też gładko mu poszło ale na ostatnim ręką mu zadrżała i spudłował.

-Ha! Ty to się nadajesz do noszenia tobołków na dystans 10 km, nie do strzelania- śmiałem się z niego, a on niespodziewanie na mnie skoczył i zwalił z nóg. Od razu próbowałem się wyrwać i zaczęliśmy się przepychać i siłować jak w czasach, kiedy mieliśmy po 10 lat mniej.. Po 20 minutach podniosłem ręce w obronnym geście i ciężko dyszałem.

- Dobra, wygrałeś. Jesteś za wielki- jęknąłem, a on śmiejąc się zszedł ze mnie i pomógł mi wstać. Wracaliśmy w miłej atmosferze.

- Dean?

- No?

- Słuchaj, chciałem Ci powiedzieć, że jeżeli byśmy nie wrócili cali z nieba to...

- Przestań. Oczywiście, że wrócimy cali.

- Wiem co Gabriel mówił. Daj mi skończyć.

- Nie.

-Och, czy ty zawsze musisz być takim upartym chujem?

Wbrew Wszystkiemu ~ DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz