13. Heavy thoughts tonight.

118 17 7
                                    

Tata, grzebiąc swoimi czarnymi, odzianymi w tatuaże rękami pod maską samochodu, należącego do jednego z klientów, zazwyczaj gadał jak najęty. Raz były to niezwykłe wiązanki kierowane do uporczywej maszyny, czasem życiowe historie, a innym razem po prostu wysyłał Brooke na poszukiwania mistycznych narzędzi.  W morzu ojcowskich porad i morałów, znajdywał się jeden, wyjątkowo przez niego lubiany: "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Zazwyczaj rozumiała te słowa dosyć pobieżnie, bo najwyraźniej to dopiero teraz była w stanie pojąc to całym sercem. Patrzyła na swoją matkę już coraz mniej przez pryzmat jej podejrzanego zachowania, zaczynała przyzwyczajać się do nowych członków rodziny i faktu, że jest od teraz czyjąś siostrą. Zauważyła to dopiero teraz, kiedy siedziała w szpitalu, tracąc rachubę czasu, a mimo to dalej czując się nawet okej przy całym tym wsparciu. Naprawdę cieszyła się z odwiedzin rodziny Evansów, nawet jeśli dalej czuła się w tym towarzystwie trochę niezręcznie. Wątpliwości siedziały z tyłu głowy szesnastolatki, co chwila ciągając ją za włosy. 

 - Kochanie, naprawdę powinnaś więcej jeść - westchnęła rodzicielka, krzywiąc pyzowate poliki w sposób równie charakterystyczny, jak zwykła to robić Brooke. Po takich minach łatwo było dojrzeć, kto był czyim dzieckiem, nawet jeśli dzielił je kolor skóry.

Mulatka pokręciła głową ze zrezygnowaniem, kątem oka zaglądając do konsoli, siedzącego po przeciwległej stronie wyrka, Cartera. 

 - Nie jestem głodna.  Niedobrze mi po tych proszkach.

 - Mówiłaś o tym pielęgniarce? - dołączył się, stojący obok swojej nowej żony Tom. Czarne włosy ulizał na bok, sprytnie zakrywając tym pierwsze oznaki łysienia. 

Brooke zmieszała się nieco, błagalnie spoglądając, na wyglądającego akurat przez okno Gabriela. Zadziwiająco, Carter nie reagował jakoś za mocno na obecność brata w jednym pomieszczeniu. Widocznie wspólne wycieczki do i ze szkoły ponownie zazębiały ich chłodne, nawet za bardzo jak na biologiczne rodzeństwo, stosunki. 

Tom Evans podrapał się po potylicy, kręcąc głową, tak jakby miał właśnie zapytać: "dziecko, kto ci to tak spierdolił". Zamiast tego jednak odparł spokojnym tonem dobrego wujka albo i ojca:

 - Powinnaś mówić o takich rzeczach lekarzom, to zawsze mogą być jakieś reakcje alergiczne organizmu na chemie. Zaraz musimy wychodzić, bo masz badania, więc zagadniemy po drodze jakiegoś lekarza lub pielęgniarkę. 

 - Przyszpilimy do muru jak będą się sprzeciwiać - zaznaczył żartobliwie Gabriel. Ojciec zmierzył go karcącym spojrzeniem, jednak na darmo. Chłopak nawet nie spoglądał w jego stronę. 

 - Ah... Dziękuję. - Brooke autentycznie się zmieszała, jąkając przy wypowiedzi niczym uczeń przy tablicy, za co dostała pstryczka w nos. Wymierzyła groźnym spojrzeniem w palce mamy.

 - Nie masz co opuszczać głowy, skarbie. Już wszystko jest w porządku. - Uśmiechnęła się rozczulająco. Trudno było tego nie odwzajemnić. Zaglądający przez ramię Gabriel również się wyszczerzył, jakby z ulgą, Carter przysunął bliżej nóg przybranej siostry, a Tom poczochrał dziewczynie włosy. Obrazek jak z filmu familijnego rozgrywał się przynajmniej co dwa dni podczas pobytu młodej Evans  w szpitalu i trudno było jej tego nie docenić. Odwiedziny wielu ludzi zajmowały uwagę, ocieplały atmosferę w sali szpitalnej; nastolatka w trybie natychmiastowym zakopała wojenny topór ze swoim nowym układem familii, zwyczajnie uświadamiając sobie, że nawet jeśli podejrzanie złożona, mająca swoje sekrety i małe wojny, to dalej jest jej rodzina. 

W dodatku, ostatnio czuła się okropnie zostając sama. Jakby wszystkie gromadzone w środku lęki wypływały hurtem na zewnątrz, tworząc przedziwne, przykre tsunami. Trudność sprawiało dziewczynie definiowanie tego nadmiaru emocji, może dlatego zajęcia z terapeutką traktowała raczej jako utrapienie, niż faktyczną pomoc.
Obawiała się przy okazji momentu, w którym miałyby ponieść ją uczucia, strachy i negatywy wszelakie. Mogłaby wtedy paplać o wiele za dużo. Czuła się w końcu zobowiązana kłamać. Zaatakował ją morderca, żaden olbrzymi, rogaty jaszczur. Tymczasem Logana potrącił samochód, a dziewczynie udało się obronić w przepychance, w której niedoszły oprawca spadł ze schodów. Nigdzie nie było w tym miejsca na walki potworów, przemiany i nieznajomego, młodego chłopaka, konającego we wnętrznościach własnego, parującego, gadziego ciała. Nawet policja, która odwiedziła ją na początku tygodnia, świeżo po operacji przeszczepu skóry w okolicach poszarpanego od kłów ramienia, zdawała się bardziej dyktować Brooke taki scenariusz, jak faktycznie traktować ją jako świadka. Wizyta była wyraźnie jedynie skromnym wypełnieniem formularza powinności, miejscem do postawienia obok ptaszka, umożliwiającego przejście dalej. 

Silly TownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz