Rozdział 14

305 16 0
                                    

Jechałam przez ciemne uliczki chcąc jak najszybciej znaleźć się w parku. Muszę ochłonął a tylko tam będę w stanie to zrobić. Ta zieleń mnie uspokaja. Zieleń tak podobna do koloru oczu mojego przyjaciela w dzieciństwie. Kolor który mnie jednocześnie denerwuje i uspokaja. Tsa jestem dziwna. Czasami mam wrażenie jakby jakaś osoba z schizofrenią bawiła się laleczką voodoo z moją podobizną i popychała mnie w skrajności.

Kiedy dojechałam do parku przysiadłam po turecku na jednej z ławeczek. Obserwowałam szczęśliwe dzieci myśląc o tym, że ja tez kiedyś taka byłam. Widziałam zakochane w sobie pary lub dobrych przyjaciół. Wtedy poczułam ukłucie w sercu. Przecież ja nie mam nikogo poza Lu. Oczywiście jest Nathan ale go tutaj nie ma. Straszę wszystkich i zostaje sama. Może to na razie jest dobre rozwiązanie ale na dłuższą metę na pewno się nie sprawdzi. Nie będę przecież wiecznie mieszkać z Louisem ani Nathanielem. Uhg. Jestem do dupy.

Kiedy miałam wstać żeby iść pojeździć ktoś przyłożył mi cos do twarzy. Poczułam się senna. Potem była już tylko ciemność.

Obudziłam się w pokoju w którym już nigdy nie chciałam się znaleźć. Musiałam trochę spać bo za oknem jest zupełnie jasno. O mój Boże, przecież Louis odchodzi pewnie od zmysłów. Miałam być w domu o dwudziestej pierwszej. Nawet nie mam jak zadzwonić bo przez tą idiotkę mam rozwalony telefon. Chwila...

- Błagam bądź tu, błagam...

Kiedy zajrzałam pod materac i zobaczyłam, że mój stary telefon dalej tam jest miałam ochotę skakać pod niebo. Kiedyś z tego telefonu dzwoniłam do Lu i udawałam, że dzwonie żeby umówić się na randkę przez portal społecznościowy. Idiota za każdym razem się nabierał.
Już miałam wybierać numer do przyjaciela kiedy usłyszałam kroki. Szybko wrzuciłam telefon pod poduszkę szykując sobie połączenie z Louisem w razie kłopotów i położyłam się udając, że śpię.

Drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Wiedziałam już, że to mój ojciec. Zamknął za sobą drzwi na klucz i ruszył się z miejsca. W pewnym momencie materac koło mnie się ugiął. Poczułam jego obrzydliwą rękę na moim ramieniu.

- Wstawaj księżniczko, mam dla ciebie prezent urodzinowy.

Świetne. Idealne urodziny. No nie powiem. Zawsze o takich marzyłam.

- Córeczko wiem, że nie śpisz spójrz na mnie - mówił do mnie z taką czułością jak wtedy kiedy byłam mała i bałam się koszmarów. On zawsze do mnie przychodził i mnie uspokajał - no już - teraz już warknął.
- Zostaw mnie - powiedziałam cicho.
- O nie księżniczko, przyszedłem dać ci prezent. Będzie ci tak dobrze jak wtedy.

Cała się spięłam. Już miałam mu przywalić ale on przyłożył mi jakąś śmierdzącą szmatkę. Nie chciałam tego wdychać. Powstrzymywałam się z całych sił ale instynkt przetrwania wygrał. Momentalnie stałam się otępiała. Jedyne co zdążyłam zrobić to wybrać numer do przyjaciela. Nie zawiedź mnie.

- Błagam zostaw mnie - mówiłam cicho i słabo - nie rób mi tego drugi raz- prawie płakałam - nie chce tego.
- Księżniczko - całował mnie po szyi i rozbierał jednocześnie - musisz przestać nosić te bluzy - wysapał w zagłębienie mojej szyi, momentalnie zrobiło mi się niedobrze - masz takie seksowne ciało.

Całymi siłami chciałam mu się wyrwać. Nie mogłam nic zrobić. W głębi duszy miałam nadzieje, że Louis nie weźmie tego jako głupi żart. Dalej nie rozumiem dlaczego mój ojciec mi to robi. Póki nie pił byłam jego kochaną córeczką, robiłam wszystko co chciałam, miałam dobre oceny, spędzałam z nimi czas, nie sprawiałam problemów.

Wyłączyłam się kompletnie. Nie czułam tego kiedy ojciec mnie rozbierał, nie czułam kiedy mnie dotykał, przez chwilę poczułam jak we mnie wchodził ale potem znów nic. Byłam poza tym światem. Ponoć powinno robić się to z kimś kogo kochamy. Mi zostało to perfidnie odebrane. Po raz drugi jestem gwałcona. Nigdy już nie będę mogła sprawić, że mój chłopak będzie tym jedynym. Już zawszę będę miała w pamięci, że pierwszy był mój ojciec, bez mojej zgody.

Dziesięć minut później ojca już nie było. Louis też nie dojechał. Czyli wziął to za głupi żart. Co ja mogłam się spodziewać. Mogłam chociaż go jakoś naprowadzić, że to na pewno ja, że to nie zabawa.

Kątem oka zauważyłam kawałek rozbitego szkła. Nie wiem co on tu robi ale wiem co zaraz będzie robił. Podniosłam się patrząc cały czas na przedmiot. Nie chce nawet na siebie patrzeć, brzydzę się sobą. Może umiem grać w szkole zimną sukę ale tacy ludzie też mają uczucia. Można by rzec nawet, że mają ich znacznie więcej niż ci otwarci.

Szkło rozcinając moją skórę tworzyło nowe kreski. Nowe blizny. Kolejne przypomnienie, że nie dałam rady. Oznaka słabości. Uosobienie nienawiści do samej siebie.

Nie wiem ile minęło. Może trzy minuty. Może dziesięć, a może i kilka godzin. Znów słyszałam kroki. Wrzuciłam szkło pod łóżko a sama okryłam się całkowicie kołdrą żeby nie mógł zobaczyć mojego ciała.
Tym razem kroki były powolne, jakby niezdecydowane. Poprzednim razem szedł stanowczo i szybko.

Drzwi do pokoju zaczęły się otwierać a ja schowam się jeszcze bardziej. Nie wiem na co liczyłam kuląc się pod tą kołdrą. Że mnie nie zobaczy? Że może zrozumie co zrobił? A może, że sobie da spokój i mnie już zostawi. Cokolwiek by na to nie wpływało ja dalej leżałam pod tą kołdrą.

- Veronica?

Słaby głos przebił się przez moja tarczę. Niby nie podobny do barwy mojego ojca ale i tak wole nie ryzykować. Wiem do czego jest zdolny a to może być jego kolejna sztuczka.

- Mój Boże Vee - podszedł do łóżka i usiadł nim - Ty się cała trzęsiesz. Co on ci zrobił? - położył rękę na moim ciele a ja się wzdrygnęłam - chodź zabiorę cię stąd.

Wychyliłam głowę znad kołdry a moim oczom ukazały się zielone tęczówki. Chłopak siedział przestraszony, najwidoczniej moim stanem ale również i zły, pewnie dlatego co mnie spotkało. Niepewnie skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Chłopak delikatnie wziął mnie na ręce w stylu panny młodej, dbając aby nic nie było mi widać.
- Czemu tu jesteś - zadałam pytanie które mnie męczyło.
- Louis wybiegł zdenerwowany ze szkoły a ja pobiegłem za nim, wiedziałem, że chodzi o ciebie.
- Ale dlaczego?
- Wytłumaczę ci jak będziesz bezpieczna.

Kiedy przechodziliśmy przez salon zauważyłam mojego ojca który leżał cały zakrwawiony. Może powinnam mu teraz współczuć, ale nic takiego nie odczułam.

Przed domem, przy swoim aucie, czekał na nas już Louis. Kiedy tylko mnie zobaczył podbiegł w moją stronę. Zanim zapytał o cokolwiek uprzedziłam go.

- Chce jechać do domu. Jak najdalej stąd.
- Już się robi mała - wyszczerzył się jakby czekał aż mu odpyskuje.
- Po prostu jedź - powiedziałam a jego mina momentalnie posmutniała. Nie mówiąc już nic weszliśmy do auta i odjechaliśmy z tego piekła.

BrokenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz