3. O dziewczynie, która wraca z demonem do domu.

470 70 14
                                    


  Przełknęła ślinę, nieco zluźniając chwyt. Od kurczowego trzymania wilgotnej grzywy monstra pobielały jej już knykcie. Szła z nim jak ślepiec z psem przewodnikiem; jak zagubione w supermarkecie, cudem znalezione przez ochronę obiektu, dziecko. Czuła się przy okazji równie źle. Przez dobry kawał czasu wypłakiwała się przy tutejszej miejskiej legendzie, do obrzydzenia wałkując w głowie myśli odnośnie beznadziei sytuacji. Zagubiona i rozbita jak wypuszczona z ręki szklanka, której fragmenty nawet parę miesięcy po wypadku będą złośliwie wbijać się w bose stopy.
Oni kroczył tuż przy niej. Nawet stojąc na czterech łapach, sięgał brunetce ponad pas. Stąpał dumnie, z gracją trudną do skojarzenia z trzymetrowym, dobrze zbudowanym bydlakiem, jakim przecież był. Ruch jego ozdobionych pasami mięśni był wręcz koci.
Brooke głośno pociągnęła nosem, dalej mało energicznie powłócząc nogami. Przynajmniej już nie ryczała. Uspokoiła się stosunkowo niedawno, chociaż tak naprawdę trudno było jej zrozumieć pęd czasu. Nie wiedziała, jak długo wtulała się w potwora. Nie wiedziała, ile już szli przed siebie. Przetarła oczy, ze zgrozą zauważając, że tusz z jej rzęs rozpłynął się niczym lodowiec podczas globalnego ocieplenia. Biorąc pod uwagę to i ciągnącego się z nosa dziewczyny, długiego gila, wymarła okolica była pod jakimś tam względem błogosławiona.


  W końcu opuścili park, wychodząc na znajome osiedle. Teoretyczne znajome, bo co prawda za dnia przechodziła tędy razem z rodzinką, ale za kurtyną nocy wszystko wyglądało inaczej. Mózg nastolatki zagotował się gwałtownie, kiedy tylko zaczęła próbować przypomnieć sobie drogę do domu. Przystanęła i spojrzała na swojego nietypowego towarzysza błagalnie. Desperacja kazała usilnie trzymać się teorii, że ten wielokrotnie zapowiadany jako groźny potwór byt chciał jej pomóc. Czemu miałby tracić czas na czekanie, aż skończy płakać, słuchając jej wszelkich narzekań o treści „chce do domu", aby potem jeszcze śmiało pójść razem z nią? Właściwie to nawet odwrotnie - kiedy tylko zauważył, że Brooke przestała pociągać nosem odsunął się od niej i ruszył w sztuczną leśną gęstwinę. Nie zniknął jednak w cieniu wysokich krzewów, obrócił się w stronę dziewczyny i całkiem naturalnie wyraził swoim pyskiem oczekiwanie. Evans skłamałaby, zapierając się, że przecież przemyślała sytuację. Odruchowo podbiegła do białoskórej gadziny i przylepiła się do niej.

  Nie kłapnął zębami, nie zaatakował.

  Oni oddalił się jeszcze o dobre dwa metry, nim zauważył, że dziewczyna się zatrzymała. Wlepił w nią swoje dwukolorowe ślepia i przechylił łeb na bok, niczym zaintrygowany czymś pies.
Brooke wzięła głęboki wdech.
- Bo my... Idziemy do mojego domu, prawda? - zapytała, przy okazji nieco irytując się drżeniem własnego głosu.
Oni natychmiast kiwnął twierdząco głową. Wyglądał na zdziwionego.
- Widzisz, ja tu mieszkam od niedawna... Właściwie, to nie pamiętam, gdzie ten dom dokładnie się znajduje... - powiedziała to tak niepewnie, jakby pierwszy raz spowiadała się w konfesjonale.
Kojarzyła niewiele. Wszystkie domki były takie same, jeden za drugim do znużenia identyczne. Zbudowane na wyraźnie wysokich fundamentach, ulepione z czerwonej cegły i wyposażone w małe podwórka z podjazdem. Brooke na pewno pamiętała o krasnalach ogrodowych staruszki z naprzeciwka (wyglądały na okropnie zaniedbane) oraz o czerwonym, sportowym aucie na parkingu sąsiada. Ale czy to wystarczyło? Ile w okolicy było brzydkich krasnali i drogich aut?
Opuściła głowę, zaciskając przy tym pięści. Bezradna. Nienawidziła być w takich sytuacjach. Nic bardziej nie mówiło dziewczynie o tym, że była jeszcze za młoda i głupia na decydowanie o sobie. Dlatego tak wielu rzeczy nie potrafiła zrobić, a akceptowanie pewnych faktów przychodziło jej z trudem, bądź wcale.
Nie zauważyła, kiedy Oni zmniejszył dystans między nimi. Uświadomiła to sobie dopiero w momencie, w którym otarł się cielskiem o jej nogi tak gwałtownie, że o mały włos się nie wywróciła. W celu uchowania równowagi przytrzymała się grzywy potwora, oczywiście za nią ciągnąc.
Gadzina jednak nie zawarczała, nie syknęła gniewnie.
Zaśmiała się.
Autentycznie.
Skonfundowana szesnastolatka otaksowała tego... zwierzaka badawczo. Wyszczerzył kły, przymknął ślepia, a grymas na jego mordzie mógł pod jakimś względem wyglądać na ludzkie rozbawienie. Ile jeszcze rzeczy tego wieczoru miało być zadziwiających?

Silly TownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz