BTS_13

702 44 2
                                    

Obudziłam się, a wokół mnie było ciemno.
- Chamy? - usłyszałam czyjś szept i odwróciłam się w stronę, z której dochodził. Zobaczyłam Kookiego, który siedział na krześle obok łóżka, na którym leżałam.
- Gdzie jestem? - zapytałam.
- W szpitalu, zemdlałaś. - wyjaśnił Jung Kook i złapał mnie za rękę.
- Martwiłem się.
- Nic mi nie jest. Nie martw się oppa. - odszepnęłam i przesunęłam się na drugą część łóżka, dając znak chłopakowi, że może się położyć obok mnie. Zdjął buty i przytulił się do mnie. Położyłam głowę na jego umięśnionej klatce piersiowej i mocno do niego przytuliłam.
- Dziękuję. - powiedziałam cichym głosem.
- Za co? - zapytał, cmokając mnie w głowę.
- Za to, że ze mną jesteś.- odparłam, całując go w policzek. Objął mnie mocniej ramieniem i kiedy zasypiałam usłyszałam jeszcze jego słowa:
- Zawsze przy tobie będę.
Rano obudziły mnie jakieś szepty. Nie poczułam nikogo obok mnie na łóżku, ale za to poczułam jak słońce grzeje mnie w twarz. Jęknęłam i nakryłam się kołdrą po sam czubek głowy i odwróciłam w drugą stronę.
- Wstajemy! - usłyszałam głos Cassie i poczułam, jak ściąga ze mnie kołdrę.
- No w najważniejszym momencie snu!- stwierdziłam, nie otwierając oczu.
- Wstawaj spałaś ponad dwadzieścia godzin! - nie dawała za wygraną moja przyjaciółka. Przeciągnęłam się i poczułam, jak coś, na zgięciu łokcia, prawie przebiło mi żyłę na wylot. Otwarłam oczy i zobaczyłam w tamtym miejscu wenflon. Wstałam z łóżka i poszłam do pielęgniarek, zapytać się czy będę mogła dzisiaj wyjść. Powiedziały, że dostanę jeszcze jedną kroplówkę i mnie wypuszczą. Wróciłam do pokoju i zobaczyłam, że wszyscy pozostali leżą na ziemi, zapewne musieli tak spać, ale ciekawe, kto im na to pozwolił.
- I co? - zapytała Cassie.
- Jeszcze jedna kroplówka i będę mogła wyjść. - odpowiedziałam i za bardzo nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Po chwili przyszła pielęgniarka i podłączyła mnie pod kroplówkę. Po turecku usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w plastikową buteleczkę wypełnioną jakimś przezroczystym płynem.
- Czy mi się tylko wydaje, czy to w ogóle nie leci? - zapytałam po pięciu minutowym wpatrywaniu w kroplówkę.
- Leci, ale wolno. - odpowiedział Suga, kiedy podszedł i przyjrzał się kroplówce.
Po kolejnych minutach bezczynnego siedzenia i wgapiania się w buteleczkę, nie wytrzymałam i ją podkręciłam. Zaczęło szybko kapać i po chwili się skończyło, odetchnęłam z ulgą i poszłam po pielęgniarkę. Zdjęła mi wenflon. Po chwili przyszedł lekarz, poinstruował mnie i dał wypis. Wszyscy wyszliśmy z budynku i pojechaliśmy do domu. Usiedliśmy w kuchni, a Cassie zaparzyła herbaty. Czekając, aż zagotuje się woda, siedzieliśmy w ciszy. Mimo, że nikt nie zadał głośno wiadomego pytania "co się stało", było wiadome, że wszyscy chcieli się dowiedzieć, dlatego wszystko im opowiedziałam. Później wypiliśmy herbatę i poszliśmy do salonu, obejrzeć jakiś film.
Mniej więcej w połowie filmu, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Chciałam pójść otworzyć, ale Cassie powstrzymała mnie gestem ręki i to ona poszła zobaczyć kto to.
- Nie możecie trochę odpuścić?! Przez was wylądowała w szpitalu, dopiero co stamtąd wróciliśmy, a wy znowu chcecie ją męczyć?! - usłyszałam podniesiony głos mojej przyjaciółki. Po kilku sekundach do salonu weszła dwójka policjantów.
- Mamy panią aresztować za podnoszenie głosu na służby państwowe? - zapytał Cassie jeden z nich, a ja wstałam z kanapy i podeszłam do niego.
- Po pierwsze dajcie spokój mojej przyjaciółce, po drugie nie macie powodu jej aresztować, po trzecie jeśli chcecie mnie aresztować, to przysięgam, że rozniosę całą waszą pieprzoną komendę w drobny mak! - powiedziałam spokojnym głosem.
- Spokojnie nie chcemy nikogo aresztować, a jedynie porozmawiać. Możemy usiąść? - odezwał się drugi policjant, na oko o wiele milszy od pierwszego.
- Proszę. - wskazałam gestem ręki, wolne miejsca na krzesłach.
- Można poprosić herbaty? - zapytał pierwszy mundurowy, a we mnie się zagotowało. Nie wytrzymałam i słodkim głosem zapytałam:
- A może kawy i pączusia? Widać, że pan lubi. - dogryzłam, widząc jego tuszę. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale jego zamiary pokrzyżował mu jego kolega:
- W sprawie śmierci pani rodziców pojawiły się nowe okoliczności. Mianowicie, przed przyjazdem do pani ich samochód był u mechanika, który przyznał się do popełniania błędu, który spowodował uszkodzenie przewodów hamulcowych. Natomiast przeprowadzone badania, wykazały, że nie było to bezpośrednią przyczyną wypadku, bo nawet jeśli hamulce byłyby sprawne i tak nie mieli szans wyhamować. Tak więc przepraszamy za nieporozumienie, jednak zdaje sobie pani sprawę z tego, że nie ma pani czystego konta i była pani jedną z podejrzanych.
- Tak, tak samo jak zdaję sobie sprawę, że do końca życia będzie się to za mną ciągnęło. - powiedziałam lekko zdenerwowana, tym, że musiał się wygadać i znowu będę musiała się przed wszystkimi tłumaczyć, bo oczywiście nie wiedzieli, że nie mam czystej kartoteki.
Odprowadziłam mundurowych do drzwi i z ulgą usiadłam na kanapie.
- O co chodziło, że powiedzieli, że nie masz czystego konta? - zapytał od razu Rapmon.
- Trzy lata temu wracaliśmy z imprezy. Gale, Minho i ja. Prowadził Gale. Wiadomo po imprezie humor nam dopisywał, mimo, że nic nie piliśmy. Wtedy na drogę wyskoczył pijany nastolatek. Gale nie zdążył wyhamować i go potrącił. Wiedziałam, że ma już jeden wyrok w zawieszeniu i tym razem mogli go zamknąć na kilka lat. Dlatego wzięłam winę na siebie, tym bardziej, że byłam nie pełnoletnia. Na szczęście chłopak przeżył, chociaż wszystko wyglądało groźnie. - odpowiedziałam spokojnie.
- Czyli to nie była twoja wina. - stwierdził Jin.
- Nie, ale w papierach moja.
- Nie ważne. Ważne, że my znamy prawdę i wiemy, że to nie ty. - powiedział Suga.
Spędziliśmy czas wszyscy razem do późnego wieczoru. Poszłam wziąć prysznic, a kiedy po raz kolejny usiadłam na kanapie, usłyszałam domofon.
- Siedzcie otworzę. - poinformował nas Zico i poszedł, a po chwili do salonu wpadł jak burza Gale:
- I co upiekło ci się co? - ryknął na mnie, a w mojej obronie stanął Hobie:
- Weź się człowieku uspokój.
- A co ty adwokat jesteś?!
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo nagle cała pozostała szóstka wstała ze swoich miejsc i stanęła, osłaniając mnie, jakby bali się, że coś mi zrobi.
- Gale ty dupku! Wynoś mi się stąd w podskokach! - wydarła się Cas, wpadając do pomieszczenia. Szczerze mówiąc przyjaźnię się z nią tyle lat, a tak naprawdę pierwszy raz słyszałam, jak krzyczy.
- Jesteś suką. - wysyczał Gale, a Kookie popchnął go w stronę drzwi, prowadzących do przedpokoju, a następnie do drzwi wyjściowych.
Zabolały mnie słowa brata. Myślałam, że po kilku dniach mu przejdzie i jak się dowie, że to nie ja to wszystko się ułoży, ale niestety się przeliczyłam.
Łzy znowu napłynęły mi do oczu, dlatego wstałam i poszłam do swojego pokoju, aby nikt nie widział ponownie moich łez. Padłam na łóżko i wbiłam twarz w poduszkę. Po chwili poczułam, jak ktoś siada na łóżku i głaszcze mnie po plecach. Usiadłam i otarłam oczy. Ktoś przyciągnął mnie do siebie. Dopiero teraz zobaczyłam, że to Jimin. Troszkę zrobiło mi się smutno, że to nie Kookie, ale przytuliłam się do chłopaka i chyba musiałam zasnąć, bo obudziłam się dopiero rano, ale nikogo obok mnie nie było. Wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni, skąd dochodziły głosy rozmowy. Przywitałam się i nalałam sobie wody. Usiadłam na ziemi pod ścianą i zamknęłam oczy, bo cholernie bolała mnie głowa.
- Wszystko okey? - zapytał Suga siadając obok mnie.
- Tak, tylko głowa mi napieprza. - odpowiedziałam, nie otwierając oczu.
- Weź coś przeciwbólowego. - powiedział Kookie, siadając z mojej drugiej strony.
- Już wzięłam, zaraz powinno mi przejść.
Przez cały dzień miałam smętny humor. Zresztą nie tylko wtedy. Kolejne dni również nie były wesołe. Nie mogłam pogodzić się z tym, że mój brat, którego uważałam za najlepszego brata pod słońcem, nagle z dnia na dzień mnie znienawidził. Czas kiedy umierają rodzice rodzeństwo powinno trzymać się blisko siebie, żeby się wspierać. Przez kolejne kilka dni nie miałam apetytu, co wiązało się z tym, że mało jadłam, oprócz tego nie potrafiłam w nocy spać. Wiedziałam, że wszyscy się o mnie martwią, ale nie potrafiłam niczego zmienić. Każda próba jedzenia kończyła się męczarnią do końca dnia. Nie możliwe, że życie może tak diametralnie się zmienić w ciągu kilku godzin.
Dzisiaj jest dzień pogrzebu. Stoję przed lustrem i przyglądam się sobie nieobecnym wzrokiem. Mam podkrążone oczy,widzę, że schudłam kilka kilo. Wory pod oczami zakamuflowałam pudrem, ale co zrobić z wagą? Tym bardziej, że czarne ciuchy jeszcze bardziej wyszczuplają.
Z westchnieniem wyszłam z łazienki. Po kilku minutowej drodze w samochodzie Cas zatrzymałyśmy się przed kościołem.
Po mszy wszyscy udali się na cmentarz. Nie byłam tam do końca, ponieważ nie potrafiłam znieść na sobie wzroku ludzi. Wszyscy patrzyli na mnie albo gardzącym, albo współczującym, albo obwiniającym wzrokiem. Nie wytrzymałam tego i po prostu wyszłam. Cassie powiedziała, że musi załatwić coś z Zico na mieście, dlatego wracałam pieszo. Chciałam niepostrzeżenie przemknąć się do swojego pokoju, ale niestety zauważył mnie Jin.
- Wszytko ok?
- Tak. Idę się przebrać, a później wracam. Obiecuję, że wszystko wróci do normy. - uśmiechnęłam się do chłopaka.
- Cieszę się. - również się uśmiechnął i mnie przytulił.
Przebrałam się i zeszłam na dół w normalnym i radosnym humorem.
- Gdzie są lody czekoladowe? - zapytałam, otwierając zamrażalnik.
- Nie ma. - odparł Suga.
- Trudno. Kto chce pizze? - zapytałam z uśmiechem na twarzy, a siódemka chłopaków podniosła ręce. Zamówiłam jedzonko i czekałam na dostawce. Po około pół godzinie, usłyszałam dzwonek. Myśląc, że to pizza otwarłam drzwi. Nie ujrzałam tam oczekiwanej pizzy, ale listonosza.
- Przesyłka dla pana Kim Namjoon'a.

BTSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz