11. Walka.

176 33 7
                                    


         Czuła obrzydzenie do siebie.
Dwa wielkie gady tarzały się po ulicy całkowicie pochłonięte ferworem walki, wokół jeszcze latały strzępki ubrań. Opuszczone przez życie ciało kelnerki spoczywało bezradnie w miejscu, w którym zostało upuszczone. Krew pokrywała chodnik pod łapami ścierających się cielsk potworów. Logan ujął w zęby szyję przeciwnika, wyraźnie bardziej dusząc go tym, niżeli robiąc mu rany kłute. Drugi Oni raptownymi ruchami starał się uwolnić – i faktycznie – udało mu się to. Zyskał przewagę i powalił  białego stwora. Dziewczyna zauważyła żółte ślepia skierowane w jej stronę.
To wszystko było tylko paroma sekundami, chwilą, w której zdążyła się odwrócić, by następnie przerażona przyspieszyć biegu. Menel z wcześniej zaszył się w jakiejś ciemnej drodze, możliwie uciekając na skróty. Przez chwilę wydawało jej się, że mężczyzna krzyczy coś do niej, nie była jednak w stanie zrozumieć, o co mu chodziło.
Dosłyszała hamujące gwałtownie auto za sobą i dźwięk prawdopodobnej kolizji.

Przygryzając wargi do samej krwi, pogoniła w sąsiednią ulicę. Była spanikowana. Spanikowana i zrezygnowana. Mogła tylko mieć nadzieję, że Loganowi nic się nie stało, że wyjdzie z tego cało. Mogła jedynie uciekać, bezradna w porównaniu do zmiennokształtnych nadludzi.

Pędziła susami przed siebie. Nie miała żadnego obranego wcześniej celu. Biegła, dopóki nie poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Zdyszana zatrzymała się przy znaku informującym o placu budowy. Wciągała ze świtem powietrze z głową opadniętą w dół, podczas gdy wyprostowane ręce opierały się o szorstki w dotyku metal. Cała drżała, ze szczególnym wyróżnieniem nóg. Miała słabą kondycję, toteż tak długi bieg był dla niej okropnym wysiłkiem. Mięśnie już pulsowały bólem, a oddech ustawicznie zakłócały napady kaszlu. W pewnym momencie organizm nie wytrzymał i zwyczajnie zwymiotowała pod własne nogi. Pozbywała się jeszcze nie w pełna strawionego pokarmu tak długo, aż rzygała żółcią. Z żadną ulgą, nawet przeciwnie – żołądek dalej ściskał się niemożebnie, sam niezdecydowany czy z powodu wysiłku, czy obrzydzenia.

Myśli dziewczyny nie były w stanie układać się w cokolwiek sensownego. Po prostu czuła. Czuła jak leci jej z nosa, jak łzy zasychają jej na polikach, jak zmęczenie trawi każdy cal ciała. W gardle tkwiła irytująca, pogłębiająca się z każdym odkaszlnięciem zgaga.

Płochliwa i beznadziejna. Bała się o siebie, o Logana, o ludzi mogących natchnąć się na walczące ze sobą bestie, o pasażerów auta, które słyszała za sobą. Cieszyła się tylko z tego, że nie mogła obecnie szlochać.

Z trudem wyprostowała się i oparła plecami o znak, nie zważając nawet na fakt, że obecnie depcze w swoich wymiocinach. Obojętne. W ustach czuła suchote i niesmak pozostawiony przez resztki jedzenia. Przed chwilą widziała kolejnego trupa. Który to już był? Kiedy zacznie tracić rachubę? 
Oddychała coraz lepiej. Niepokój ogarniał wydarzenia sprzed chwili. Pusty szkielet budynku, przy którym mulatka stała zapewniał, że uciekła. Była w minimalnym stopniu bezpieczna.

Zaczęła po omacku grzebać po kieszeniach kurtki w poszukiwaniu telefonu. Żółte światła latarń wydawały się niczym w porównaniu do mroku nocy. Jedynie tłumiły blask księżyca. Chociaż w zasadzie – spojrzała w niebo – ten był zasłonięty gęstymi chmurami.
Czarna osłona świata, bez choćby widoku na jedną gwiazdę.
Rozejrzała się po okolicy. Przejeżdżała tu raz z matką na zakupy, do supermarketu z interesującymi ją przecenami. Znała jednak tę okolicę pobieżnie. Z widzenia.
Południowa część miasta, jak mówiły gazety i ludzie – nadal pełna remontów po niedawnych wydarzeniach. Tylko że nikt nie tłumaczył jakie dokładnie były to wydarzenia. Pożar, zamieć, atak terrorystyczny. Tajemnicą nie był tylko fakt, że spory kawałek Silly Town był odnawiany. Właśnie stała przy początkach możliwego bloku.
Szukała wzrokiem nazwy ulicy, czegokolwiek. Kiedy tylko takową znalazła, ścisnęła smartfona mocniej i wybrała numer tutejszego komisariatu. Sygnał wydawał się głośny w porównaniu do ciszy zaistniałej na ulicy. Nie widziała aut. Jakby jakieś teraz spotkała, próbowałaby je zatrzymać choćby własnym ciałem.

 Znudzony żeński głos odezwał się po drugiej stronie.
Przydługa formułka kobiety została błyskawicznie przerwana przez Brooke.
 - Dobry wieczór – zaczęła drżącym głosem – wracałam razem z kolegą, z restauracji Siena... -
Nie miała siły na prawidłowe wysławianie się, miała sucho w gardle. Mimo tego osoba po drugiej stronie niewzruszona próbowała kontynuować swoją początkową gadkę.

Silly TownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz