14. Więc wołaj mnie, napisz lub dzwoń.

228 28 13
                                    

Siedzieli w bibliotece miejskiej i przeglądali potężne ilości starych gazet i kronik, którymi byli niemalże otoczeni. Wyposażeni w okulary, dziwną aurę maniaków; będąc jedynymi użytkownikami biblioteki w weekend, sprawiali wrażenie typowych bohaterów z młodzieżówki, zagłębionych w jakąś tajemniczą tajemnicę. I był to naprawdę dobry, zgodny z prawdą trop, a nie tylko kolejny czerstwy żart narratora.
Tylko, że w zasadzie niczego nie szukali, a kręcili się bez większego celu, bez sensownego pomysłu i bez chęci na ruszenie za inny sznurek sprawy. Pospolite błądzenie wśród wycinków z gazet. 
W dodatku niefortunnie, nigdzie w pobliżu nie było gadającego psa i ubranej na różowo dziewuszki, więc przepadało im jeszcze parę punktów za styl.

Zza starych okiennic budynku szumiało deszczem i wiatrem, szarówka na zewnątrz zakrywała słońce całkowicie, przez co godzina piętnasta wyglądała jak ponury wieczór. Do Silly Town zbliżało się nie tylko Halloween, szatańskie święto, ale również swoista pora deszczowa. Media ostrzegały, jednocześnie już odliczając do szumnego stanu powodziowego, właściciele budynków sprawdzali stan swoich wyjątkowo wysokich fundamentów, opancerzone cudacznie autobusy w końcu się na coś przydawały, gotowe na przecinanie deszczowych rzek niczym lodołamacze. 

Koncentrację w środku utrudniało roznoszące się po zakurzonych półkach chrapanie  właścicielki tego miejsca, starej, nieco skostniałej japonki, właśnie ucinającej sobie drzemkę na własnym biurku. Ruch był więc bynajmniej przebojowy.  Biblioteka nie należała do szeregu popularnych miejsc w mieście, powoli odchodząc w zapomnienie po otworzeniu sporej księgarni-antykwariatu w centrum. To miejsce było jedynie skarbnicą wątpliwie ciekawej i nijako autentycznej przeszłości Silly Town, w której ci z góry nieustannie grzebali, przestawiali, czasem zdobywając się na usuwanie całych rzędów informacji. Znajdowała się tutaj nawet wystawa o historii miasta, całkiem spora i szczegółowa, najbardziej, jeżeli chodzi o stosunki założycieli. Czasami chodziły tutaj wycieczki dla młodszych klas, ale szczerze nudne były jak flaki z olejem i mało kto już chciał nań chodzić.  

November, bawiąca się dotąd napuszonymi od wilgoci, rozpuszczonymi włosami, westchnęła ciężko, z chrzęstem prostując nogi pod stołem. Siedzący naprzeciwko Gabriel podniósł czarno-niebieskie spojrzenie znad śmierdzącej kurzem kroniki. Grube oprawki ledwo trzymały się krańca jego nosa.

- A przypomnisz mi w sumie, czego tutaj znowu szukamy? - mruknęła znudzona Bitter, piorunując chłopaka wzorkiem. Faktycznie, nie widziała sensu w tym działaniu. Wystarczyło być choć odrobinkę wtajemniczonym w panujące zwyczaje oraz zasady, by wiedzieć, jak mało autentyczne rzeczy można znaleźć w kupie ogólnodostępnych papierów. 
- Szukamy punktu zaczepienia, tropu, bo podobno nie pierwszy raz dzieciaki giną w taki sposób. I zakładamy, że faktycznie dojdziemy do sedna sprawy, jeśli dowiemy się, jak to kiedyś było. Proste i logiczne. - Wywrócił oczami w swojej standardowej manierze, po czym wrócił do czytania. Cóż, działa wysunął ciężkie, jednak niewystarczająco mocne na okularnicę. 
- Ja bym to raczej nazwała kręceniem się w kółko. Jesteśmy tu już piąty raz i o ile mnie pamięć nie zawodzi, księgę, którą masz w rękach, czytaliśmy za każdym razem. Jedna feralna wycieczka szkolna, szalej ludzi w dwudziestym wieku i parę przypadków udokumentowanych zaginięć. I raczej dobrze wiesz, skąd większość z nich wynika. No z wyjątkiem tego no... - przerwała, namyślając się dobrą chwilę - naśladowcy Kuby Rozpruwacza. Hm, durne. Wracając... Informacji jest dużo, są poszarpane, może ciekawe, ale dobrze wiesz, jak słabo się ze sobą kleją. 
Gabriel ciężko opadł na blat.
- Każda kobieta musi szukać dziury w całym? - zapytał filozoficznie zadumanym tonem.
Syknął boleśnie po otrzymaniu solidnego kopa w piszczel. 
- Po prostu nie chcesz chodzić znowu po mieście i pilnować dzieci. 
- No trochę to męczące – przyznał, dalej zbolałym głosem - i wynika z tego jedno wielkie nic. 
- Przypominam więc, że zawsze możemy w końcu zacząć pytać świadków. Są jacyś, chyba? I w końcu zajrzeć do tego przedszkola, wykorzystać zdobytą tutaj wiedzę - zaproponowała surowo. 
Chłopak wyprostował się flegmatycznie.
- Wiesz, że nie możemy mocniej ingerować w takie rzeczy. Z czego nie potwierdziło się jeszcze, że dzieciaki są z tego samego kindergartenu – odparł bez przekonania.
- Nie wiem jakim cudem masz swoje stanowisko z takim nastawieniem - zaczęła znużona - nie uważasz, że czasem przydaje się trochę nagiąć zasady i zrobić coś porządnie, a nie bezustannie się czaić? - Poprawiła okulary szybkim ruchem. - A i większość jest z numeru jeden. Z dwójki niczego nie kojarzę. 
- Nie znamy szczegółów o wszystkich zgubach - odparował lodowatym głosem.
- Ach - jęknęła chłodno i sztucznie jak uśmiech plastikowego Świętego Mikołaja  - każdy mężczyzna musi szukać byle wymówek? 
Gabriel zlustrował ją pełnym oburzenia okiem, chwilę gotował się w sobie, by odpowiedzieć, jednak ostatecznie zamilkł, kręcąc głową na boki. 

Silly TownOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz